Postaw na edukację

13.11.2015

Brawo, pani Wyllie!

Czyli o wyższości zdrowego ruchu nad drożdżówkowym postem

Brawo, pani Wyllie!

W gimnazjum mojej córki nie ma już sklepiku szkolnego. Powiem szczerze: wcale mi go nie żal. Jego asortyment śmiało można było pooklejać etykietkami: Spożycie grozi otyłością, cukrzycą i innymi chorobami. Tylko co daliśmy gimnazjalistom w zamian?

Piekarnię po drugiej stronie ulicy. Jej właściciel zapewne zaciera ręce (tak sobie wyobrażam człowieka w finansowej euforii). Do jego piekarni dzieciaki biegają teraz po pączki, drożdżówki, ciastka z kremem i bez. Sejm wraz z Ministerstwem Zdrowia nie mogły mu zrobić lepszego prezentu.

Sklepik w gimnazjum zniknął, ale została stołówka. Co z tego, skoro dzieciaki narzekają na obiady? Może i zdrowe, za to niesmaczne. Ziemniaki mdłe, kompoty kwaśne. Dobrze, że po drugiej stronie ulicy jest piekarnia.

Pomyślałem: dzieciaki przesadzają. Poza tym pewnie potrzebują trochę czasu na wyrobienie nowych nawyków smakowych. Jednak z ciekawości zajrzałem do „sklepikowego” rozporządzenia Ministerstwa Zdrowia. (1)

Nie jestem dietetykiem, lecz zdarza mi się coś niecoś ugotować. Spojrzałem na rozporządzenie okiem kucharza amatora i… niektórych nakazów czy zakazów ni w ząb nie rozumiem. Na przykład – dlaczego w szkolnej kuchni wolno użyć tylko „0,12 grama sodu lub równoważnej ilości soli na 100 gramów” ziemniaków? W praktyce: jeśli gotuję kilo kartofli, wolno mi wsypać do garnka 1,2 grama soli, tak? Przepraszam: takie ziemniaki nadają się dla świń. One nie będą wybrzydzać. Ludzie będą. Zresztą, lepiej sobie w ogóle darować solenie niż odważać dziesiąte części grama.

Wylaliśmy dziecko z kąpielą. Zgoda, dzieciaki tyją na potęgę, sam o tym pisałem. Sól w nadmiarze jest szkodliwa. Cukier bardziej tuczy niż krzepi. Ale…

Zamiast przygotować program łączący rozsądną dietę z atrakcyjnymi formami ruchu wysłaliśmy młodym ludziom wiadomość: będziecie jeść zdrowo i niesmacznie, bo my, dorośli, tak zdecydowaliśmy. Nic innego nie musicie robić, więc nie marudźcie. Zresztą, jeśli ktoś przyniesie sobie z domu pięć drożdżówek i trzy napoje gazowane, to szkole nic do tego.

Znowu ktoś chciał dobrze, a wyszło jak zwykle. Mam wrażenie, że ojcowie i matki prawodawcy nie przemyśleli swoich działań. Czy nowi ojcowie i matki przemyślą? Zobaczymy.

Na razie opowiem Państwu o pewnym przemyślanym pomyśle. Urzeczywistniono go w szkole podstawowej St Ninians w szkockim mieście Stirling. (2)

Inicjatywa wyszła nie od światłego prawodawcy, który jednym podpisem uszczęśliwiłby cały kraj, lecz od dyrektorki szkoły, pani Elaine Wyllie. Wymyśliła ona „Codzienną milę” (Daily Mile). Mila angielska to 1,6 km; trzy i pół roku temu dzieciaki z St Ninians zaczęły ją pokonywać biegiem albo szybkim marszem, codziennie, o różnych porach dnia. Najpierw biegały po ulicach wokół szkoły, potem po specjalnie wytyczonej ścieżce na jej terenie. Efekty?

1) W szkole znikł problem nadwagi. Nie ma jej żaden z uczniów.

2) Ruch sprawia dzieciom przyjemność. One „naprawdę to lubią – mówi pani Wyllie. – Inaczej nie dałoby się tego utrzymać”.

3) Pani Wyllie otrzymuje codziennie przynajmniej dwa e-maile od dyrektorów szkół lub lokalnych władz z pytaniem: Jak wy to robicie? „Codzienną milę” wprowadzono już w niektórych szkołach Londynu, Walii i Szkocji. W samym Stirling – w trzydziestu placówkach.

4) Uniwersytet w Stirling zamierza przeprowadzić badania porównawcze, które wykażą (lub nie) korzyści zdrowotne, poznawcze i emocjonalne „Codziennej mili”. Autor badań uzasadnia je tak: „Dzieci [z St Ninians] wydają się szczęśliwsze, a ich nauczyciele mówią, że szybciej zabierają się do pracy na lekcjach”.

Nikt mi nie powie, że 15 minut biegu czy marszu dziennie zwalczyło otyłość u dzieciaków. Wysunę własną hipotezę: przekonały się one, że aktywność fizyczna – w grupie, bez programu nauczania i stopni – jest fantastyczną formą spędzania wolnego czasu. Zaczęły go więc aktywnie spędzać. Brawo, pani Wyllie!

1 Rozporządzenie Ministra Zdrowia z dnia 26 sierpnia 2015 r.

2 Miles ahead: school that fired starting gun on running revolution

 Tomasz Małkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

  1. Jurek pisze:

    A wystarczyłoby zlikwidować kołchoźniczy system edukacji, gdzie już nawet o ilości soli w ziemniakach decyduje minister, poseł, urzędnik… Zamiast raz na zawsze wprowadzić zasadę „O tym co się dzieje w szkole decyduje dyrektor w porozumieniu z rodzicami i nauczycielami”, to będziemy się kłócić o słuszność czy niesłuszność tych czy innych wymysłów kolejnych polityków. Orwell 1984.