Postaw na edukację

12.06.2015

„A w trzecim siedzą same grubasy”

Nasze otyłe dzieci

„A w trzecim siedzą same grubasy”

Należę do tych szczęśliwców, którzy nie mają problemu z nadwagą. Raczej przeciwnie. Ale też ruszam się znacznie więcej niż tysiące młodych ludzi.

Jakiś czas temu syn znajomych (maturzysta) i jego kolega weszli na stronę internetową półmaratonu w Gdańsku. Żeby się zapisać? Nie, żeby porównać wyniki swoich ojców. Jeden z nich miał lepszy czas, ale drugi okazał się sporo starszy od tego pierwszego, więc obaj chłopcy poczuli słuszną dumę. Sami oczywiście nie biegli.

Jak to jest, że w biegach masowych startują przede wszystkim osoby w kategoriach powyżej 30 lat? A młodzi ludzie? Spotykam ich w McDonaldzie (zdarza mi się wylądować w maku z laptopem, gdy nie mam gdzie się podziać). Nauczyciele szkolni i przedszkolni przyprowadzają tam całe tabuny dzieci, które z radosnym wrzaskiem (nie przeszkadza mi) kupują frytki, lody i „milkszejki”. Milusińscy są zachwyceni (ja mniej).

Jasne: na wycieczce trzeba coś zjeść. Tylko dlaczego frytki? Czy mało jest w Gdańsku barów ze zdrową żywnością? Tak trudno zabrać tam dzieciaki?

Jeśli do frytek dodamy przedmonitorowy tryb życia oraz fatalną dietę w domu i w szkole, będziemy mieli efekt: 22,3% uczniów polskich szkół podstawowych i gimnazjów cierpi na nadwagę bądź otyłość. W latach 70. było takich dzieciaków niespełna 10%. Dziś polskie dzieci tyją najszybciej w Europie. Tak wynika z badań przeprowadzonych przez warszawski Instytut Żywności i Żywienia w ramach Szwajcarsko-Polskiego Programu Współpracy. (1)

No dobrze, a jak jest w Szwajcarii? Tak się składa, że mam tam dobrych znajomych. Otóż, gdyby dali oni dzieciom do szkoły colę czy, nie daj Boże, ciastko, tego samego dnia zostaliby wezwani na dywanik do dyrektora. W szwajcarskich szkołach obowiązuje bezwzględny (i bezwzględnie przestrzegany) zakaz spożywania niezdrowego jedzenia.

A jaki widoczek zobaczymy u nas podczas przerwy? Do wyboru, do koloru: chipsy, żelki, cukierki, czekoladki, batony, ciastka, ciasteczka, napoje gazowane słodkie jak sam cukier…

Jeśli nawet ktoś ma „dziwnych” rodziców i nie dostanie śmieciowego jedzenia, zawsze znajdzie się kolega, który poratuje w biedzie. Zresztą, od czego jest sklepik szkolny? Niejeden młody człowiek wyrzuca do kosza kanapkę z twarożkiem i rzodkiewką, za to kupuje drożdżówkę. A w domu:

– Synku, zjadłeś drugie śniadanie?

– Tak, mamo.

I wilk jest syty, i owca cała.

Na szczęście od 1 września ze sklepików i stołówek szkolnych ma zniknąć śmieciowe jedzenie; minister zdrowia określi, co wolno sprzedawać i podawać dzieciom. Czy to znaczy, że sklepiki padną? Przecież utrzymują się ze słodyczy (zdrową żywność kupuje 1% uczniów).

Odpowiem: niekoniecznie. Jeśli sprzedawca – jak w liceum mojego syna – zaoferuje uczniom jogurty ze świeżymi owocami, sałatki owocowe i warzywne, kuszące już samym wyglądem – to nie zginie. Jeżeli jednak rzuci na ladę sałatę, rzodkiew i pomidory jak w pierwszym lepszym warzywniaku, to faktycznie splajtuje.

Zdrowa żywność w sklepikach i stołówkach szkolnych to krok w dobrym kierunku – ale tylko jeden. A co z drugimi śniadaniami pełnymi cukru, soli, tłuszczu i syropu glukozowo-fruktozowego? Co z „domowym” jedzeniem nafaszerowanym węglowodanami? Z aktywnością fizyczną na poziomie dojścia do samochodu? Jaki wzór dajemy naszym dzieciom?

Nieciekawy. 74% mężczyzn i 49% kobiet w naszym kraju to osoby z nadwagą bądź otyłością. Gdybyśmy zachowali takie proporcje w pociągu z cytowanej w tytule „Lokomotywy”, „same grubasy” zajęłyby jakieś dwadzieścia pięć wagonów z czterdziestu. Do dwóch kolejnych wsiedliby sami lekarze. Bo otyłość to choroba, i to groźna.

Chrońmy samych siebie, chrońmy nasze dzieci. Przecież je kochamy.

1 Musimy zatrzymać epidemię otyłości

Tomasz Małkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

  1. Janusz pisze:

    „Co z „domowym” jedzeniem nafaszerowanym węglowodanami?”
    Nic – to jest zdrowe jedzenie, jeśli nie są to węglowodany rafinowane: https://www.drmcdougall.com/
    Problemem jest zbytnie nasycenie posiłków kaloriami, spowodowane dodawaniem tłuszczy, substancji słodzących i usuwaniem błonnika z jedzenia (biała mąka i cukier). Organizm ludzki nie potrafi właściwie ocenić kaloryczności takiego posiłku i często się przejada.

    1. Paweł pisze:

      Jak to co z domowymi posiłkami nafaszerowanymi węglowodanami? Zakazać, karać, zakazać, zakazać, karać.

  2. Eufrozyna pisze:

    Smutna konstatacja: zdrowy tryb życia rodziców (vide: opisani ojcowie-maratończycy) niekoniecznie przekłada się na zdrowy tryb życia dzieci (synkowie). Miejmy jednak nadzieję, że idzie ku lepszemu (wg mnie zresztą, cukier tak samo uzależnia jak inne używki i tak samo powinno się ograniczać jego sprzedaż – choć nie wyobrażam sobie cukierków z trupimi główkami na papierkach i stosownymi ostrzeżeniami przed nadmiernym ich spożyciem 😉

  3. Paweł pisze:

    „Otóż, gdyby dali oni dzieciom do szkoły colę czy, nie daj Boże, ciastko, tego samego dnia zostaliby wezwani na dywanik do dyrektora.”

    Dziwi mnie, że autor odnosi się do powyższej sytuacji pozytywnie. Dlaczego miałbym się tłumaczyć przed jakimś obcym urzędnikiem, co chcę, aby jadło moje (moje?) dziecko.

    „Na szczęście od 1 września ze sklepików i stołówek szkolnych ma zniknąć śmieciowe jedzenie; minister zdrowia określi, co wolno sprzedawać i podawać dzieciom.”

    Czy autor artykułu jest również za tym, aby minister zdrowia określił, co wolno sprzedawać i podawać dzieciom w każdym sklepie w Polsce. Jeśli nie, to dlaczego? Czy te ograniczenia mają dotyczyć też dorosłych? Jeśli nie, to dlaczego?

    1. Kasia pisze:

      A mnie dziwi ,że kogoś dziwi( mam na myśli sytuację dotyczącą dziecka).
      Dziecko karmione słodyczami i pojone colą ,to za chwilę grube dziecko zaskoczone tym,że ma problemy np. na wf-ie.To dziecko ,bardzo wcześnie zagrożone chorobami do niedawna uznawanymi za choroby osób starszych typu cukrzyca,nadciśnienie…stały pacjent lekarzy.I w tym momencie,to nie jest już tylko sprawa rodzica.