Postaw na edukację

13.03.2020

Ferie pandemiczne

Czyli dwa tygodnie z dala od wszystkiego

Ferie pandemiczne

Moje dzieci przyjęły decyzję premiera bez nadmiernego entuzjazmu. Niby za szkołą nie przepadają, ale jednak organizuje im życie. Rutynowe, codzienne obowiązki dają jakieś poczucie bezpieczeństwa. Nie bez znaczenia jest też fakt, że kieszonkowe synów zależy od wyników w nauce. Jeśli nie ma szkoły, to nie ma też ocen, a jeśli nie ma ocen, nie ma kieszonkowego, bo brakuje kryteriów, wedle których można by je obliczyć. Ale może jakieś oceny jednak będą…

Na szczęście dzieciaki są już na tyle duże i samodzielne, że nie trzeba im zapewniać dodatkowej opieki, mogą sobie same poradzić w domu. Pod warunkiem oczywiście, że będą miały wokół siebie odpowiednią liczbę sprzętów elektronicznych z dostępem do wi-fi. Podobno w jednej z czeskich szkół wywieszono w toalecie taki napis: Dzieci, myjcie ręce! Koronawirus was co prawda nie zabije, ale jak się zarazicie i traficie do szpitala, to tam nie będzie wi-fi. A to zabije was na pewno.   

Sprawdziliśmy zatem z żoną, tak na wszelki wypadek, czy rachunek za dostęp do sieci został uregulowany. Wszystko na szczęście było w najlepszym porządku. Można zostawić dzieciaki same. Uff…    

Młodszego, Maćka, który jest bardziej skłonny trzymać się zasad ustalonych przez wyższe zwierzchności (z wyjątkiem zasad ustalanych przez rodziców, rzecz jasna), zaniepokoiły słowa ministra Łukasza Szumowskiego, że te dwa dodatkowe wolne tygodnie to nie jest czas ferii, ale czas kwarantanny naszego społeczeństwa.  Syn rozumie, co słowo „kwarantanna” oznacza, ale nie bardzo wie, co w czasie kwarantanny robić wypada, a czego nie. Zatem pierwszego dnia, kiedy już nie poszedł do szkoły, zasypywał mnie przez telefon dziesiątkami pytań:

– Tato, mogę wyjść na dwór i spotkać się z Igorem?

– No, od biedy możesz – zawahałem się. – Trudno przecież wymagać, żebyś siedział cały dzień w domu.

– Ale z Igorem spotykałem się w ferie, a czas kwarantanny to przecież nie są ferie.

– To nie ma znaczenia.

– Ale może w takim wypadku lepiej spotkać się z Maksem?

– A dlaczego z Maksem?

– Bo z Maksem nie spotykałem się w ferie. Wyjechał do babci.

– To wszystko jedno. W zasadzie nie powinieneś się z nikim spotykać. Czy spotkasz się z Igorem, czy z Maksem, to już nie ma znaczenia. Ale najlepiej spotkaj się tylko z jednym z kolegów – próbowałem go przekonać. Maciek się rozłączył. Ale po kilkunastu minutach zadzwonił ponownie.

– Tato, mogę pójść do dziadka?

– Nie, dziadka pewnie teraz nie ma w domu. O tej porze (spojrzałem na zegarek) chodzi zazwyczaj na długie spacery – odpowiedziałem nieco niefrasobliwie, może dlatego, że mnie tym telefonem zaskoczył. Bo przecież dzieci nie powinny odwiedzać starszych osób, dla których koronawirus stanowi rzeczywiste zagrożenie. Dziadek, mimo swojego wieku, jest silny jak tur i żadne choróbska się go nie łapią, ale mimo wszystko trzeba chuchać na zimne.

– Ale się przejdę – nalegał Maciek. – Najwyżej pocałuję klamkę.

– Nie! – krzyknąłem przeraźliwie do słuchawki, aż zatrzęsły się szyby w oknach, a koledzy przechodzący korytarzem obok mojego pokoju zdębieli z przerażenia. – W żadnym wypadku nie wolno ci całować klamki. Najlepiej, abyś jej w ogóle nie dotykał ręką. Jak już, to łokciem! Tylko łokciem!

– No co ty, tato – Maciek był nieco zaskoczony moją reakcją. – Metafory nie rozpoznajesz?

– No tak, rzeczywiście, nerwy mi ten koronawirus nieco zszargał – przyznałem się. Zanim się rozłączyłem, zapowiedziałem Maćkowi, żeby pod żadnym pozorem nie chodził do centrum handlowego. Takie wizyty są niestety jego ulubioną rozrywką. W czasie ferii nie było dnia, żeby tam nie chodził, więc w okresie kwarantanny, która feriami przecież nie jest, jak powiedział minister, raczej tam nie zajrzy.

Po powrocie z pracy postanowiłem, że trzeba jednak zaprowadzić jakąś dyscyplinę. Nie może być przecież tak, że dzieciaki cały boży dzień siedzą z głowami w ekranach. Oznajmiłem więc, że przygotuję im zadania z różnych przedmiotów i będą je robić w trakcie dnia.

– Nie musisz, tato – odezwał się starszy, Antek, nie odrywając, rzecz jasna, wzroku od ekranu komórki. – Nauczyciele będą nam zadawać. Taka informacja jest na stronie szkoły. Codziennie trzeba będzie sprawdzać LIBRUSA.

– Nam też będą przesyłać zadania – wtrącił się zaraz Maciej.  

No to w sumie dobrze, pomyślałem. Jeden ciężar z głowy mniej.

Następnego dnia, po przyjściu z pracy, spytałem, jak im poszło z zadaniami przesłanymi przez nauczycieli.

– Świetnie, zrobiłem wszystko – odpowiedział Antek z nieco filuternym uśmiechem.

– Ja też – dodał zaraz Maciek.

– A co było zadane? – dopytałem na własną zgubę, bo w powietrzu rozległo się chóralne: NIC!

Paweł Mazur


Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.