Postaw na edukację

22.01.2016

Ilu potrzebujemy kryminologów?

Czyli o (braku) związku między wykształceniem a pracą

Ilu potrzebujemy kryminologów?

Pewien młody człowiek opowiada mi co roku o kierunkach studiów wybieranych przez jego znajomych. – Na topie są kryminologia i bezpieczeństwo narodowe – mówił dwa lata temu. Rok temu: psychologia i kryminologia. Ostatnio: zarządzanie instytucjami artystycznymi. – A potem lądują w Macu na zmywaku – podsumował trzeźwo.

Sprawdziłem. W 2013 roku nowo otwarta kryminologia na Uniwersytecie Gdańskim przyciągnęła – uwaga! – 45,7 kandydata na miejsce. Rekord w skali kraju. Druga na liście medycyna w Toruniu i Lublinie skusiła po 30 chętnych do każdego indeksu. (1)

Najbardziej popularne kierunki to od jakiegoś czasu prawo, ekonomia i psychologia. Tam jest najwięcej chętnych, ale też najwięcej miejsc. Czy jednak potrzebujemy aż tylu prawników, ekonomistów i psychologów? No cóż, skoro są chętni, jest i praca – tyle że nie dla nich. Dla kadry naukowo-dydaktycznej, która – co zrozumiałe – stara się przyciągnąć ich wszelkimi sposobami.

Popularność niektórych kierunków doprawdy zadziwia. Skąd taki pęd na filologie skandynawskie (w 2015 roku 23 osoby na miejsce na UAM), japonistykę (25 na UW), italianistykę (9,6 na UWr) i wspomniane zarządzanie instytucjami artystycznymi (10,2 na UG)? Rozumiem sinologię (20 na UW), choć wątpię, czy wszyscy absolwenci znajdą pracę w chińskich firmach. Ale szwedzki, duński, włoski jako główny profil wykształcenia? (2)

Oczywiście, każde studia poszerzają horyzonty i dobrze, że młodzi ludzie studiują. Tylko dlaczego mamy płacić za ich hobby?

Z badań przeprowadzonych przez koncern Millward Brown wynika, że 53% Polaków pracuje w zawodzie innym niż wyuczony. A 51% badanych wybrałoby inny profil kształcenia, gdyby mogli – marzenie ściętej głowy – cofnąć się w czasie. (3) Dlaczego więc wybrali źle?

Z kilku powodów (mogą się Państwo zaproponować inne od poniższych). Po pierwsze, w powszechnym przekonaniu dyplom magisterski daje większe możliwości niż jego brak, toteż młodzi ludzie pchają się na (jakiekolwiek) studia drzwiami i oknami. Po drugie, przestaliśmy sobie zawracać głowę szkolnictwem zawodowym; pisałem już kiedyś, że matura stała się niemal prawem człowieka – w maju zdawało ją 73% rocznika 1986. Po trzecie, zasadnicze szkoły zawodowe są uważane za przystań dla takich, co to do niczego lepszego się nie nadają; stąd, po czwarte, 40% populacji trafia do ogólniaków, a później „wymyśla sobie” jakieś studia. Po piąte, specjalności nauczane w szkołach zawodowych bywają potem równie przydatne jak piąte koło u wozu i wreszcie, po szóste, doradztwo zawodowe – mówiąc delikatnie – nie zawsze spełnia pokładane w nim nadzieje.

Co mam na myśli? Wyjaśnię na przykładzie: znany mi osobiście młody człowiek ukończył technikum hotelarskie. Został kelnerem; zawód może i niezły, ale dla dziewczyny, najlepiej ładnej. Chłopaka, który ma w dodatku kłopoty z cerą, nikt nie chce zatrudnić. Świeżo upieczony kelner musiał znaleźć sobie inne zajęcie.

Jeśli weźmiemy tysiące innych przykładów, uzyskamy obraz całości. Odsetkiem rozbieżności między zawodem wyuczonym a wykonywanym przypominamy Koreę Południową, gdzie o kierunkach kształcenia decyduje państwo. Finlandia i Niemcy mają się pod tym względem znacznie lepiej. Dlaczego?

W Finlandii szkoły zawodowe wcale nie są uważane za gorsze. Finowie nie wartościują; przyjmują do wiadomości, że jedni 16-latkowie wybierają odpowiednik naszego liceum, a drudzy zawodówkę. Żadna ze szkół nie zamyka drogi na wyższą uczelnię. Niby u nas też nie, ale w powszechnym odczuciu absolwent zawodówki nadaje się głównie do łopaty. Mylę się?

W Niemczech zwróćmy uwagę na – jakżeby inaczej? – organizację systemu szkół zawodowych. Decydują o niej korporacje zawodowe; treści kształcenia są ustalane wspólnie przez firmy, związki zawodowe i państwo. Nauka oraz praktyki odbywają się w szkołach i zainteresowanych firmach; szkoła nie błaga więc nikogo o przyjęcie praktykantów ani nie zostawia tych błagań uczniom. Firmy starają się wyłowić młodych ludzi, których warto będzie zatrudnić. Praktykanci nie mogą się zatem obijać przez cały dzień. Proste?

Przypomnę z poprzedniego wpisu: w Finlandii 20% młodych ludzi pracuje zawodzie w innym niż wyuczony, w Niemczech – 25%. Możemy pozazdrościć. Tam powiedzą: i tak za dużo.

Powtórzę jak mantrę: brak nam wieloletniej strategii oraz rozwiązań systemowych dla edukacji. Owszem, coś drgnęło: mamy Rok Szkoły Zawodowców i rozporządzenie o dualnym kształceniu zawodowym. Tyle że… Ani to strategia, ani system. Jest, jak jest: wspomniany kelner pracuje na budowie. Nawet nie szuka pracy w restauracji. W gimnazjum nikt mu nie powiedział, że jako budowlaniec zarobi o tysiąc złotych więcej.

Tomasz Małkowski

1 Najpopularniejsze kierunki studiów – rekrutacja 2013

2 Najbardziej oblegane kierunki studiów 2015. Jakie kierunki szturmują kandydaci?

3 Połowa Polaków zajmuje stanowiska niezgodne z wykształceniem

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.