Postaw na edukację

08.01.2016

Od stycznia do grudnia

Moje małe podsumowanie

Od stycznia do grudnia

Minął właśnie pierwszy pełny rok istnienia tego bloga. Wprawdzie tekst „założycielski” ukazał się w czerwcu 2014 roku, ale początkowych miesięcy nie liczę; biorę pod uwagę rok jak Pan Bóg przykazał: od 1 stycznia do 31 grudnia.

W tym czasie pojawiło się tu kilkadziesiąt tekstów Marcina Karpińskiego, Pana E., gości – oraz 41 moich wpisów. Jest co świętować.

Zerkam przy okazji w dwie strony: wstecz i przed siebie. Wstecz, by ocenić przebytą drogę; przed siebie dla przypomnienia, dokąd zmierzam.

W czerwcu 2014 roku obiecałem Państwu – jednak wracam do samego początku! – że moje wpisy będą jak ziarnka piasku: maleńkie, niby bez znaczenia, lecz dla niektórych niewygodne. Zastrzegłem sobie prawo do krytyki, ironii i wyrazistości – i skwapliwie z tego prawa korzystałem.

Czasy sprzyjały: od kolejnych posunięć pani minister włos się jeżył. 3 czerwca 2015 roku (Oświata po ministrze) przepowiadałem jej upadek: „Najbardziej ‘zasłużeni’ – pisałem – pójdą na zieloną trawkę. A w pierwszym szeregu minister edukacji”.

Miesiąc później biłem się w piersi: „Przyznaję: pomyliłem się. Wieściłem dymisję ministra oświaty, a tu guzik. Owszem, coś tam przepowiedziałem: kilku ministrów poleciało. Jednak szefowa MEN-u trzyma się mocno. Przynajmniej do jesieni”.

Mimo tamtej pomyłki wciąż byłem przekonany, że prędzej czy później pani minister pożegna się ze stanowiskiem. Moje wątpliwości budziła inna kwestia: czy wymiana polityków pomoże polskiej szkole? W inkryminowanym tekście z 3 czerwca pisałem: „Czy znają Państwo polityka, który ma sensowną wizję edukacji? Ja nie. (…) Kolejni ministrowie przeprowadzają spektakularne reformy czy ćwierćreformy: jeden wprowadzi gimnazja, drugi – amnestię maturalną, trzeci zniszczy dorobek 25 lat pracy wydawców. Byle większość przyklasnęła”.

W październiku prosiłem: „szanowni politycy, nie majstrujcie przy edukacji! Zapewnijcie tylko środki ludziom, którzy się na niej znają”. Dlaczego tak myślę, wyjaśniłem już w lutym, pisząc o fenomenie szkoły w Finlandii: 40 lat temu „fińscy pedagodzy ocenili swój (kulejący) system edukacji, zaczęli wprowadzać zmiany sprzeczne z ogólnoświatowym trendem, a potem – czekali na ich efekty. Długo, jakieś 25 lat, ale było warto. W 2001 roku wyniki fińskich uczniów zadziwiły świat. Czy wyobrażacie sobie Państwo polityka gotowego czekać ćwierć wieku na rezultaty swoich poczynań?”. No właśnie: wyobrażacie sobie Państwo? Bo Finowie owszem.

Fińskiej szkole poświęciłem dwa wpisy, gdyż solidnie na nie zasłużyła. Nie tym, że świetnie uczy, lecz tym, że świetnie uczy i daje szczęśliwe dzieciństwo uczniom (a nauczycielom satysfakcję oraz godziwe zarobki). Zaglądałem też (wirtualnie) do innych krajów, zwłaszcza USA, Anglii, Niemiec i Włoch. Przestudiowałem sążnisty raport OECD… Wszystko po to, byśmy mogli porównać nasz system oświaty z innymi. Zarówno w skali makro, jak i mikro – choćby na przykładzie domowej edukacji, nielegalnej w Niemczech, a popularnej w USA (pamiętacie Państwo? W lutym opisałem niemiecką rodzinę, która poprosiła o azyl polityczny za oceanem).

Tyle spojrzenia wstecz; przenoszę wzrok ku temu, co przed nami. Czasy zrobiły się nam ciekawe, jak w owym chińskim przekleństwie (o którym Chińczycy ponoć nie słyszeli). Ciekawe czasy niekoniecznie służą oświacie, ta bowiem ma się najlepiej w warunkach pokoju i spokoju – bez wstrząsów, rewolucji czy gwałtownych reform. Dlatego z pewnym niepokojem patrzę na chęć zawracania Wisły już nie kijem, lecz potężną tamą; mam tu na myśli likwidację gimnazjów. Mój niepokój bierze się stąd, że łatwo niszczyć, budować trudniej; co zrobimy, jak się nie uda? Ktoś znowu powie: przepraszam, ja naprawdę chciałem dobrze?

Reforma oświaty to operacja na dzieciach. By ją przeprowadzić, musimy mieć stuprocentową pewność, że jest konieczna. Czy mamy?

Odnoszę jednak wrażenie, że MEN pod nowymi rządami podchodzi do gimnazjów jak pies do jeża. I dobrze. Pośpiech jest wskazany, gdy z pękniętej rury tryska woda. Odpukać, nic nam nie pękło.

W Nowym Roku będę się zatem przyglądać poczynaniom nowej pani minister i jej współpracowników. Zamierzam być krytyczny, lecz nie krytykancki; ironiczny (gdy zajdzie potrzeba) i wyrazisty. Nie mam uprzedzeń w stosunku do tej czy innej partii; w demokracji to normalne, że po jednej rządzi druga. Marzy mi się natomiast coś, czego wciąż nie widzę: wieloletnia strategia dla edukacji, wprowadzana stopniowo i z namysłem, w razie potrzeby korygowana, z dużą – acz w granicach rozsądku – autonomią szkół i pojedynczych nauczycieli. Mrzonki? Może i tak, lecz od czegoś trzeba zacząć. Zacznijmy zatem. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku.

 Tomasz Małkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.