Postaw na edukację

23.03.2018

Tor z przeszkodami

Czyli o wychowawcy w szkole

Tor z przeszkodami

Kiedy zaczynaliśmy studia polonistyczne, większość wykładowców wkładała nam do głowy objawioną prawdę o świetlanej karierze naukowej, której drzwi właśnie się przed nami otworzyły. Ilu absolwentów mojego rocznika tę karierę zrobiło? Kilku tak. Większość jednak uczy w szkole. Nie z musu, choć pewnie są i tacy. Ci, z którymi utrzymuję kontakt, uczą z przyjemnością i są w stanie dla pracy zrobić wiele.

Do czego zmierzam takim wstępem? Ano do tego, że studia świetnie lub mniej świetnie (zależy, co kto na nich robił) przygotowały nas merytorycznie do życia zawodowego. Znamy łacinę, gramatykę historyczną, znamy Micińskiego, Malczewskiego i jeszcze paru innych pisarzy opinii publicznej nieobjawionych, ale za to… nie nauczyły nas studia (no teraz już to umiemy, bo praktycznie się nauczyliśmy), jak i co robić w szkole nie jako polonista, ale jako wychowawca. Nikłe zajęcia z psychologii rzuciły nieco światła na rozwój ucznia, ale to było wszystko w temacie pozapolonistycznym.

A wychowawstwo jest wpisane na stałe w zawód nauczyciela i bywa nie lada wyzwaniem. Nie jest to w szkole funkcja pożądana. Kto choć rok przepracował bez wychowawstwa, ten wie, ile obowiązków mu odpadło i jaki miał wówczas komfort pracy.

W świetle powyższego w osłupienie wprawiły mnie słowa pani minister o przywileju bycia wychowawcą (słowa wyrwane z kontekstu sprawy związanej z możliwością pełnienia funkcji wychowawcy przez katechetów).

To, co w nawiasie, niespodziewanie stało się w dyskusji społecznej bardzo ważne. Skoro kierunki z natury pedagogiczne słabo przygotowują do roli wychowawcy, to pytam, czy lepiej jest w seminariach przygotowujących księży do posługi? Wątpię. I czy absolwent takiej uczelni, z natury swojej mający prowadzić działalność misyjną, będzie w stanie z niej zrezygnować na godzinie wychowawczej w klasie, w której są uczniowie innego wyznania czy niewierzący? Też wątpię. A rozmowy z rodzicami na tematy wychowawcze? Problemy będą rozwiązywane według zasad psychologii czy przesłań biblijnych? Temat trudny, znów niepotrzebnie generujący kolejne światopoglądowe wojny oświatowe. Moje wątpliwości potwierdza prof. Józef Baniak, ­ socjolog religii, na którego zdanie powołuje się Joanna Podgórska w artykule „ Oficerowie wychowawcy”[1].

Od wychowawcy wymaga się wiele. To właśnie on ma znać swoją klasę na wylot. To on ma poznać rodzinę i zauważyć, jak jej funkcjonowanie wpływa na ucznia. A jak już rozpozna, często staje pod ścianą. No bo co zrobić z wiedzą, że rodzic nadużywa alkoholu i zaniedbuje dziecko, a jednocześnie w najbliższym środowisku piastuje wysokie stanowisko? Zamieść pod dywan? Komu powiedzieć?

Pytania te często pozostawiane są właśnie bez odpowiedzi, sytuacja wydaje się patowa i w końcu się przedawnia, bo dziecko skończyło szkołę. Ale problem nie został rozwiązany. Wychowawca czuje się podle, nie umie sobie z tym poradzić.

Umiejętność rozmowy z rodzicem wydaje się być kluczem do sukcesu w pracy wychowawczej. Niestety, nikt tego nie uczy absolwentów kierunków pedagogicznych. Wszystko, co potrafię w tej dziedzinie, wypływa z mojego doświadczenia i osobowości, a prowadzenie rozmów raczej nie jest dla mnie kłopotliwe. Znam jednak świetnych nauczycieli, którzy na myśl o rozmowie z rodzicem dostają białej gorączki i albo popadają w nadmierną usłużność, albo wręcz przeciwnie, stawiają się w roli wszystkowiedzącego mentora. I tak źle, i tak niedobrze. A jest to obszar do przetrenowania na studiach, przegadania z innymi.

Wychowawca organizuje życie klasy. Jak to wygląda w praktyce? Jeśli jest on osobą kreatywną, lubiącą spędzać czas poza szkołą, to już połowa sukcesu. Będzie się starał pokazać wychowankom świat. Jeśli pokona kolejną przeszkodę w postaci rodziców. Ci światli, będą się cieszyć, że dzieci gdzieś jadą, coś widzą, coś przeżywają, Ci obojętni będą oburzeni, że znów za coś muszą płacić.

Wychowawca to w oczach dzieci ten, który ma telefon i nie waha się go użyć. Rzadko dzwoni, żeby pochwalić. Raczej żeby donieść o ucieczce, paleniu czy innym przewinieniu, ewentualnie z prośbą o pomoc w zorganizowaniu jakiejś imprezy szkolnej. I nie jest to dla niego sytuacja komfortowa.

Kiedy mówię o roli wychowawcy, jak bumerang wraca problem szkolnego trójkąta, który powinien być równoboczny, a jego wierzchołki powinni tworzyć nauczyciele, rodzice i uczniowie. Niestety, proporcje są tu znacznie zdeformowane.

Czy są jakieś jasne strony bycia wychowawcą? Oczywiście, te duchowe. Ludzka satysfakcja, że komuś się pomogło, że coś się klasie przekazało, że kogoś udało się sprowadzić ze złej drogi.

Czy jest to praca finansowo w szkole doceniana? Nie bardzo. Dodatek za wychowawstwo bywa różny, od kilkunastu do kilkuset złotych. A powinien być dużo wyższy, bo to naprawdę ciężka praca. I nie musi być ona misyjna, może być komercyjna. Wychowanie wszak jest znacznie ważniejsze niż przekazanie wiedzy o przydawce i pantofelku.

Joanna Hulanicka

[1] „Polityka” nr 11(3152) 14.03-20.03.2018

Joanna Hulanicka

Polonistka, od 21 lat uczy języka polskiego w Zespole Szkół w Sztutowie. W pracy z dziećmi i młodzieżą stawia na działanie, przeżywanie oraz oglądanie. Z trzech rodzajów literackich najbardziej lubi dramat. Kolejna pasja - podróżowanie.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.