Nie tak dawno temu i nie tak daleko stąd, na pewno nie za siedmioma górami i nie za siedmioma lasami, w biednym i nieobfitującym w bogactwa naturalne kraju postanowiono zrobić coś, co mogłoby zapewnić mieszkańcom lepszą i bardziej zasobną przyszłość. Ci, którzy akurat tym państwem rządzili, a także ci, którzy byli wobec nich w opozycji, spotkali się więc (ale nie na stadionie), aby coś w tej sprawie ustalić i podjąć jakieś ważkie decyzje.
– W zasadzie nie mamy nic oprócz lasów, mieszkańcy sąsiednich państw uważają nas za prymitywnych drwali – powiedział gorzko przedstawiciel partii rządzącej.
– Może powinniśmy zatem zwiększyć wycinkę lasów? Jeśli będziemy sprzedawać więcej drewna za granicę, to do kasy państwa wpłynie więcej pieniędzy i ludziom będzie się żyło lepiej – powiedział przedstawiciel opozycji.
– To nie jest dobry pomysł – zaoponował zaraz ktoś z partii rządzącej. – Wytniemy szybko wszystkie lasy, a potem co? Zostaniemy z niczym.
Wszyscy zebrani zgodnie mu przytaknęli. Nastała krótka chwila ciszy, którą przerwał młody człowiek w niedbale wyprasowanej koszuli, z rozwianym włosem i szaleństwem w oczach.
– Mam! Zróbmy olbrzymi przekop przez cały kraj, w ten sposób połączymy ze sobą oba morza i…
– I? – krzyknęli niemal chórem wszyscy obecni, oczekując choćby jednego sensownego argumentu, który uzasadniałby tę olbrzymią, kosztowaną i absurdalną inwestycję, ale młody człowiek nie był w stanie już wydobyć z siebie żadnego słowa.
W tym momencie z krzesła podniósł się siwy pan, który wyglądał na bardzo inteligentnego, mimo że nie miał na nosie okularów, i powiedział tylko jedno słowo:
– Edukacja.
– Edu… co? – dały się słyszeć szepty wśród zebranych osób, które nie bardzo rozumiały, co to słowo oznacza.
– Edukacja – powtórzył jeszcze raz siwy mężczyzna. – Nie mamy zasobów naturalnych, ropy ani złota, postawmy więc na rozwój ludzi. Jeśli będziemy mieli mądrych, wykształconych obywateli, kraj z pewnością będzie się bogacił i wszystkim będzie się żyło lepiej. Wykształcone osoby z pewnością będą w stanie wymyślić coś, co będzie można sprzedawać za granicę zamiast drewna. Poza tym dobrze wyedukowane społeczeństwo będzie wybierać spośród siebie mądrych rządzących. A ci rządzący z kolei, kierując mądrym społeczeństwem, nie będą mogli nim manipulować i wciskać mu głupot.
Na sali zapanowało poruszenie. Początkowo nie wszystkich te argumenty przekonały. Pojawiły się głosy, że taka inwestycja w edukację to pieniądze wyrzucone w błoto. Że jej efekty, jeśli w ogóle jakieś będą, pojawią się dopiero za kilkadziesiąt lat. Że może lepiej znaleźć jakieś inne rozwiązanie, szybsze i pewniejsze.
Ale z każdą minutą rosła liczba przekonanych. Wreszcie przedstawiciele partii rządzącej i partii opozycyjnej uścisnęli sobie dłonie. Podpisali także porozumienie, w myśl którego rozwój edukacji będzie priorytetem każdego rządu. I wszelkie ważne decyzje związane z edukacją będą podejmowane wspólnie przez rząd i opozycję. I każda ze stron będzie starała się nic nie popsuć na tym polu.
Minęło kilkadziesiąt lat… Kraj z niezbyt zasobnego zamienił się w zamożny. Zamiast drewna, zaczął eksportować za granicę wysoko przetworzone technologie. Jego obywatele żyli w dostatku. Dzieci na pytanie: kim chciałbyś zostać?, odpowiadały najczęściej – nauczycielem, choć zdawały sobie sprawę, że droga do tego zawodu nie jest łatwa i otwarta jest jedynie dla najzdolniejszych. O jedno miejsce na nauczycielskim fakultecie starało się aż 10 kandydatów! Aby zostać przyjętym na studia, nie wystarczyło wykazać się jedynie dobrymi wynikami w nauce, należało mieć również odpowiednie cechy osobowości i predyspozycje psychologiczne. Zawód nauczyciela cieszył się w tym kraju wielkim prestiżem i poważaniem. Takim samym jak lekarz, a może nawet i ciut większym. Rząd bardzo dbał o nauczycieli. W ich rozwój zawodowy inwestowano 30 razy więcej niż w badania wydajności nauczania i osiągnięć uczniów w szkole. Dzięki temu nie musiano ich za bardzo kontrolować, bo rządzący mieli do nich pełne zaufanie. Po co tworzyć w ministerstwie szczegółowy program nauczania dla całego kraju? Wystarczą przecież tylko ogólne wytyczne. Nauczyciel lepiej wie, jak uczyć dzieci, niż ministerialny urzędnik. Zarobki nauczycieli, co oczywiste, również musiały być godziwe. W przeciwnym razie któż by poszedł do szkoły uczyć?
A szkoła w tym kraju też różniła się od tej, do jakiej chodziły dzieci w sąsiednich państwach. Większy nacisk kładziono tutaj na kształcenie umiejętności niż uczenie się czegoś na pamięć, bardziej liczyła się współpraca niż rywalizacja. Dzieci spędzały w niej stosunkowo mało czasu, nie miały w zasadzie egzaminów i klasówek, a ci uczniowie, którzy nie radzili sobie z jakimś szkolnym przedmiotem, mogli liczyć na pomoc dodatkowego nauczyciela. Nikt nie zostawał bez pomocy. Do domu też nie zadawano dzieciom za dużo. Na pracę domową wystarczyło poświęcić nie więcej niż 15 minut. Nie było również rankingów szkół, ponieważ wszystkie reprezentowały mniej więcej ten sam poziom. Nie istniały prawie w ogóle szkoły prywatne. Mieszkańcy tego kraju wiedzieli, że jeśli szkoła nie została zamknięta, to znaczy, że jest dobra.
W sąsiednich państwach, w których uczono nieco inaczej, przyglądano się tym działaniom z pewną nieufnością. Do czasu aż ogłoszono wyniki wielkiego międzynarodowego egzaminu. Okazało się wówczas, że uczniowie z kraju obfitującego w lasy uzyskali najlepsze wyniki. Nagle zaczęły zjeżdżać tam delegacje z różnych państw, aby podpatrzeć, jak oni to robią…
Bajka? Niekoniecznie. Taki kraj istnieje. Wcale nie tak daleko stąd.
Paweł Mazur