Postaw na edukację

14.08.2019

Czy podróże kształcą?

Czyli trudna walka ze stereotypami

Czy podróże kształcą?

Kiedy na początku lat 90. pierwszy raz w życiu wyjeżdżałem ze znajomymi na Zachód (i to autostopem!), czułem się niepewnie i byłem pełen obaw. Tak naprawdę nie wiedziałem, co mnie tam może spotkać. Propaganda komunistyczna, na którą – jak mi się wydawało – byłem uodporniony, przez lata sączyła nam niechęć do państw zachodnich. Bezwzględna pogoń za zyskiem, rozbuchana przestępczość, społeczna niesprawiedliwość, egoizm, immoralizm i kult pieniądza – tego powinienem się spodziewać za naszą zachodnią granicą.

W tej niechęci do Zachodu komunistom wtórował w jakimś stopniu Kościół, mówiąc o „cywilizacji śmierci”. A na ten głos już taki uodporniony nie byłem. To my, Polacy, mieliśmy być światłem dla zepsutych i zdegenerowanych mieszkańców zachodniego świata, którzy zatracili się w pogoni za seksem i mamoną. Naszym zadaniem, ba!, dziejową misją, było sprowadzić ich z powrotem na tory cywilizacji europejskiej i dokonać ich ponownej ewangelizacji. Tak więc co tu dużo mówić – jadąc pierwszy raz na Zachód, byłem lekko najeżony i pełen misjonarskiego zapału.

Celem naszej podróży była Francja i mityczny Paryż. Zamierzaliśmy co prawda podróżować po Europie autostopem, ale nie bardzo wierząc, że w chrześcijańskiej Polsce uda nam się jakiegoś stopa złapać, podjechaliśmy z Polski autokarem aż do Akwizgranu. Tu stanęliśmy na drodze wylotowej z miasta, próbując zatrzymać jakieś auto. Minęła pierwsza godzina, potem następna, potem jeszcze jedna. I nic. Pies z kulawą nogą nie zareagował na nasze usilne wymachiwania, co kazało nam przypuszczać, że być może zarówno komuniści, jak i Kościół, mieli co do Zachodu absolutną rację. Jesteś tu pozostawiony sam sobie, nikt ci nie pomoże. Jeśli nie masz pieniędzy, niechybnie zginiesz. Kiedy zaczęło się już robić ciemno i zaczęliśmy z niepokojem rozglądać się za miejscem, gdzie można by rozbić namiot, nieoczekiwanie zatrzymał się samochód. Wysiadł z niego sympatycznie wyglądający mężczyzna w średnim wieku i spytał, gdzie chcemy jechać.

– Do Paryża – odpowiedzieliśmy niemal chórem.

Mężczyzna zaśmiał się.

– Do Paryża was nie wezmę. Ale jadę teraz do centrum miasta, aby spotkać się z przyjaciółką. Po północy będę wracał do domu, wtedy was zabiorę i przenocuję. Możecie zostawić plecaki w aucie i zwiedzić miasto. Wskakujecie?

Na naszych twarzach pojawiła się niepewność. To pewnie jakiś zboczeniec, który nas zgwałci, zabije i nie daj Bóg jeszcze poćwiartuje. No bo przecież jaki normalny człowiek zabiera z drogi późnym wieczorem dwójkę chłopaków i dziewczynę i jeszcze proponuje im nocleg? I trzeba pamiętać, że to przecież Niemiec. A wiadomo, ile krzywdy my, Polacy, zaznaliśmy ze strony Niemców. Jeśli nawet nie zabije i nie poćwiartuje, to w najlepszym wypadku ukradnie nam plecaki. A tam mamy przecież konserwy na cały miesiąc. Nie mówiąc o ryżu, kaszy i makaronach!

Chwilę biliśmy się z myślami. Spojrzeliśmy po sobie niepewnym wzrokiem i… Niech będzie, raz się żyje, najwyżej poniesiemy męczeńską śmierć za wiarę i ojczyznę.

Matthias, bo tak mężczyzna miał na imię, zaparkował auto w zatłoczonym centrum Akwizgranu.

– To spotykamy się przy samochodzie o północy. Miłego zwiedzania – powiedział z uśmiechem i zniknął w kolorowym tłumie.

Na początku lat 90. polskie miasta (nawet Sopot, w którym się wychowałem i mieszkałem) świeciły nocą pustkami. A w Akwizgranie na rynku kłębiła się nieprzebrana masa ludzi. Wszyscy weseli, rozbawieni, nie było żadnych bójek czy awantur. Czuliśmy się tym nieco oszołomieni. Gdy wybiła północ, z niepokojem ruszyliśmy w stronę auta. Matthias już na nas czekał. Wsiedliśmy do samochodu i po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. Mężczyzna mieszkał w dość dużym domu w przygranicznym miasteczku w… Belgii. Drzwi od domu nie były zamknięte na klucz, a w środku spała jego córka (sic!). Pokazał nam pokoje, w których mieliśmy nocować, pościelił łóżka (pościel była rzecz jasna świeża i wykrochmalona!) i zrobił kolację. Posiedzieliśmy do 2.00 w nocy, po czym poszliśmy spać. Na drugi dzień Matthias nas nie budził. Kiedy wstaliśmy około 10.00, czekało już na nas śniadanie. I świeżo zaparzona kawa.

– Z miasteczka będzie trudno złapać wam jakiegoś stopa w stronę Paryża – powiedział, kiedy kończyliśmy jeść śniadanie. – Zawiozę was kilkanaście kilometrów dalej, do wylotu na autostradę. Tam powinno być wam łatwiej coś złapać.

Rozstaliśmy się z Matthiasem niemal we łzach. Cudowna jest ta „cywilizacja śmierci”, pomyślałem sobie, kiedy się żegnaliśmy. Ale Matthias nie był jedynym mieszkańcem tej cywilizacji, który nam pomógł. Inne osoby (Niemcy, Francuzi, Belgowie) zapraszały nas na obiad, płaciły za kempingi, nadrabiały czasem i po sto kilometrów drogi, aby zawieźć nas do miejsc, które chcieliśmy zobaczyć.

To doświadczenie nauczyło mnie, żeby z dużą dozą nieufności podchodzić do wszelkich uogólnionych sądów i stereotypów (zwłaszcza tych negatywnych) na temat innych nacji. Czy jest coś takiego, jak zespół określonych cech, które definiują dany naród i sprawiają, że jego przedstawiciele zachowują się w taki, a nie inny sposób? Być może. Ale lepiej tych stereotypów nie mieć w tyle głowy, spotykając się z przedstawicielem innej narodowości. Sensowniej po prostu jest przyjąć, że w każdym narodzie są zarówno osoby szlachetne, jak i podłe, uczciwe, jak i cwane, kulturalne, jak i chamskie.

Staram się na to również uczulać moje dzieci. Nie ma sensu hodować w swoim sercu uprzedzeń do kogokolwiek, bo to zafałszowuje rzeczywistość, powtarzam im nieustannie. Lepiej po prostu być na innych otwartym. Przecież nie każdy Niemiec jest sztywny, Norweg chłodny, Holender skąpy, Rosjanin pijany, a Włoch wylewny. Tak samo jak nie każdy Polak jest wulgarny, chamski i cwany.

Dzieci w niewielu sprawach się ze mną zgadzają, ale w tej akurat specjalnie nie oponują.

W tym roku wakacje spędzaliśmy na Słowacji. Któregoś dnia, kiedy padał deszcz i nie za bardzo można było iść w góry, pojechaliśmy zwiedzać słynne Jaskinie Demianowskie. Kolejka do kasy była dość długa, tak więc dla zabicia czasu rozmawialiśmy z dzieciakami o tym i o owym, między innymi także o stereotypach na temat innych narodów.

Kilka metrów za nami ustawiła się kilkuosobowa grupka Polaków.

– Kolejka jak ch… ja pier…

– Tyle czasu jechaliśmy, to k… postoimy, podobno jaskinia jest k… zaj…

– Ale nudno tak k… stać.

– Nie pier… Krzysiu, walnij lepiej browarka, to się k… nie będziesz nudził.

Polacy, tata z dwójką nastoletnich dzieci, synem i córką, stali też kilka metrów przed nami. Ci na szczęście nie klęli. Prowadzili dość inteligentną rozmowę na temat miejsc, które warto zobaczyć na Słowacji, a także polskiej historii i szkolnych podręczników. W pewnym momencie rozmowa zeszła na temat biletów do jaskini. Bilet ulgowy przysługuje osobom poniżej 15 roku życia.

– Co z tego, że masz 16 lat – powiedział tata do córki. – Powiesz, że skończyłaś w tym roku 14. A jak będą chcieli dokument, to chwilę poszukasz, a potem powiesz, że zostawiłaś w hotelu. Trzeba sobie jakoś radzić.

Kiedy po godzinie doszliśmy wreszcie z żoną i dziećmi do kasy, odszedłem dosłownie na metr, aby zerknąć na stojący opodal plakat reklamowy. Obok żony od razu pojawił się młody człowiek w bejsbolowej czapeczce, próbując wepchnąć się do kasy bez kolejki.

– Pan tu przecież nie stał – powiedziałem do niego po polsku, bo na Słowacji można bez problemu dogadać się w naszym języku ojczystym.

– Ja? Przecież cały czas tu stałem – odpowiedział bezczelnie młody… Polak, ale zaraz najechali na niego stojący w kolejce Słowacy i chłopak musiał się wycofać.

Kiedy już szczęśliwie kupiliśmy bilety, odezwał się do mnie mój starszy syn.

– Przypomnij, tato, co mówiłeś. Że nie każdy Polak jest wulgarny, chamski i cwany?

– Nie garb się – odpowiedziałem na odczepnego i spłoniłem się rumieńcem.

Paweł Mazur

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.