Mija już miesiąc, odkąd uparty wirus zamknął dzieci, młodzież i nauczycieli w domach i zmusił wszystkich do zmiany stylu nauki oraz pracy. Większość przestawiła się dość szybko na zdalną naukę dzięki różnego rodzaju komunikatorom i współczesnym narzędziom internetowym. Oczywiście ta większość, która ma dostęp do osiągnięć nowoczesnej techniki umożliwiających taki kontakt. Nauczyciele w zależności od możliwości prowadzą zajęcia on-line lub po prostu wysyłają uczniom zadania do samodzielnego wykonania w domu.
Z mojego doświadczenia wynika, że uczniowie wolą pracę „na żywo”, czyli taką, gdzie jest zdalny, ale bezpośredni kontakt z nauczycielem, najlepiej w godzinach swojego planu lekcji. Organizuje im to czas, dobrze rozkłada grafik dnia i nie powoduje zagubienia w tematach. Pozwala także na zmniejszenie poczucia odosobnienia, kontynuację wspólnej nauki oraz kontakt z całą klasą, choć w nieco odmiennych warunkach.
O tym, że tak jest, przekonałam się sama, proponując młodzieży na początku kwarantanny regularne przesyłanie materiałów do samodzielnej nauki języka, którego uczę. Już po tygodniu takiej pracy uczniowie napisali do mnie maila z prośbą o prowadzenie lekcji on-line, bo to im bardziej odpowiada. Zgodziłam się z ochotą, gdyż dla mnie taki żywy kontakt z młodzieżą i interaktywne nauczanie języka jest zdecydowanie bardziej skuteczne. Dla nich zresztą też. Zajęcia polegają głównie na mówieniu (co dla opanowania obcej mowy jest najlepszą metodą nauki) i stopniowym wprowadzaniu nowych elementów językowych. Jest miło, uczniowie są obecni prawie w 100% (z wyjątkiem tych nielicznych, którzy mają czasem problemy z dostępem do internetu lub z połączeniem głosowym). Lekcje płyną szybko i sprawnie. Ponieważ takie zdalne nauczanie wymaga zdecydowanie więcej skupienia i koncentracji, lekcja jest trochę krótsza i trwa około pół godziny, żeby nie zamęczyć uczniów i dać im chwilę wytchnienia od komputera przed kolejnymi zajęciami. Dwugodzinne bloki lekcyjne trwają zazwyczaj około 60 minut. Dla zdrowia psychicznego młodzieży i nauczycieli.
Od nauczyciela zależy sposób nauczania oraz to, jaką metodę kontaktowania się z uczniem wybierze. Od nauczyciela zależy także to, czego i w jakiej ilości będzie wymagał oraz jak będzie przekazywał wiedzę dzieciom lub młodzieży. Podczas zajęć „na odległość” bywa niestety tak, że nauczyciele zapędzają się w swoich ambicjach i wymaganiach w stosunku do uczniów i tracą wyczucie trudnej sytuacji, w jakiej wszyscy się teraz znajdują. Co ciekawe, postępują tak nawet ci, którzy wcześniej nie mieli zwyczaju zasypywać swoich wychowanków nadmiarem obowiązków szkolnych! Chęć realizacji programu za wszelką cenę powoduje, że ilość materiału przekazywana uczniom do zrobienia w domu często przerasta ich możliwości fizyczne i czasowe. Dzieciak, przytłoczony nadmiarem prac domowych ze wszystkich przedmiotów naraz, zaczyna się w tym wszystkim gubić i zwyczajnie tracić chęć do nauki. Zmęczony całodziennym siedzeniem przy komputerze i wchłanianiem wiedzy uczeń „zatrudnia” do pomocy rodziców, którzy spędzają masę czasu, by pomóc swoim zagubionym pociechom. I nie są to pojedyncze przypadki. Takie opinie często słyszę od rodziców zadziwionych nadgorliwością nauczycieli, zwłaszcza tych, którym ciągle wydaje się, że to ich przedmiot jest najważniejszy i wymaga nieustannej nauki. Inny problem to fakt, że niektóre zadania przerastają możliwości poznawcze uczniów, którzy bez niezbędnych wyjaśnień nauczyciela nie są w stanie sobie z nimi poradzić. Są też tacy uczniowie, którzy kompletnie nie potrafią odnaleźć się w obcej dla nich rzeczywistości, w której każe im się pracować samodzielnie w domu bez nadzoru nauczyciela.
W szkole, w której pracuję, od samego początku wprowadzenia zdalnej nauki pojawiały się apele o wyrozumiałość, zdrowy rozsądek i empatię w stosunku do uczniów w zaistniałej, trudnej dla wszystkich sytuacji. O podchodzenie z dystansem do sztywnych ram programowych, by nie przeciążać uczniów, ale także i siebie samych.
Również od samego początku uczniowie i nauczyciele mają do dyspozycji zdalny kontakt z psychologami i pedagogiem szkolnym, którzy służą wsparciem i pomocą w razie kryzysu emocjonalnego lub nieradzenia sobie z tą niespotykaną sytuacją. Zamknięcie, odosobnienie i ograniczenie swobodnego przemieszczania się w nieznanej nam wcześniej sytuacji pandemicznej jest dla wszystkich obciążające fizycznie i psychicznie. Dodatkowe przeciążanie umysłów uczniów nadmiarem wymagań szkolnych i nieustanne ich bombardowanie zbyt dużą ilością wiedzy jest w tym czasie nie na miejscu. Dla nas, nauczycieli, taka sytuacja też nie jest komfortowa. Szkolne życie weszło na dobre do naszych domów i zawładnęło nami niemal całkowicie. Niektórzy już są zmęczeni i mocno odczuwają skutki tej ogromnej zmiany w życiu codziennym, rodzinnym. Jeszcze inni mają po prostu dość i z utęsknieniem czekają na powrót do normalności, do klasy i szkoły. Dopóki jednak sytuacja tego wymaga, pracujmy, nauczajmy, a nawet wymagajmy, ale rozsądnie, z umiarem. Dozujmy przekazywaną wiedzę w przystępnych dawkach. W ocenianiu podobnie, trochę empatii i tolerancji dla naszych wychowanków. Pojawia się tu także pojęcie etyki. Bo czyż można karać złym stopniem ucznia w tak nienormalnej sytuacji? Ocenianie jest niezbędnym elementem nauki szkolnej, ale w tak wyjątkowym czasie można je potraktować jako czynnik motywujący, zachęcający do pracy poprzez dawanie uczniom okazji do zdobywania lepszych stopni za np. aktywność, prezentacje lub prace dodatkowe, które dają im możliwość wykazania się w różnych dziedzinach. Uczniowie chętnie z tego korzystają. Na surowe punktowanie, egzekwowanie i rozliczanie z wiedzy przyjdzie jeszcze czas…
Koronawirus nie odpuszcza, wobec tego my, nauczyciele odpuśćmy trochę w naszych belferskich zapędach do nadużywania i przeciążania tym zdalnym nauczaniem naszych uczniów, ale także i siebie samych. Dostosujmy się wszyscy do tych nowych, jakże odmiennych warunków pracy, realnie oceniając możliwości swoje i uczniów. Zwłaszcza że prawdopodobnie nieprędko wrócimy do szkolnej rutyny i normalności.
Katarzyna Tryba