W tym roku mieliśmy jechać na wakacje do Paryża. Do wyprawy przygotowywałem się już od dłuższego czasu, przede wszystkim czytając stosowne książki i ucząc się intensywnie pięknego, aczkolwiek sprawiającego wiele trudności, języka Moliera. Mimo iż raczyłem dzieci opowieściami o tym, jakież to tam skarby kultury na nas czekają, ich ekscytacja wyprawą była – o dziwo! – nader umiarkowana.
Odwiedzić mieliśmy oczywiście Luwr, gdzie – jeśli udałoby nam się przepchać przez wielonarodowy tłum turystów – rzucilibyśmy okiem na Monę Lizę boskiego Leonarda, a także na Koronczarkę Vermeera, Batszebę w kąpieli Rembrandta, Piękną ogrodniczkę Rafaela, Wróżenie z ręki Caravaggia, Gody w Kanie Galilejskiej Veronesego, Złożenie do grobu Tycjana, Statek szaleńców Boscha, Historię Marii Medycejskiej Rubensa, Autoportret z kwiatem mikołajka Dürera i może jeszcze na Wolność wiodącą lud na barykady Delacroix, tak żeby za bardzo dzieciaków nie przeciążać.
Zwłaszcza że zanim rzucilibyśmy się łapczywie na dzieła malarskie, trzeba by jeszcze z godzinkę lub dwie (przynajmniej!) pokontemplować Nike z Samotraki i Wenus z Milo. A wiadomo, dzieci nie mają za bardzo cierpliwości do sztuki, więc ten – niezwykle skromny i okrojony program zwiedzania Luwru – wydał mi się nad wyraz odpowiedni.
– A pokąpiemy się gdzieś? – spytała moja młodsza 11-letnia latorośl, kiedy skończyłem przedstawiać im uroki jednego z najwspanialszych muzeów w Europie.
– Ale gdzie? – zareagowałem nieco zdezorientowany.
– W tym Paryżu – dodał mój starszy syn. – Chyba jest tam jakiś basen lub coś w tym stylu?
– Pewnie jest – odpowiedziałem na odczepnego, ale nie kontynuowałem, tylko zgrabnie przeszedłem do omawiania kolekcji dzieł zgromadzonych w Musée d’Orsay. Zarysowałem dzieciakom pobieżnie program zwiedzania muzeum położonego na lewym brzegu Sekwany, które rocznie odwiedzają 4 miliony osób. Wśród tych milionów będziemy również my! Niepotrzebnie wspomniałem o tej Sekwanie, bo młodszy, Maciej, zaraz wszedł mi w słowo.
– A może w tej Sekwanie dałoby się wykąpać?
– Raczej nie – uciąłem i z wypiekami na twarzy jąłem wymieniać wspaniałe dzieła impresjonistów, które będziemy mogli – co za szczęście! – obejrzeć w Orsay. Tu znowuż, jak w wypadku Luwru, program zwiedzania, z uwagi na dzieci, trzeba było gruntownie ograniczyć, więc założyłem, że zdołamy jedynie obejrzeć Lekcję tańca Degas, Autoportret z żółtym Chrystusem Gauguina, Śniadanie na trawie Maneta, Czerwone dachy Pissarro, Bal w Moulin de la Galette Renoira, Toaletę Toulouse-Lautreca i oczywiście wszystkie zgromadzone w muzeum dzieła Van Gogha, czyli Gwiaździstą noc nad Rodanem, Arlezjankę, Portret Eugène’a Bocha, Pokój van Gogha w Arles, Sjestę, Portret doktora Gacheta i Kościół w Auvers.
– A potem kąpiel? – z uporem godnym lepszej sprawy dopytywał się mój młodszy syn.
– A potem, moje drogie dzieci, zobaczymy sobie Łuk Triumfalny, następnie przejdziemy Polami Elizejskimi w stronę kościoła de la Madeleine i Opery Garnier, dojdziemy też do katedry Notre-Dame, której niestety nie zwiedzimy, bo uległa niedawno częściowemu spaleniu, ale za to zwiedzimy Panteon. I jak? Program robi wrażenie, co?
Na twarzach dzieciaków trudno było dostrzec oznaki entuzjazmu. Starszy, Antek, tylko burknął:
– Hm… Może być.
Ale niestety. Na początku roku przyszła nieszczęsna pandemia i plan wyjazdu do Paryża wziął w łeb. Naprędce trzeba było szukać sensownej alternatywy. Z zarazą dość sprawnie radzili sobie nasi południowi sąsiedzi, więc pomyślałem, że może warto wybrać się do Czech.
– Chcecie jechać na Morawy?
– A będzie można się tam gdzieś wykąpać? – chłopcy spytali niemal chórem.
– Tam kąpiel… – żachnąłem się z niesmakiem. – Wyobraźcie sobie, że w stolicy Moraw, czyli w Brnie, stoi Willa Tugendhatów, która została zaprojektowana przez samego Ludwiga Miesa van der Rohe!
Spojrzałem na twarze dzieci, ale to nazwisko słynnego modernistycznego architekta nie wywołało u nich jakiejś specjalnej ekscytacji. Spróbowałem zatem uderzyć z innej flanki.
– A w południowym Morawach, w miejscowości Valtice, jest cudowny barokowy zamek zaprojektowany przez Domenico Martinellego i Johanna Bernharda Fischera von Erlach. Obok zamku – tu uwaga – jest przepiękny park. No i?
I znowu nic. Żadnej spontanicznej reakcji. Koniec końców z wyjazdu na Morawy zrezygnowaliśmy. Pomyślałem zatem, że może by ruszyć w Polskę. Pokazać dzieciom, że to był niegdyś wielokulturowy i wieloreligijny kraj, w którym żyły obok siebie różne narodowości. Może Podlasie? Kruszyniany? Wieś została nadana w XVII wieku Tatarom przez Jana III Sobieskiego za udział w wojnie z Turkami. Można tam zwiedzić meczet z początku XIX wieku i jeden z trzech znajdujących się w Polsce muzułmańskich cmentarzy. Może Tykocin z Synagogą Dużą, w której mieści się Muzeum Kultury Żydowskiej? Może Wiślica z płytą orantów, czyli najstarszym wizerunkiem osób świeckich w Polsce? Płyta pochodzi z 1175 roku.
Niestety, żadna z tych propozycji nie zyskała aprobaty moich dzieci. W końcu żona znalazła wolne miejsca w ośrodku wczasowym nad jeziorem. Ośrodek znajduje się 30 kilometrów od miejsca, gdzie mieszkamy. W pobliżu nie ma żadnego muzeum, żadnego zabytkowego kościoła, żadnego zabytkowego cmentarza, żadnego zamku, żadnej synagogi ani żadnego meczetu. Jest tylko las i jezioro, oczywiście z fantastycznym kąpieliskiem. Dzieci są zachwycone. Żona pojedzie z nimi sama. Ja zostanę w domu z psem i będę malował łazienkę…
Paweł Mazur