Odkąd moda na bezstresowe wychowanie zapanowała nieomal wszędzie, jednym z jej przejawów stało się w szkole tak zwane pochylanie się nad uczniem. Pochylanie się, czyli traktowanie szkolnych wychowanków z olbrzymią dozą empatii. Nauczyciel ma nie tylko uczyć, ale też bacznie obserwować zachowanie swoich podopiecznych i w razie konieczności przychylić im nieba. W praktyce oznacza to: wybaczyć niedociągnięcia i braki, podarować nieprzygotowanie i nieodrobienie pracy domowej. To jest prawdziwa empatia i wczucie się w sytuację tego biednego ucznia.
Wszystko to piękne i takie ludzkie, ale czy zawsze wychowawcze? W normalnych czasach (czytaj: przed pandemią) w naprawdę uzasadnionych sytuacjach takie postępowanie czasem miało sens i było wręcz konieczne – wiadomo, że trudne sprawy rodzinne, problemy zdrowotne czy zdarzenia losowe wymagają troski i empatii ze strony nauczyciela. Ale w innych, banalnych przypadkach pachniało to często nadużyciem.
Zwłaszcza, że młodzi ludzie bacznie obserwują zachowanie swoich belfrów i, widząc taką ich „pochylającą postawę”, świetnie potrafią ich wykorzystywać. Udawanie, naciąganie i kombinowanie, aby tylko ukryć swoje lenistwo i niechęć do nauki, były na porządku dziennym. To takie wyrachowane nadużywanie dobroci swojego nauczyciela: „Nie nauczę się na jutro, ona zrozumie…”, „Nie będę na pierwszej lekcji, przecież nic mi nie zrobi…”, „Nie oddam pracy pisemnej, jakoś się wytłumaczę…”. Wyrozumiałość dla takich postaw nie jest dobrą metodą wychowawczą i nie uczy dobrych nawyków.
O ile w normalnej rzeczywistości przedawkowanie pochylania się nad uczniem może powodować zgubne skutki, o tyle w obecnej, chorej, może okazać się… zbawienne.
Nienormalna dla wszystkich sytuacja daje się we znaki zarówno uczniom, jak i nauczycielom. Obie strony mają powody do odczuwania ekstremalnych stanów emocjonalnych. Wyczerpanie psychiczne, zwątpienie i częsta bezsilność z przedłużającej się, niekomfortowej sytuacji przymusowej nauki i pracy w domu to bolesne efekty zdalnej rzeczywistości. Przykuci do komputerów i ciągłego bycia on-line młodzi ludzie czują się już często zmęczeni i zagubieni. I faktycznie potrzebują czasem dużo empatii ze strony pedagogów. Zamknięcie, izolacja, brak kontaktów ze szkolnymi kolegami i nauczycielami odbija się niekorzystnie na ich samopoczuciu. To jest zrozumiałe. Po pół roku zdalnej nauki mają prawo być przemęczeni, rozkojarzeni i sfrustrowani. Wielu z nich po prostu nie daje sobie rady i przestaje brać udział w lekcjach. Inni wpadają w depresję. Jeszcze inni odpuszczają sobie dany rok szkolny i postanawiają przeczekać, a potem powtórzyć klasę. W takiej sytuacji pochylenie się nad nimi i wykazanie empatii ma naprawdę sens i jest konieczne.
Często spotykam się z tym, że uczniowie chcą się wygadać, podzielić swoimi emocjami, ot tak podczas lekcji on-line. Lubią, gdy zadaję im pytania niezwiązane z tematem, lecz po prostu „z życia”. Chcą rozmawiać. Widać, że to, co się aktualnie dzieje z pandemią, siedzenie w domu, przeraża ich i przerasta psychicznie. Jest po prostu nienormalnie. Szkolne poradnie psychologiczne i pedagogiczne mają masę pracy, oblegają je nieradzący sobie w tym trudnym czasie uczniowie i ich rodzice.
W tej izolacji przyjdzie nam jeszcze trochę przebywać, więc takie ludzkie odruchy, jak właśnie pochylanie się nad uczniem i odpuszczanie mu, wydają się niezbędne. Rozluźnienie, a nawet rezygnacja z pewnych elementów nauki i oceniania (choćby kosztem programu nauczania) są ze wszech miar wskazane. Nie chodzi o pobłażanie we wszystkim, nadal wymagajmy, ale przede wszystkim wspierajmy naszych uczniów. Musimy to jakoś wspólnie przetrwać.
Katarzyna Tryba