Postaw na edukację

18.02.2022

Jak rok szkolny walczy z czasem

Czyli o tym, dlaczego lubimy się powtarzać

Jak rok szkolny walczy z czasem

Natrafiłem kiedyś w internecie (na stronce, na której uczniowie „pomagają” sobie w rozwiązywaniu prac domowych) na prośbę czwartoklasistki o pomoc w narysowaniu osi czasu – od narodzin do dziś. Takie dostała zadanie na historii i nie bardzo wiedziała, jak sobie z nim poradzić. Ale od czego są starsi koledzy? Jako poradę otrzymała rozrysowaną odręcznie oś z datami od 2000 do 2012 roku z zaznaczonym na żółto rokiem 2001 jako czasem narodzin i taką poradę: „Gdzieś tutaj, bo już jest bliżej rok 2012, postaw kropkę i napisz «dzisiejsze czasy»”. Rok narodzin, kilka pustych dat i kropka na oznaczenie dzisiejszych czasów. Świetny życiorys jedenastolatki, której nic się nie przydarzyło od narodzin aż do 4 klasy! Ale też znakomity przykład na to, że czas nie biegnie w codziennym, potocznym doświadczeniu ludzkim. I że tego typu zadanie nie ma specjalnego sensu.

Ciekawe, że kultury tradycyjne, do których się zalicza (nie w całości) naszą kulturę ludową, nie znały takiego linearnego sposobu ujmowania upływającego czasu. Oczywiście miarą upływu czasu dla każdego człowieka była i jest jego linia życia. Ale po pierwsze wśród ludzi niepiśmiennych data narodzin nie była jakoś szczególnie ważna, a po drugie ta teoretyczna osobista linia życia miała nieznany kres.

Dlatego prawdziwie odczuwana dla tamtych kultur była perspektywa nie indywidualna, a zbiorowa. A w odczuciu wspólnotowym miarą upływu czasu było coroczne odnawianie życia – rozumiane jako uczestnictwo w obrzędach zorganizowanych zgodnie z astronomicznym cyklem słonecznym.

Krótko mówiąc (i upraszczając), sprowadza się to do tego, że czas odczuwano jako powtarzalne cykle, które wymagały od ludzi aktywnego współuczestnictwa w zapewnieniu tej ich powtarzalności. Czyli uczestnictwa w obrzędach. A więc obrzędy miały za zadanie spowodować, aby cykl kosmiczny, wynikający z życiodajnych przemian pór roku, nie został przerwany. Czas (rozumiany jako trwanie świata) nie był zatem jedynie czymś obiektywnym, niezależnym od ludzi, ale wymagał od nich współdziałania, ochrony i odpowiedzialności. Dlatego dokonywano jakościowego podziału czasu na sakralny i świecki, obwarowywano obowiązkami rytualnymi okresy szczególnie wymagające wsparcia i dopilnowania. Na przykład kiedy ubywało dnia i obawiano się, czy noc nie zapanuje nad ziemią. Albo odwrotnie – kiedy dzień zdobywał przewagę nad nocą, wspierano tę walkę słońca z ciemnością, żeby zapewnić zwycięstwo „jasnej stronie mocy”.

Ale po co ja o tym piszę na blogu o edukacji? Otóż dlatego, że zauważyłem zbieżność tego odczuwania upływu czasu charakterystycznego dla kultury tradycyjnej z odczuwaniem upływu czasu szkolnego.

Przecież mamy charakterystyczny i wyczekiwany początek roku szkolnego. Tradycyjny początek roku następował na wiosnę, kiedy rozpoczynała się wegetacja. Szkolny początek roku zaczyna się późnym latem, u progu jesieni.

Gdzie tu część wspólna? Chodzi o wyczerpywanie się mocy czasu poprzedzającego początek. W tradycyjnym ujęciu początek roku następował po wyczerpaniu się sił ciemności – tych związanych z nocą, niepokojem, złymi duchami, niepewnością, jałowością ziemi. Początek roku szkolnego następuje w okresie wyczerpywania się czasu wakacyjnej beztroski i wolności, czasu kanikuły, czyli tego najbardziej energetycznego okresu w życiu ludzi (co pewnie można sprowadzić do nadliczbowego wchłaniania witaminy D z promieni słonecznych). Tam i tu mamy więc okres przełomu, po którym następuje zmiana stosunku do świata.

No to idźmy dalej. Cechą charakterystyczną dla kultur tradycyjnych jest waloryzacja czasu. Czas nie jest jednorodny – za to stanowi wzajemnie uzupełniającą się mieszaninę uświęconego i zwyczajnego. Znamy to jako przeplatanie się sacrum i profanum. Dlatego w kulturze ludowej po okresach zadusznych następował zwrot ku zabawom, a po karnawale (zapustach) – post. W sytuacji szkolnej po pięciodniowej orce intelektualnej następują wolne weekendy, kiedy przechodzi się na inny poziom spędzania czasu. Nie przypadkiem dyskoteki szkolne są organizowane najczęściej w piątkowe popołudnia (a nie we wtorki czy środy). A więc w ramach wielkiego cyklu, jakim jest rok szkolny, mamy mniejsze cykle, których podstawą jest tydzień. Ale nie jest to jedyny mały cykl. Mamy dwa półrocza, które pozwalają odciąć to, co było od tego, co ma nastąpić. Przed końcem każdego semestru następuje kumulacja mocy, czyli wyjątkowe spotęgowanie sił, żeby kończący się cykl zwieńczyć sukcesem. W naszej kulturze ludowej takie dwa kulminacyjne cykle to przesilenia wiosenne i zimowe, których zwieńczeniem są święta: Boże Narodzenie i Wielkanoc (a dawno dawno temu Szczodre Gody i jakieś bliżej niepoznane Jare Gody). Po nich także następował nowy początek. Po Bożym Narodzeniu – karnawał. Po Wielkanocy – wzmożona praca na roli. W szkole po kulminacji obu cykli następuje feryjne i wakacyjne rozładowanie napięcia.

Ale każdy z tych nowych okresów też miał swój porządek cykliczny i obrzędowy. Wspomnianą naprzemienność zabawowo-postną albo przerywany obrzędem czas pracy. W szkole każde półrocze ma swoją stałą dynamikę. Są dni wolne, które przypadają co roku mniej więcej w tym samym okresie. Nauczyciele czekają na Dzień Edukacji Narodowej (który niekiedy na przykład wiąże się z nagrodą od dyrektora albo przynajmniej z uroczystym spotkaniem w gronie pedagogicznym). Uczniowie pewnie wypatrują, czy któreś święto nie przedłuża weekendu. Do tego dochodzą uroczystości związane z patronem szkoły, wspomniane dyskoteki i wyjścia pozaszkolne albo odwrotnie – przyjścia do szkoły kogoś z zewnątrz, kto pokaże coś ciekawego i na chwilę zmieni kąt patrzenia na świat.

Wszystko to sprawia, że czas biegnący w szkole nie jest tak monotonny, jak może wynikać ze spojrzenia na kalendarz. I całe szczęście, bo monotonia biegnącego czasu byłaby czymś nie do zniesienia. Kultury tradycyjne poradziły sobie z tym poczuciem bezsensu trwania w ten sposób, że monolit czasu porozbijały na cząstki łatwiejsze do zniesienia i wzięły się do współpracy z upływającym czasem. I go zapętliły. Mam wrażenie, że szkoła w swoim cyklu robi to samo. Co więcej, robi to samo każdy z nas w swoim środowisku. Może poza skrajnymi pracoholikami, którym przeszkadzają święta, weekendy i urlopy.

Mnie nie przeszkadzają, a wakacyjny urlop zamykający mój cykl roczny jest jak ta latarenka, której światło mi przyświeca. Czego i Państwu życzę.

Ryszard Bieńkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.