Oj, skończył mi się luksus dojeżdżania do pracy prawie pustą kolejką. Młodzież tak się garnie do nauki, że pozajmowała wszystkie miejsca w podmiejskiej kolejce, którą co rano jadę do pracy. Wczoraj wszyscy eleganccy, biało-granatowi. Piękni. Może trochę zaspani, ale jednak – od rana gotowi na nowy rok szkolny. Ciekawe kiedy im przejdzie? Ale ja chciałem o czym innym.
Sporo ostatnio pada górnolotnych słów o tym, jakimi wartościami powinna się kierować szkoła w swoich zadaniach wychowawczych. Z samej góry płyną sygnały, że należy przywrócić i wcielić w życie klasyczne wartości, takie jak dobro, piękno i prawda. Pierwsza wartość wprost wywodzi się z etyki, druga – z estetyki. A ja moralistą się nie czuję – gdzie mi tam do moralisty. Arbitrem elegancji też nie jestem – raczej wyznaję zasadę, że nie to ładne, co ładne, ale co się komu podoba.
Z trzecią wartością, czyli z prawdą, jest inny problem. Trudno ją sprowadzić do jakiegoś działu filozofii. Chciałoby się może przypisać ją do logiki albo do którejś z nauk przyrodniczych, empirycznych, weryfikowalnych metodami eksperymentalnymi. Ja bym tak wolał, ale być może w myśleniu tych, którzy takie postulaty powrotu do klasycznych wartości wychowawczych wysuwają, chodzi o prawdę teologiczną. A tu wiele nie poradzę (chociaż mam za sobą dwa semestry w studium teologicznym, ale przyznam, że słabo uważałem).
Nie mam pewności, jak naprawdę jest z tą prawdą. Dlatego na wszelki wypadek (jako folklorysta i ludoznawca) wspomogę się góralskim rozumieniem prawdy, czyli tym, które spopularyzował w swoim słynnym bon mocie profesor Józef Tischner. Zresztą debata, podczas której padło to słynne określenie trzech rodzajów prawdy, toczyła się właśnie na temat dobra, piękna i prawdy. Więc określenie będzie na miejscu. Otóż, jak powiedział Józef Tischner „istnieją trzy rodzaje prowdy: świento prowda, tyz prowda i gówno prowda”.
A do przyporządkowania wezmę prawdę (prawdy) o tym, ile zarabia nauczyciel.
Jeden z wiceministrów, jeszcze wiosną, powiedział, że zna nauczycieli, którzy zarabiają 11 tysięcy złotych. Nie chciał podać ich nazwisk, więc docieczenie prawdy może tu być trudne, ale w duchu zaufania do człowieka na stanowisku można mu chyba uwierzyć, bo być może rzeczywiście zna takich nauczycieli. Jeszcze do tego wrócę i postaram się naszkicować profil znajomego belfra pana wiceministra.
W tym dotarciu do prawdy pomoże mi wypowiedź innego z wiceministrów, który całkiem niedawno powiedział, że nauczyciele zarabiają średnio z dodatkami około 6800–6900 zł netto, czyli średnia ze średniej wynosi 6850 zł. Też należy wierzyć, że minister powiedział prawdę. Bo dlaczego nie? Po prostu wiceminister pozostawił odbiorcy decyzję, do jakiego rodzaju prawdy przyporządkować jego wypowiedź.
Zresztą ten wiceminister szybko się poprawił i wyjaśnił, że przez pomyłkę podał kwotę brutto. Wydawałoby się, że tym sposobem wydobył swoją wypowiedź z kategorii trzeciego rodzaju prawdy. Pytanie tylko, w której kategorii można ją po tym sprostowaniu umieścić. Bo tak: 6850 brutto daje około 4700 zł netto. Tymczasem wynagrodzenie nauczyciela dyplomowanego, zgodnie z tym, jakie paski wynagrodzeń pokazują sami nauczyciele, wynosi około 3500 zł. Skąd więc różnica między jedną prawdą a drugą? Różnicę robi słowo „średnie”. Średnie wynagrodzenie to takie, w którym mieszczą się różne dodatki. Niekoniecznie takie, które łączą się ze sobą w przyrodzie. Na przykład gdyby nauczyciel otrzymał jednocześnie dodatek na zagospodarowanie przyznawany początkującym pedagogom jednorazowo oraz dodatek przedemerytalny. Albo dodatek wiejski oraz funkcyjny za bycie dyrektorem i kolejny za bycie wychowawcą, do tego motywacyjny, za wysługę lat i za pracę w trudnych warunkach, na przykład w poprawczaku. Jak się tego trochę zbierze, to średnia może dać właśnie owe wiceministralne 4700 zł.
Tylko który to rodzaj prawdy? Chyba ten sam, co fakt, że średnio ja i mój pies mamy po pół ogona.
Powróćmy do pierwszego z wymienionych wiceministrów, który zna nauczycieli zarabiających 11 tysięcy złotych. Tacy znajomi wiceministra (bo wyraził się w liczbie mnogiej) albo pracują na 3 pełne etaty, czyli mają 54 godziny przy tablicy (nie licząc niepłatnych 2 godzin do każdego etatu, bo taki wyrobił się zwyczaj) i otrzymują do tego dodatek motywacyjny w kwocie około 500 zł. Albo pracują mniej (bo rzeczywiście 3 etaty to trochę dużo), czyli na przykład na 2 etatach (przy tablicy 36 godzin), ale za to po kolei zbierają wszystkie dodatki: motywacyjny, za bycie dyrektorem, za wychowawstwo, za wysługę lat, za pracę w trudnych warunkach, „na start” i jeszcze jubileuszówki miesiąc w miesiąc.
Albo jest jeszcze trzecia możliwość – znajomi pana wiceministra to po prostu dyrektorzy szkół pracujący w niepełnym wymiarze godzin, którzy w wolnym czasie doradzają panu wiceministrowi, za co pobierają należne dodatkowe wynagrodzenie.
Prawdziwa może być każda z tych trzech możliwości. Bo przecież są trzy rodzaje prawdy. Prawda?
Ryszard Bieńkowski
PS Na koniec jako starszy kolega pedagog (choć niepraktykujący), a właściwie taki Wujek Dobra Rada, dam wam taką oto wskazówkę: kiedy znów wyłączą wam ciepłą wodę, przestaną grzać kaloryfery albo stanie komunikacja i wasz wiceminister zacznie mówić brzydkie wyrazy o waszych zarobkach – wiecie, co zróbcie wtedy? Nazwijcie to, co mówi, którąś z trzech prawd. Na głos i przy wszystkich. Gwarantuję, że ulży.
Hurra, to jest wspaniała rada! Udanego nowego roku szkolnego!