Wychodzimy z założenia, że jest gorzej, niż było, a będzie jeszcze gorzej, jeżeli nie podejmiemy działań. W materiałach na temat edukacji włączającej czytamy zdania zaczynające się od słów: „Coraz więcej dzieci…”, „Palącym problemem jest…” itp. Pojawiają się pomysły, jak naprawić wady systemu edukacji, żeby wszystkie dzieci wyposażyć: „w kompetencje niezbędne do stworzenia w przyszłości włączającego społeczeństwa, czyli społeczeństwa, w którym osoby niezależnie od różnic m.in. w stanie zdrowia, sprawności, pochodzeniu, wyznaniu są pełnoprawnymi członkami społeczności, a ich różnorodność postrzegana jest jako cenny zasób rozwoju społecznego i cywilizacyjnego. To systemowe, wielowymiarowe i wielokierunkowe podejście do edukacji nastawione na dostosowanie wymagań edukacyjnych, warunków nauki i organizacji kształcenia do potrzeb i możliwości każdego ucznia, jako pełnoprawnego uczestnika procesu kształcenia” (strona MEiN).
Wielu nauczycieli i krytycznych komentatorów projektów edukacji włączającej zwraca uwagę na to, że systemy szkolne, które działają z niewielkimi różnicami w większości państw świata od wielu dekad, mają już zapisane wspomniane i inne jeszcze szczytne cele oraz wypracowały metody ich realizacji. Zawsze wszak chodziło o to, aby uczniowie funkcjonowali w społeczeństwie, przyczyniając się do jego rozwoju z poczuciem satysfakcji i szczęścia.
System – słowo kluczowe w wielu wypowiedziach – przez dekady zrobił bardzo mało, żeby osiągnąć cele edukacji włączającej. Uczniowie nauczani w naszych szkołach zasad włączania i wyłączania stosują zdobytą wiedzę jako dorośli w praktyce życia społecznego. Negatywne nawyki utrwalają, uprawiając życie towarzyskie w mediach społecznościowych. Absolwenci naszych szkół wychodzą z nich ustawieni według kryteriów narzuconych przez uprzedzenia i preferencje, nad którymi nikt nie panuje, oraz przez wyniki testów i egzaminów. Wielu spośród nich odczuwa boleśnie skutki wykluczenia i pozbawienia optymalnych szans rozwoju. Pochylenie się nad tą grupą, nawet gdyby stanowiła ona znikomy procent, byłoby ze wszech miar wskazane, tym bardziej ważne jest, żeby zrobić coś dla tej alarmująco dużej armii osób w jakiś sposób skazanej na niepowodzenia w pracy i poczucie społecznej nieprzydatności. Jej wielkość szacuje się na 31% po pierwszych latach spędzonych w szkole.
Czy nie grozi nam jednak kolejna fala testów diagnostycznych, które wykażą i pogłębią różnice istniejące między uczniami? Zwracanie uwagi i reagowanie na odmienne potrzeby edukacyjne podczas codziennych lekcji nie wspomoże uczniów nieradzących sobie z nauką. Ktoś z orzeczeniem o niepełnosprawności czy niedostosowaniu i związanym z nim innym zakresem wymagań oraz kryteriów nie przestaje być wykluczony, nawet jeżeli odkryjemy jego nieujęte podstawą programową umiejętności. Nadal będzie czuł się inny, gorszy, pozbawiony szans. To nie jest wyłączna wada systemu edukacji w Polsce, tak działa powszechnie obowiązujący ustrój społeczno-ekonomiczny oparty na dynamice nierówności.
Myślimy o najbardziej pokrzywdzonych, najsłabszych uczniach. A co z uczniami o wyższych niż przeciętne potrzebach edukacyjnych? Jak zapobiec obniżeniu ich dużych szans, gdy położymy nacisk na pomoc ich koleżankom i kolegom z trudnościami?
Mam konstruktywne propozycje.
Zgódźmy się, że nasz system edukacyjny z natury różnicuje uczniów i tak zostanie, ale żeby nie popaść w nadmierne różnicowanie potrzeb i możliwości uczniów w tym systemie oraz niemożliwe w praktyce wyrównywanie szans oraz opracowanie kryteriów, przyjmijmy jednocześnie, że jest tylko jedna zasadnicza różnica między naszymi podopiecznymi (i wszystkimi pozostałymi ludźmi) i nad nią tylko pracujmy: nie wszyscy potrafią uczyć się efektywnie na poziomie swoich możliwości i potrzeb, czyli nie wszyscy potrafią dobrze uczyć się samodzielnie.
Wychodząc od określenia, czym jest umiejętność uczenia się, oraz przechodząc do wdrażania metod nauczania, jak się uczyć, jesteśmy w stanie pomóc wszystkim tej pomocy potrzebującym jednocześnie i bez stygmatyzującego różnicowania. Liczy się tylko jedna kompetencja: samodzielnego uczenia się, a z niej wynikają (prawie) wszystkie inne. To jest i zawsze było główne, lecz nie dość znacząco podkreślane, cywilizacyjne zadanie szkoły. Tak naprawdę wszyscy zdajemy życiowe egzaminy wyłącznie z umiejętności uczenia się tego, co ma nam zapewnić przetrwanie i satysfakcję.
Bo uczenie się, z definicji, jest czynnością polegającą na rozwiązywaniu problemów. Ewolucja mózgu ludzkiego w różnicujących się warunkach dała szansę właśnie tym naszym praprzodkom, którzy umieli radzić sobie z zadaniami czy trudnościami stającymi (czasem dosłownie) na ich drodze. Nie przetrwali dzięki ZZZ ani dzięki kwestiom typu „jak dostać dobrą ocenę”, „co zrobić, żeby pani mnie polubiła”, „jak poprawić ocenę na koniec semestru”, „jak uniknąć testu”, „jak skorzystać z podpowiedzi na sprawdzianie”, „jak szybko opanować tabliczkę mnożenia lub układ okresowy pierwiastków”.
Zamiast pytać o daty z historii, czyli na przykład o to, w którym roku był pierwszy rozbiór Polski, lepiej jest zapytać, dlaczego pierwszy rozbiór Polski miał miejsce 18 września 1792 roku. Wiedzę, którą zdobywamy, ucząc się problemowo, zapamiętujemy, wiedzę zaś, którą zakuwamy po prostu, żeby pamiętać – zapominamy bardzo szybko. Zdolność zapominania to ewolucyjne osiągnięcie wystawiane w szkole na najcięższe próby. Niepotrzebnie, mózg i tak zapomni. Natomiast sama sztuka uczenia się to kompetencja, której nie zapomnimy, bo stale ją rozwijamy, używając.
Umiejętność rozwiązywania problemów kształcimy, rozwiązując łamigłówki, zagadki i zadania niewymagające szkolnych wiadomości. Mechanizmy obliczeniowe mózgu nie różnicują treści, którymi operują. Problemowe podejście do wyzwań ułatwia uzupełnianie luk w wiadomościach. Znane konstruuje nieznane, które staje się znane. Szkolna wiedza poszerza materiał dla umysłu głodnego zadaniowych wyzwań.
Do edukacji włączającej należy dołączyć obowiązkowe zajęcia na temat znaczenia samodyscypliny, budowania motywacji, czerpania radości z uczenia się, doceniania porażek i sukcesów oraz kształcenia odporności na jedne i drugie. Ważne są także lekcje o higienie mózgu, ze szczególnym uwzględnieniem właściwej diety, odpowiedniego ruchu, lektur oraz snu, a także szkodliwego wpływu czynników, które psują efekty uczenia się, kształtując stępiające umysł nawyki wygodnictwa, rezygnacji, bezkrytycyzmu. Odsunięcie wielu przeszkód na drodze uczenia się to pierwsze zadanie, które każdy może zacząć rozwiązywać samodzielnie.
Marek Pisarski