Jedno z najbardziej stresujących wydarzeń w życiu młodego nauczyciela to zebranie z rodzicami. Swoje pamiętam bardzo dobrze. Od stroju (dziś oceniłabym go jako nadto formalny), poprzez przygotowania różnych dokumentów, przemyślenia na temat tego, co i jak powiedzieć, na emocjach skończywszy. Byłam wtedy dużo młodsza od rodziców. Bałam się, czy aby nie zostanę odebrana jako mądrująca się dziewczynka. Co ona wie o wychowaniu, skoro nie ma własnych dzieci? Na polskim to może się i zna, ale na wychowaniu? Tych spostrzeżeń bałam się jak ognia. Z czasem proporcje wiekowe zmieniały się. Obecnie jestem już na ogół starsza od rodziców, więc informuję ich na wstępie, oczywiście w żartobliwej formie, że nareszcie mogę się mądrować.
Po co o tym piszę? Ano po to, że uważam, że ułożenie sobie dobrych relacji z rodzicami bardzo ułatwia i pogłębia moją pracę. A do ich układania służą m.in. właśnie zebrania rodziców. Nie ukrywam, że dyskusję na ten temat wywołały moje koleżanki z pracy – nauczycielki i matki w jednym. Zazwyczaj są przeciwne zebraniom w formie stacjonarnej. To miłośniczki zebrań online, które mają według nich same zalety. Nie marnują naszego czasu na dojazdy, nie wymagają podjęcia ryzyka uczestniczenia w dyskusjach. Można sobie usiąść w foteliku i posłuchać, co tam wychowawca ma do powodzenia. W tym zakresie prezentuję się jako totalna opozycja.
Jestem zwolennikiem zebrań w szkole i widzę z ich przeprowadzania same korzyści. I również patrzę na nie także z dwóch punktów widzenia – i jako rodzic, i jako nauczyciel.
Kiedy moje dziecko było w szkole podstawowej, bardzo angażowałam się w życie klasy. Teraz, kiedy uczy się w liceum, siłą rzeczy roboty rodzicielskiej jest znacznie mniej i sytuacja jest nieco inna.
W podstawówce – szkole najbliższej środowisku ucznia – wszyscy rodzice się znali. Mogliśmy liczyć na wzajemną pomoc. Niektórzy rodzice się nawet zaprzyjaźnili i wspólnie spędzali prywatny czas. W liceum, które jest zazwyczaj znacznie dalej od miejsca zamieszkania, kontakty z rodzicami są raczej słabsze i rzadsze. Mamy co prawda grupę na Messengerze, ale pisanie z osobami, których nie kojarzę z wyglądu, jest dla mnie mało komfortowe.
Z punktu widzenia nauczyciela widzę, że w dobie dostępu do e-dzienników frekwencja na zebraniach zmniejsza się z roku na rok. Rozumiem, ze rodzic na bieżąco śledzi oceny i frekwencję swojego dziecka, ale nie to chyba jest w informacji zwrotnej najważniejsze. Podczas zebrania można dowiedzieć się, jak funkcjonuje nasze dziecko w zespole rówieśniczym, jaki ten zespół ma potencjał, jakie ma problemy. Rozmowa z rodzicami pozwala mi jako nauczycielowi poznać środowisko ucznia. Z rozmowy takiej mogą płynąć cenne wskazówki dotyczące funkcjonowania ucznia. Można poznać, jakie oddziaływanie na ucznia ma dom. Można w porę wychwycić nieprawidłowości i próbować im zapobiegać. Można wspólnie ustalić strategię działania w sytuacjach trudnych czy wręcz kryzysowych. To są wartości, które trudno osiągnąć podczas spotkania online. Myślę, że nawet pokłócić się łatwiej podczas spotkania twarzą w twarz niż poprzez Internet. Ekran komputera w moim przekonaniu mocno zniekształca więzi, które mogą się wytworzyć na linii nauczyciel – rodzic, a które we wzajemnych relacjach są po prostu niezbędne.
Jeszcze większe znaczenie ma tzw. wywiadówka dla mnie jako rodzica. Chcę poznać rodziców dzieci, z którymi moje dziecko spędza dużą część dnia. Chcę choć pobieżnie poznać ich i wiedzieć, jakie mają zapatrywanie na sprawę wychowania swoich dzieci. Zasady panujące w różnych domach będą się w szkole mieszały i będą miały wpływ na moje dziecko. Chcę więc je znać i być ich świadoma. Dla mnie mają one kluczowe i są pomocne w wychowaniu dziecka.
Pomijając już powyższe… Czasem przyjemnie jest po prostu po ludzku porozmawiać.
Joanna Hulanicka