94 proc. dzieci w szkołach podstawowych ma niewystarczający poziom kompetencji ruchowych – wynika z raportu ekspertów warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego w ramach projektu „WF z AWF” przeprowadzonego w ubiegłym roku. Uczniowie mają problemy ze skokiem przez skakankę (aż 36 proc. uczniów otrzymało z tej umiejętności 0 punktów), przewrotem w przód czy biegiem przez płotki. Dzieci są otyłe, mają coraz słabszą kondycję, duża część (około 30 proc.) wymawia się też od uczestnictwa w zajęciach wychowania fizycznego.
A minister sportu i turystyki Sławomir Nitras i ministra edukacji Barbara Nowacka zapowiedzieli rozwój programu „Sportowe Talenty” zapoczątkowanego jeszcze przez ministra Przemysława Czarnka. W ramach programu dzieci od IV klasy podstawowej wzwyż mają być poddawane różnorodnym testom sprawnościowym. Mają biegać, skakać i być testowane siłowo (dla tej ostatniej sprawności przewidziano tzw. deskę, czyli utrzymywanie ciężaru ciała na przedramionach).
Rodzice mają jeszcze dodatkowo dzieci zmierzyć i zważyć, a potem szkoła będzie wprowadzała te dane do systemu „Sportowe talenty” prowadzonego przez Ministerstwo Sportu i Turystyki. Dane mają być analizowane przez Instytut Sportu – Państwowy Instytut Badawczy. Ich analiza ma umożliwić resortom „podjęcie prac nad stworzeniem optymalnych, celowanych działań” i „zahamować negatywne trendy dotyczące aktywności fizycznej polskich uczniów”.
Wyniki testów mają być udostępniane związkom i klubom sportowym, które mają się kontaktować z rodzicami sportowo uzdolnionych dzieci za pośrednictwem szkoły. Jeśli rodzice wyrażą na to zgodę, dziecko będzie mogło się dalej rozwijać sportowo w klubie. Wszystko pięknie, pytanie tylko czy od tego, że najbardziej uzdolnione ruchowo dzieci zaczną intensywnie uprawiać sporty w profesjonalnych klubach poprawi się poziom kompetencji ruchowych pozostałych dzieci, które sportów uprawiać nie będą? Być może jest tu jakaś zależność, którą laikom trudno dostrzec? Obawiam się jednak, że nie. Że takiej zależności nie ma.
Sport to jednak nie to samo, co aktywność ruchowa, która służy zdrowiu i dobremu samopoczuciu i tę powinno się w szkołach przede wszystkim rozwijać. Bo przecież nie każdy ma szansę zostać lekkoatletą czy piłkarzem. A ruszać powinniśmy się wszyscy i trzeba dzieciaki do tego wdrażać. I do tego gorąco zachęcać.
Pamiętam, że w szkole podstawowej wychowanie fizyczne to był mój najgorszy przedmiot. Mniej sprawni fizycznie uczniowie, którzy nie nadawali się do szkolnej kadry piłkarskiej czy lekkoatletycznej, byli obrażani i szykanowani przez nauczycieli (te osoby nigdy nauczycielami nie powinny zostać). Gdy poszedłem do liceum, byłem zatem pełen obaw, co mnie na lekcji WF-u spotka (choć już byłem wyrośnięty, odchudzony i bardziej sprawny). A tu jaka miła odmiana! Wuefiści to byli fantastyczni nauczyciele, którzy potrafili skutecznie zachęcić wszystkich do ruszania się. Dla mojego nauczyciela, pana Włodka Kuchcińskiego (niestety, już nie żyje), nie było ważne, czy zrobisz poprawnie przewrót w przód lub skoczysz przez skrzynię. Najważniejsze było, czy się starasz. Czy wkładasz w to serce. Dzisiaj ci nie wyszło? Nieważne. Nie przejmuj się. Może za dwa dni ci wyjdzie. Ocenę dostawało się za zaangażowanie w ćwiczenia i systematyczne uczestnictwo w lekcji. Gdy ktoś chodził na wszystkie lekcje i się nie obijał, dostawał piątkę. Dobrzy matematycy czy poloniści niewykazujący się nadmierną sprawnością nie musieli się zatem martwić, że ocena z WF-u popsuje im średnią (co było nieustannie moim zmartwieniem w podstawówce).
Ze szkoły średniej wyszedłem więc z przeświadczeniem, że ruch, sport, aktywność fizyczna są istotną częścią życia. Wychodzi więc na to, że zawsze najważniejszy jest nauczyciel, a nie program nauczania, i to niezależnie od przedmiotu.
I dodajmy, że przecież niekoniecznie trzeba ćwiczyć sport w klubie (w Polsce, niestety, aktywność sportowa jest mocno skomercjalizowana i nie każdego na nią stać). Można przejść się na przykład na piechotę do pociągu lub autobusu zamiast podjeżdżać na dworzec autem, można skorzystać ze schodów zamiast z windy, można pójść z psem na łąkę lub do lasu zamiast kręcić się dziesięć metrów od swojego domu. Można wreszcie zostawić samochód na parkingu i przesiąść się na stałe na rower, zwłaszcza że klimat nam się znacząco ocieplił.
Trzeba też zachęcać do takiej codziennej aktywności ruchowej dzieci. Dawniej dzieciaki sporo czasu spędzały ze swoimi rówieśnikami na dworze: bawiły się na trzepaku (są jeszcze gdzieś trzepaki?), grały w gumę, w badmintona, w piłkę nożną, bawiły się w berka czy w chowanego. Tego ruchu miały całkiem sporo. Nie było Internetu, telefonów komórkowych, trzeba się było czymś zająć. A teraz duża część dzieci z aktywnością fizyczną spotyka się jedynie na lekcjach WF-u. Dlatego one są tak istotne. I chyba naprawdę nie ma sensu marnować czasu na testowanie dzieci i wyławianie sportowych talentów. Tylko trzeba uczniów rozruszać. I przekonać, że ruch oznacza życie.
Paweł Mazur