Jak tam po wakacjach? Wypoczęci? Udało się zresetować twarde dyski, doładować akumulatory, dotlenić miechy, przewietrzyć zwoje, rozchodzić nogi, rozprostować kości i rozwinąć skrzydła? I najważniejsze – oderwać wzrok od ekranikowych lumenów psujących oczy?
Jeśli o mnie chodzi, to nie do końca. O ile jeszcze kościec mógł odpocząć od pozycji siedzącej (kiedy się tylko dało, zajmowałem półleżącą), o tyle już od lumenów bijących po oczach z telewizyjnego ekranu nie odpocząłem nic a nic. Cóż, jestem kibicem, a akurat podczas urlopu trafiły się igrzyska w Paryżu.
Lubię oglądać zmagania sportowe w niemal każdej dyscyplinie, chociaż nie wszystkie rozumiem. Przyznam się – za niektórymi dyscyplinami nie przepadam i dlatego nawet nie staram się zrozumieć, o co w nich chodzi. Ale większość klasycznych dyscyplin uwielbiam – z lekkoatletyką na czele.
Dlatego nie miałem podczas urlopu najlepszego humoru – za wiele nie ugraliśmy. A oczekiwania (poparte zresztą bogatą tradycją) były przecież że ho, ho. Zabrakło medali, ale też walki i ambicji, co każdy kanapowy miłośnik sportu widział na własne oczy i wytykał z większym lub mniejszym znawstwem. Za to zaraz po igrzyskach można było usłyszeć i przeczytać uczone dysputy fachowców o tym, dlaczego tak się stało, jak się stało. Wnioski te falowały jak sinusoida – dla jednych winna była góra, czyli związki sportowe, dla innych doły, czyli szkoła, a właściwie lekcje wuefu, które źle przygotowują bazę dla nadbudowy mierzonej medalami. Czyli: osiągnięcia z pewnością poszybowałyby pod niebo, gdyby fundament był szeroki po horyzont. Brzmi logicznie, zwłaszcza że wszystko da się sprowadzić do ugruntowanego społecznie stereotypu: „Jak coś nie wychodzi, to winna jest szkoła”. Nie rodzice, którzy na potęgę załatwiają dzieciom zwolnienia z wuefu (wiadomo, rodzice nigdy niczemu nie są winni), tylko nauczyciele wuefu, którzy źle uczą i nie zapalają do zdrowej rywalizacji.
Ale czy dzieci, które przynoszą zwolnienia z wuefu, nie mogą być w przyszłości medalistami igrzysk olimpijskich? Wystarczy wymyślić dla nich konkurencję i niech próbują. Może e-sport albo planszówki będą kiedyś dyscypliną olimpijską. Skoro zostały nią breakdance lub zjeżdżanie po poręczy na deskorolce, to czemu nie szuflowanie kciukiem po ekranie smartfonu? W zdrowym ciele – zdrowe cielę!
Z drugiej strony nie słyszałem powinszowań skierowanych w stronę nauczycieli wuefu od władz tych związków sportowych, których zawodnicy jednak zdobyli jakieś medale w Paryżu. A może podziękowania były, tylko się nie przebiły do szerokiej publiczności? Może Państwo słyszeli coś w rodzaju: „Medal zawdzięczamy przede wszystkim świetnej pracy wuefistów, poczynając od rytmiki w przedszkolu aż po ćwiczenia ogólnorozwojowe w klasach 4–8 i w liceum. A skok przez kozła okazał się kluczowy”. Ja jakoś nie słyszałem.
Natomiast słyszałem wiele razy, że rodzice skarżą się na nauczycieli wuefu, którzy na przykład każą coś robić ich pociechom – biegać czy też wykonywać trudne ćwiczenie sprawiające dyskomfort. Albo że po wuefie bolą mięśnie lub ścięgna, które dały znać o swoim istnieniu. I najgorsze – że pani/pan krzyczy. Na przykład nienawistne „hop, hop, hop” albo „dawaj, dawaj”.
Podobno do szkół wchodzą nowe przepisy, według których placówki muszą wdrożyć nowe wytyczne dotyczące „Standardów Ochrony Małoletnich”, a wśród nich też takie, które polegają na ocenie i poprawie „relacji personel–dziecko”, a także na „ochronie wizerunku i danych osobowych dziecka”. Brzmi rozsądnie, prawda? Bo jakże to tak wołać do ucznia „dawaj, dawaj” lub pokazywać na szkolnej tablicy ogłoszeń dzieci pracujące w grupie nad jakimś projektem? Czy też zdjęcia z wyjścia na przyrodzie do lasu? Bądź z zawodów sportowych, gdzie na podium stoi trójka uśmiechniętych medalistów? Niedopuszczalne i szkodliwe! Chyba że z zamazanymi twarzami.
Ogólnie przepisy są potrzebne, a każdy z osobna nawet wydaje się mądry. Ale to jak z mądrą ciotką, której rad dobrze czasem posłuchać, ale kiedy się obok niej usiądzie na weselu, można poczuć pewne przytłoczenie.
I co się wtedy robi? Ja radzę posiedzieć chwilę przy ciotce, bo wypada, a potem pójść się bawić na parkiecie, bo od tego jest wesele.
I tego naiwnie Państwu życzę w tym nadchodzącym roku szkolnym – żeby tanecznym krokiem znaleźć sobie jakąś ścieżkę, która pozwoli ominąć mądre rady tej czy innej ciotki i po prostu robić to, co w szkole się powinno robić.
Połamania kredy!
Ryszard Bieńkowski