Na początku roku wyczytałem w „Gazecie Wyborczej”, że w Polsce wzrosła liczba dzieci uczęszczających do szkół prywatnych. W 1998 roku ten odsetek dzieci wynosił zaledwie 0,5 procenta, a w 2023 roku aż 7,8 procenta! I ten odsetek podobno ciągle rośnie. O dziwo, miastem, w którym najwięcej dzieci uczęszcza do szkół prywatnych jest… Bielsko-Biała. Według danych z GUS-u, w tym średniej wielkości mieście u stóp Beskidu Małego i Beskidu Śląskiego do szkół niepaństwowych uczęszcza aż 37,5 procenta dzieci. Na drugim miejscu w rankingu znalazł się Poznań, co już tak nie zaskakuje, bo to jednak duża i nowoczesna aglomeracja. Dodajmy, że w Poznaniu do szkół prywatnych chodzi co trzecie dziecko.
Co spowodowało ten napływ dzieci do szkół niepaństwowych? Autorki podają kilka przyczyn. Już w tytule artykułu otrzymujemy sugestię, że rodzice nie chcą szkoły meblowanej przez polityków. Dane dotyczą co prawda roku 2023, kiedy ministrem edukacji był Przemysław Czarnek, fatalnie oceniany zarówno przez rodziców (w 2021 r. pracę ministra Czarnka źle oceniało aż 57 procent Polaków), jak i też przez nauczycielskie organizacje związkowe. Ale na czele ministerstwa zawsze przecież stał polityk, który w mniejszym lub większym stopniu odciskał na polskim szkolnictwie swoje polityczne piętno. Przypomnijmy chociażby ministra Romana Giertycha, który pełnił ten urząd w latach 1996–1997 i który dawał się polskiej edukacji we znaki nie mniej niż Przemysław Czarnek. Ale wówczas rodzice jakoś nie przenosili swoich dzieci ze szkół państwowych do prywatnych. Ta przyczyna zatem, związana z nadmiernym upolitycznieniem polskiej szkoły, nie wydaje mi się przekonywająca.
Inną przyczyną, podnoszoną przez cytowane w artykule ekspertki, miałoby być obniżenie się poziomu publicznego systemu edukacji. Zaniepokojeni tym faktem rodzice, chcąc zapewnić dzieciom solidne wykształcenie, decydują się więc posłać swoje pociechy do szkół niepublicznych. Kiedyś takie szkoły, jak piszą autorki, były zarezerwowane wyłącznie dla finansowej elity, obecnie stać na nie wszystkich. No… prawie wszystkich. Czesne w szkole prywatnej wynosi od 1350 do 2000 zł miesięcznie (np. w Warszawie). Cóż to jest za wydatek dla rodzica, dla którego edukacja stanowi niezaprzeczalną wartość, a takich rodziców jest przecież w Polsce zdecydowana większość. O atencji, z jaką większość Polaków traktuje edukację i wykształcenie, mogą świadczyć wyniki badań czytelnictwa (tego w artykule nie ma), które nam się ostatnio znacznie poprawiły. W 2023 roku jedną książkę przeczytało aż 43 procent Polaków! Chapeau bas! Dodajmy, że w ubiegłych latach czytelnictwo (sic!) kształtowało się zaledwie na poziomie 34 procent. Większość czytelników to co prawda osoby uczące się i studiujące, a odsetek osób czytających przynajmniej 7 książek rocznie od wielu lat jest ten sam i wynosi 8 procent, ale nie wnikajmy w to za bardzo. Mamy naród czytający i świadomy znaczenia edukacji w życiu tegoż narodu. I stąd ten odwrót od publicznej edukacji, która nie spełnia pokładanych w niej oczekiwań. I niech nie psuje nam obrazu informacja, że we wspomnianym we wstępie mieście Bielsko-Biała najwięcej szkół prywatnych znajduje się w dzielnicy willowej …
Zdaje się jednak, że przyczyna, dla której rodzice (głównie z dużych miast) tak chętnie posyłają dzieci do szkół prywatnych, jest zgoła inna. Nie jesteśmy społeczeństwem egalitarnym, lubimy się na tle innych wyróżnić: dobrym samochodem, mieszkaniem w zamożnej dzielnicy lub choćby tym, że wakacje spędzamy na Bahamach bądź Wyspach Kanaryjskich, a nie u babci na wsi na Mazurach lub Podlasiu.
Obawiam się, że prywatna szkoła też jest takim wyróżnikiem naszego statusu. Edukacja jest co prawda istotna, ale wiedzę lubimy zdobywać po to, aby ją potem dobrze sprzedać. Wiedzieć, aby wiedzieć, aby poszerzyć nasz intelektualny horyzont i z większym zrozumieniem wniknąć w rzeczywistość – to nie dla nas. Oczywiście każda taka generalizacja jest krzywdząca i są zapewne rodzice, dla których edukacja jest sprawą naprawdę istotną, ale nie sądzę, aby oni byli w większości.
A to zwiększone zainteresowanie szkołami prywatnymi to po prostu efekt tego, że powodzi nam się coraz lepiej, co też jest informacją nie najgorszą.
Oczywiście polska szkoła wymaga zmian. Nawet nie zmian, ale kompletnej rewolucji, bo ten XIX-wieczny model kompletnie nie przystaje do naszych czasów. Ale pocieszam się, że nawet jeśli system jest wadliwy, to i tak najważniejszy jest człowiek. Moje dzieci chodziły do szkół publicznych (jedno chodzi nadal) i naprawdę mieli wielu fantastycznych nauczycieli, którzy mimo niesprzyjających okoliczności po prostu robili to, co do nich należy. A nawet dużo więcej. W takich nauczycielach musimy pokładać nadzieję.
Pewien znany profesor, który wychował się w portowej dzielnicy Gdańska, opowiadał mi, jak to w dzieciństwie (to były lata 50.) mama co jakiś czas mówiła mu:
– Dzisiaj nie wyjdziesz na dwór, zostaniesz w domu.
Powód tego domowego szlabanu był mianowicie taki, że do portu co pewien czas przybijał statek z… Finlandii. A kiedy w porcie i w dzielnicy zjawiali się Finowie, to wiadomo było, że będą bójki i burdy i lepiej wówczas z domu nie wychodzić.
Wystarczyło kilkadziesiąt lat i nikt już Finów o takie niecne rzeczy nawet nie podejrzewa. Przemodelowali edukację, a edukacja przemodelowała ich.
Pewnie żadna mama w dzielnicy portowej Hamburga lub Rotterdamu nie straszy swoich dzieci Polakami, więc jesteśmy w lepszej sytuacji wyjściowej od Finów. Tylko trzeba te zmiany wreszcie wprowadzić i mieć świadomość, że na efekty będziemy czekać nie dwa lata, ale dwadzieścia. Będzie miał ktoś taką odwagę?
Po tych dwudziestu latach już pewnie szkół prywatnych by nie było (w Finlandii ich prawie nie ma, bo każda szkoła publiczna ma porównywalny poziom), ale jakoś to byśmy przeboleli…
Paweł Mazur
Ewa Furtak, Magdalena Warchala-Kopeć, Rodzice nie chcą szkoły meblowanej przez polityków. Coraz więcej dzieci w placówkach niepublicznych, „Gazeta Wyborcza”, 03.01.2025