Postaw na edukację

28.02.2025

Dlaczego nie masz zadania domowego?

Bo tata nie umiał rozwiązać

Dlaczego nie masz zadania domowego?

Dzieci podobno nie chcą się uczyć. Wielkie mi halo, za moich czasów też nie chciały. Ale podobno zmieniły się proporcje – kiedyś leserów na klasę było kilku, tak jak i kujonów, reszta zaś trzymała średni poziom. Teraz kujon trafia się lub nie trafia, a leserów jest pół klasy. Z kolei w drugiej połowie dominują uczniowie z opiniami, orzeczeniami – innymi słowy z głębszymi lub płytszymi trudnościami w uczeniu się.

A ja chyba wiem, dlaczego tak jest.

Myślę, że działa efekt kuli śnieżnej. I powolnego zwalniania z obowiązków. Zaczyna się już we wczesnym przedszkolu od wiązania butów – zawiążę za ciebie, bo nie mam czasu czekać, aż sam to zrobisz. Albo od razu kupię ci buty wsuwane. Po co masz się znać na zegarku wskazówkowym, jeśli są z wyświetlaczem? Sprzątnę za ciebie pokój, przecież ty zrobisz to niedokładnie.

Daj zadanie tacie, niech ci rozwiąże. Zawiozę cię na zbiórkę, bo jeszcze wpadniesz pod samochód. Odbiorę cię z karate, bo wieczorem niebezpiecznie jest wracać. Zawiozę tu, odbiorę stamtąd. Kto jest rodzicem udzielającym się w latach pomilenijnych, ten może śmiało chwalić się w CV kwalifikacjami osobistego szofera gwiazdy.

Ale kto rodzicowi zabroni zamartwiać się o dziecko? Sam się zamartwiałem (chociaż moja żona bardziej). Gdyby problem kulania tej śnieżki leżał tylko po stronie rodziców, to pewnie skończyłoby się na średnim bałwanku w ogródku. Wszystko ostatecznie ma swoje granice, kiedyś trzeba wreszcie pozwolić dziecku wrócić ostatnim nocnym autobusem, bo jeśli się tego w porę nie zrobi, to dziecko samo sobie na to pozwoli.

I tu z pomocą w rozleniwianiu naszych milusińskich przychodzi szkoła, a właściwie podporządkowanie prawie wszystkiego, co się w niej dzieje, egzaminowi zewnętrznemu. Po co się uczyć historii, WOS-u, biologii, geografii, chemii, fizyki itd., skoro egzamin zdaje się tylko z języka polskiego,  matematyki i języka angielskiego? Oczywiście to nie ja pytam: po co, tylko przytaczam pytanie wzięte wprost z głowy wstępnie już rozleniwionego młodziana (bo dziewczynki chyba jednak aż tak leniwe nie są).

I może ktoś pomyśli, że dzięki temu więcej uwagi uczniowie poświęcają tym trzem przedmiotom egzaminacyjnym? Może nawet ktoś, kto wymyślił tę redukcję wymagań, miał takie intencje. Ale tu działa ta sama prosta zasada, która od wieków obowiązuje w ekonomii – zły pieniądz wypiera dobry. Jeśli praca i sumienność jest złotem, a lenistwo i ucieczka w rozrywkę – zardzewiałym żelazem, to zawsze wygra zardzewiałe żelazo, ponieważ jest tańsze. Rozleniwienie i brak motywacji pożrą wszystko – nawet to, co warto by było zrobić dla świętego spokoju lub z pragmatycznych pobudek, czyli po to, żeby się mnie nie czepiali.

Czy warto przeczytać lektury ze względu na egzamin? Warto, ale łatwiej jest ich nie czytać, tylko zajrzeć do streszczeń. Czy warto poćwiczyć algebrę ze względu na egzamin? Może i warto, ale łatwiej poprosić o wynik równania sztuczną inteligencję. Czy warto powtórzyć czasowniki nieregularne z angielskiego? Może i warto, ale za to jest na egzaminie mało punktów.

A wynik na egzaminie się nie liczy? – ktoś zapyta. A czy można go nie zdać? Trudno znaleźć w naszym systemie edukacji coś mniej pożytecznego niż egzaminy zewnętrzne. Z tym, że nie one same są złe i szkodliwe, ale efekt, który wywołują – zwalniają z obowiązków, wpędzają w lenistwo. I zabierają nauczycielom narzędzia wpływu na uczniów. Ile warte są obecnie oceny w poszczególnych klasach wobec wyniku z egzaminu? Ile warte są urozmaicone metody pracy z uczniami, skoro zawsze dziecko albo rodzic mogą zapytać, jak one się mają do wymagań egzaminacyjnych?

Egzamin wygrywa. A kto przegrywa?

Ryszard Bieńkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.