Postaw na edukację

09.05.2025

Świat oszalał, to oczywiste

A co w edukacji?

Świat oszalał, to oczywiste

Nie jestem wyjątkiem, też mi się wydaje, że świat oszalał. Że miota się między skrajnościami i nikt nie jest zdolny zaproponować takiego balansu, o który chodzi przecież większości. Ekstremiści bujają łódką i strach ogarnął wszystkich statecznych. A ci trochę jeszcze liczą, że ekstremistom ta zabawa się w końcu znudzi. Ale tu byłbym sceptyczny. Nie od tego ekstremiści są ekstremistami, żeby lać oliwę na wzburzone fale. Bujają i będą bujać. A czasy mamy przedwyborcze, jak zresztą zawsze.

To tak ogólnie, o życiu. A co tam w edukacji?

Matury pisemne za nami. Podobno nie były zbyt trudne. Ale kto to może wiedzieć? Po kluczu je poznacie – prawdziwie poprawne odpowiedzi. Bo przecież nie po samych odpowiedziach, których wysyp mieliśmy w internecie zaraz po egzaminie, a tym bardziej nie po wrażeniach maturzystów na temat tego, jak im poszło. Niedługo część ustna, wiele się mówiło przed maturą o nowych technologiach ułatwiających ściąganie – o okularach z AI w soczewkach. Ciekawe, kto przeżywa większy stres? Czy ci, którzy się sumiennie uczyli i nie korzystają z nielegalnego wspomagania, czy ci, którzy skupiają się przed ustnym na opanowaniu nie materiału, lecz nowej technologii. A egzaminatorzy? Rozpoznają gagatka czy dadzą się zwieść? Wyścig zbrojeń trwa i na tym polu.

Na nowo rozjątrzyły się stare rany. Już wszyscy przywykli do tego, że nie wolno zadawać prac domowych (jak zinterpretowali nowe przepisy uczniowie), a tu okazało się, że właśnie wolno, bo wolno było od początku, tylko nie wypada oceniać takich prac. Kto nigdy nie słyszał od uczniów „a czy to na ocenę?”, może i dałby się wplątać w tę erystyczną przepychankę, ale nauczyciele i tak wiedzą swoje – że zabrano im jedno z narzędzi mobilizujących uczniów do pracy. W ankiecie „Głosu Nauczycielskiego” 74% respondentów opowiedziało się za powrotem tego wilczego prawa, które pozwalało nie tylko zadawać prace domowe, lecz także je oceniać. „Nieprzymuszony nikt przymusu nie chce” – brzmi mi w uszach sentencja Bertolta Brechta, przypomniana przez Irenę Kwiatkowską w roli Kobiety Pracującej. Niby takie oczywiste, ale trzeba było roku, żeby sens dotarł. Na wrzesień zapowiedziano ewaluację efektów edukacyjnych zakazu, który jak się okazuje, zakazem nie był. I tak kółko się zamknęło. A właściwie kwadrat.

Po cichu, przy okazji, gdy już ktoś zapyta (bo jednak są ważniejsze sprawy), wraca temat zakazu używania smartfonów w szkołach. Do argumentów emocjonalno-opiekuńczych (potrzeba stałego kontaktu z mamą i tatą) i tych o charakterze postępowo-edukacyjnym (nowe technologie należy wykorzystywać, a nie ich zakazywać) doszły jeszcze prawne (kto przejmie odpowiedzialność, jeśli coś się stanie z oddanym w depozyt smartfonem?). Tymczasem w naszych szkołach panuje autonomia decyzyjna w tej sprawie, tak przecież postulowana. Autonomia – dobrze. Centralne sterowanie – źle. Dziwne tylko, że odwołanie do autonomii, samodecydowania szkół i nauczycieli zwykle pojawia się w tych kwestiach, które wymagają zerojedynkowej decyzji. Dałbym nauczycielom autonomię w decydowaniu, czy wolą omówić Wiosnę czy Jesień z Chłopów Reymonta albo czy w ogóle chcą tych Chłopów omawiać z uczniami, a nie w tym, co jest narzędziem do zapewnienia podstawowej dyscypliny w klasie.

Bo w ewentualnym zakazie nie chodzi o utrudnianie kontaktu z rodzicami ani o zabranianie poznawania i korzystania z nowych technologii, ani tym bardziej o łamanie praw własności. Chodzi o to, żeby uczniowie skupiali się przez 45 minut na temacie lekcji, a nie na powiadomieniach o tym, że przyszła wiadomość od ziomka czy psiapsiółki.

A jedno „bing” czy zabzyczenie powiadomienia u jakiegoś nastolatka sprawia, że pozostali z niepokojem zerkają na swoje smartfony, czy to aby nie do niech. Odruchy bezwiedne, poza kontrolą. Pawłow by to opisał dokładniej.

Tymczasem Austria jako kolejny kraj zakazuje smartfonów – na czas lekcji przechodzą w depozyt szkoły. A co z uszkodzeniem lub zniszczeniem, czyli z tym, co w naszym prawie jest nierozwiązywalne? Płaci skarb państwa! Nie nauczyciel, nie szkoła, nie woźna, a skarb państwa. Kto by pomyślał?

Ale tam, na tym zgniłym Zachodzie, może nawet sprawa godzin dostępności jest jakoś po ludzku rozwiązana, kto wie.

Ryszard Bieńkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.