Nie jestem wyjątkiem, też mi się wydaje, że świat oszalał. Że miota się między skrajnościami i nikt nie jest zdolny zaproponować takiego balansu, o który chodzi przecież większości. Ekstremiści bujają łódką i strach ogarnął wszystkich statecznych. A ci trochę jeszcze liczą, że ekstremistom ta zabawa się w końcu znudzi. Ale tu byłbym sceptyczny. Nie od tego ekstremiści są ekstremistami, żeby lać oliwę na wzburzone fale. Bujają i będą bujać. A czasy mamy przedwyborcze, jak zresztą zawsze.
To tak ogólnie, o życiu. A co tam w edukacji?
Matury pisemne za nami. Podobno nie były zbyt trudne. Ale kto to może wiedzieć? Po kluczu je poznacie – prawdziwie poprawne odpowiedzi. Bo przecież nie po samych odpowiedziach, których wysyp mieliśmy w internecie zaraz po egzaminie, a tym bardziej nie po wrażeniach maturzystów na temat tego, jak im poszło. Niedługo część ustna, wiele się mówiło przed maturą o nowych technologiach ułatwiających ściąganie – o okularach z AI w soczewkach. Ciekawe, kto przeżywa większy stres? Czy ci, którzy się sumiennie uczyli i nie korzystają z nielegalnego wspomagania, czy ci, którzy skupiają się przed ustnym na opanowaniu nie materiału, lecz nowej technologii. A egzaminatorzy? Rozpoznają gagatka czy dadzą się zwieść? Wyścig zbrojeń trwa i na tym polu.
Na nowo rozjątrzyły się stare rany. Już wszyscy przywykli do tego, że nie wolno zadawać prac domowych (jak zinterpretowali nowe przepisy uczniowie), a tu okazało się, że właśnie wolno, bo wolno było od początku, tylko nie wypada oceniać takich prac. Kto nigdy nie słyszał od uczniów „a czy to na ocenę?”, może i dałby się wplątać w tę erystyczną przepychankę, ale nauczyciele i tak wiedzą swoje – że zabrano im jedno z narzędzi mobilizujących uczniów do pracy. W ankiecie „Głosu Nauczycielskiego” 74% respondentów opowiedziało się za powrotem tego wilczego prawa, które pozwalało nie tylko zadawać prace domowe, lecz także je oceniać. „Nieprzymuszony nikt przymusu nie chce” – brzmi mi w uszach sentencja Bertolta Brechta, przypomniana przez Irenę Kwiatkowską w roli Kobiety Pracującej. Niby takie oczywiste, ale trzeba było roku, żeby sens dotarł. Na wrzesień zapowiedziano ewaluację efektów edukacyjnych zakazu, który jak się okazuje, zakazem nie był. I tak kółko się zamknęło. A właściwie kwadrat.
Po cichu, przy okazji, gdy już ktoś zapyta (bo jednak są ważniejsze sprawy), wraca temat zakazu używania smartfonów w szkołach. Do argumentów emocjonalno-opiekuńczych (potrzeba stałego kontaktu z mamą i tatą) i tych o charakterze postępowo-edukacyjnym (nowe technologie należy wykorzystywać, a nie ich zakazywać) doszły jeszcze prawne (kto przejmie odpowiedzialność, jeśli coś się stanie z oddanym w depozyt smartfonem?). Tymczasem w naszych szkołach panuje autonomia decyzyjna w tej sprawie, tak przecież postulowana. Autonomia – dobrze. Centralne sterowanie – źle. Dziwne tylko, że odwołanie do autonomii, samodecydowania szkół i nauczycieli zwykle pojawia się w tych kwestiach, które wymagają zerojedynkowej decyzji. Dałbym nauczycielom autonomię w decydowaniu, czy wolą omówić Wiosnę czy Jesień z Chłopów Reymonta albo czy w ogóle chcą tych Chłopów omawiać z uczniami, a nie w tym, co jest narzędziem do zapewnienia podstawowej dyscypliny w klasie.
Bo w ewentualnym zakazie nie chodzi o utrudnianie kontaktu z rodzicami ani o zabranianie poznawania i korzystania z nowych technologii, ani tym bardziej o łamanie praw własności. Chodzi o to, żeby uczniowie skupiali się przez 45 minut na temacie lekcji, a nie na powiadomieniach o tym, że przyszła wiadomość od ziomka czy psiapsiółki.
A jedno „bing” czy zabzyczenie powiadomienia u jakiegoś nastolatka sprawia, że pozostali z niepokojem zerkają na swoje smartfony, czy to aby nie do niech. Odruchy bezwiedne, poza kontrolą. Pawłow by to opisał dokładniej.
Tymczasem Austria jako kolejny kraj zakazuje smartfonów – na czas lekcji przechodzą w depozyt szkoły. A co z uszkodzeniem lub zniszczeniem, czyli z tym, co w naszym prawie jest nierozwiązywalne? Płaci skarb państwa! Nie nauczyciel, nie szkoła, nie woźna, a skarb państwa. Kto by pomyślał?
Ale tam, na tym zgniłym Zachodzie, może nawet sprawa godzin dostępności jest jakoś po ludzku rozwiązana, kto wie.
Ryszard Bieńkowski