Moja znajoma uczy w szkole biologii. Dyrektorka zaproponowała jej, aby poprowadziła lekcję edukacji zdrowotnej dla wszystkich klas pierwszych (to szkoła średnia), która zaczyna się o… godzinie 7.20. Na lekcję zapisało się ze wszystkich klas pierwszych tylko 5 osób (słownie: pięć). Koleżance ta godzina zupełnie nie odpowiadała, bo musiałaby potem czekać jeszcze kilka godzin na swoje planowe lekcje, więc edukację zdrowotną przejęła inna nauczycielka, dla której ta godzina nie była zanadto kłopotliwa. Przyszła więc na tę lekcję, ale nikt z zapisanych uczniów się nie pojawił. Posiedziała w klasie 45 minut, poświęcając ten czas na jakieś swoje nauczycielskie obowiązki. Za tydzień przyjdzie znowu, ale czy na lekcji będzie jakiś uczeń? Nie wiadomo. Pojawi się czy też nie, pieniądze za wykonaną pracę się należą. Majątek to może nie jest, ale jeśli te drobne sumy pomnożymy przez tysiące nauczycieli, którzy znajdą się w podobnej sytuacji…
Przeglądam codziennie prasę i co rusz natykam się na artykuły informujące o tym, że mało który uczeń chce w zajęciach edukacji zdrowotnej uczestniczyć. „Edukacja zdrowotna. W lubelskich liceach rezygnuje 86 proc. uczniów”. „Zadziałał mechanizm stadny. Wszyscy rodzice w tej radomskiej podstawówce wypisali dzieci z edukacji zdrowotnej”. „Podkarpacie. Nieliczni uczniowie na zajęciach z edukacji zdrowotnej. Są szkoły, w których wszyscy uczniowie zrezygnowali”. To tytuły artykułów z „Gazety Wyborczej” z kilku ostatnich dni.
Dane o tym, ile dzieci uczęszcza na te zajęcia, będą znane najwcześniej 10 października. Ale dziennikarzom Onetu udało się już teraz dotrzeć do statystyk z kuratoriów w trzech województwach: opolskim, lubelskim i kujawsko-pomorskim. Najlepiej przedstawia się sytuacja w województwie opolskim. Tam rezygnację z przedmiotu złożyło 49 proc. uczniów, co odpowiada szacunkom przedstawionym przez minister Barbarę Nowacką (pani minister oszacowała, że z możliwości wypisania się z tego przedmiotu skorzystała połowa uczniów w kraju). Ale już w województwie kujawsko-pomorskim sytuacja wygląda znacznie gorzej. Tam na edukację zdrowotną nie chce chodzić aż 60 proc. uczniów. I widać wyraźną różnicę między szkołami podstawowymi a średnimi. Na przykład w okręgu bydgoskim z edukacji zdrowotnej zrezygnowało 44 proc. uczniów szkół podstawowych i aż 79 proc. uczniów szkół średnich. A w okręgu włocławskim aż 84 proc. uczniów szkół średnich nie zamierza chodzić na te zajęcia. Jeszcze gorzej jest w województwie lubelskim, gdzie na edukację zdrowotną nie będzie uczęszczać aż 73 proc. uczniów!
Prace nad podstawą programową do tego przedmiotu trwały dobrych kilka miesięcy. Międzyresortowemu zespołowi przewodził wybitny polski seksuolog profesor Zbigniew Izdebski, który z efektów pracy zespołu był zresztą bardzo zadowolony. I trudno się dziwić, bo podstawa programowa przedstawia się naprawdę sensownie. Zerknąłem do tego dokumentu, zachęcony nieco przez kościelnych hierarchów, którzy wypatrzyli tam mnóstwo zdrożności. Ja, niestety, żadnych nieprawomyślnych treści tam nie znalazłem (bo trudno przecież uznać, że wiedza o budowie ludzkiego ciała, przebiegu ciąży czy sposobach antykoncepcji jest szkodliwa i demoralizująca).
W każdym razie włożono mnóstwo pracy i wysiłku w przygotowanie podstawy programowej i wdrożenie tego przedmiotu do szkół. I trzeba dodać, że nie odbyło się to nieodpłatnie, ta praca podatnika przecież obciążyła. I cała ta praca i pieniądze poszły w błoto… Dlaczego? Bo zadecydowała polityka. A polityk nie realizuje przecież pomysłów, które mogą przynieść mu szkodę (wybory są w Polsce co cztery lata, a nie co czterdzieści, więc trzeba mieć to na uwadze). Wokół edukacji zdrowotnej zrobił się szum, zaczęły się protesty (prym wiedli tu zwłaszcza kościelni hierarchowie), więc szybko z obowiązkowego wdrożenia przedmiotu do szkół się wycofano. Wprowadźmy to, ale tak na pół gwizdka, niezobowiązująco i nieobowiązkowo. Żeby wilk był syty i owca cała. Ale wilk chodzi głodny i owca też jest poraniona.
Jeśli jestem do czegoś przekonany i uważam tę rzecz za słuszną, to ją realizuję. Jeżeli wiem, że nie będę miał siły, aby dany pomysł doprowadzić do finału, to się po prostu za niego nie biorę. I już. Działanie na pół gwizdka to naprawdę nie jest dobra strategia. Zwłaszcza w edukacji.
Paweł Mazur