Postaw na edukację

14.03.2025

A gdyby wszyscy nauczyciele to rzucili w diabły?

I wyjechali w Bieszczady

A gdyby wszyscy nauczyciele to rzucili w diabły?

Wyobraźmy sobie taką sytuację: dziadek z babcią opiekują się wnuczkami i robią to z chęcią. Bo bardzo swoje wnuczki lubią i opieka nad nimi sprawia im przyjemność, no i bardzo się cieszą, że je mają – takie fajne i kochane.

Ale ich „pracodawca”, czyli własne dzieci, przychodzą któregoś razu i mówią: mamo, tato, ustalmy, że będziecie do naszej dyspozycji tak jak dotychczas, czyli codziennie, ale dodatkowo jeszcze zawsze we wtorek między 17 a 18 i w czwartek między 20 a 21. A jeszcze ważne, żebyśmy się spotkali raz w miesiącu na dwie, trzy godzinki, żeby ustalić, co robicie dobrze, a co źle, co można poprawić i jak widzicie swój plan opieki nad naszymi dziećmi. Zauważyliśmy, że Józio z Zosią nudzą się trochę przy was, może wymyślcie dla nich inne zabawy niż dla pozostałych brzdąców. I spiszcie to koniecznie, żeby nie zapomnieć. Najlepiej w tej formatce, którą dla was przygotowaliśmy. I dobrze by było, żebyście czasem zabrali naszą rozbrykaną gromadkę gdzieś poza dom, najlepiej z noclegiem. Też sobie przy okazji odpoczniecie, należy się wam. Oderwiecie się od codziennych obowiązków. Co wy na to? Od przyszłego miesiąca zaczniemy, dobrze?

Komuś z zewnątrz mogłoby się wydawać, że wystarczy zaprotestować albo odwrócić się na pięcie i swoją czułość skierować gdzie indziej. Nie wiem, na pieski, kotki. Ale babcia z dziadkiem bardzo lubią swoje wnuczki i nie chcą z nimi stracić kontaktu. Więc się godzą na postawione warunki, zwłaszcza że to podobno dla dobra wnusiąt.

Z tym, że od tego czasu opieka nad wnuczętami przestaje sprawiać dziadkom taką radość jak do tej pory. Doskwiera konieczność wypełnienia tych wszystkich zadanych obowiązków, wieczorne wypełnianie formularza. Trzeba często zaglądać do kalendarza (bo pamięć już nie ta), kiedy ma się odbyć to spotkanie podsumowujące, ta rada, podczas której będą słuchać, co poprawić i usprawnić. Trzeba przełożyć wizytę u lekarza, bo przecież jest ta „godzina dostępności”, jak to dla ułatwienia zostało nazwane. No i zorganizować ten relaksacyjny wyjazd dla wesołej gromadki, podczas którego będą mogli sobie przecież tak wspaniale wypocząć. Trzeba też pomyśleć o Józiu i Zosi, którym nie chce się bawić w to co innym. I jeszcze jakiś młody człowiek ma przyjść obejrzeć, jak się opiekujemy wnuczkami, będzie robił notatki, taka kuratela. Dużo tego, ale wszystko to dla dobra wnusiąt – więc trudno, robimy. Może już nie tak spontanicznie i z chęcią, ale robimy, bo a nuż kurator… wróć, wizytator… wróć, rodzic – do czegoś się przyczepi.

To tylko taka przypowieść. Czy ona komuś coś przypomina czy nie, to już zostawiam dowolność interpretacji. Ale wielokrotnie słyszałem, że praca z dziećmi to jest jedyna rzecz, która jeszcze trzyma nauczycieli w zawodzie. Oni po prostu to lubią, sprawiają im przyjemność małe sukcesy, które z niektórymi uczniami uda się osiągnąć. A tym, co zniechęca do trwania przy swoim fachu, jest cała otoczka towarzysząca – czyli zbiurokratyzowany system, w którym został zmieniony cel nauczania. Z poznawczego i kształtującego na weryfikacyjny, nastawiony na egzamin.

A inna rzecz, która zniechęca, to nawarstwione przez lata poczucie niesprawiedliwości spowodowane dokładaniem coraz to nowych obowiązków bez zapłaty za nie. Przez lata wykorzystywano nieporozumienie polegające na tym, że pensum nauczycielskie liczone jest godzinami spędzonymi przy tablicy, a nie rzeczywiście przepracowanymi – po to, żeby bezkarnie łupić nauczycieli i ich rodziny z czasu.

Piszę to jako mąż takiej nauczycielki, dwuetatowej, zawsze z wychowawstwem, zawsze z jakimś potencjalnym olimpijczykiem, zawsze z godzinami wyrównawczymi, szkolącej się przez 30 lat swojej pracy, rokrocznie zabierającej uczniów na wyjazdowe wycieczki i inne wyjścia, organizatorce akademii i występów szkolnych, akcji ekologicznych i społecznych, konkursów szkolnych, sponsorce nagród w tych konkursach, fundatorce drukarek, ksera i papieru do tych urządzeń, autorce innowacyjnych metod i narzędzi pracy, amatorskiej psychoterapeutce młodzieńczych rozterek i właścicielce jednoosobowej poradni rodzicielskiej.

A, i jeszcze piszę to jako mąż nauczycielki, której ktoś kiedyś nakazał dwie godziny dostępności.

Ryszard Bieńkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.