Do matury podszedłem bez nadmiernej spinki, co nieco dziwiło moich rodziców, a zwłaszcza ojca, dla którego matura to było wielkie halo i do dzisiaj ją jeszcze z rozrzewnieniem wspomina. Ale ja generalnie jestem mało stresujący się, no taki się urodziłem, co zrobić. Ale może po prostu nic z tym robić nie należy?
Na studia się nie wybieram, z czym rodzice już się pogodzili, ale w rodzinie słychać jeszcze głosy zawodu. Kiedy niedawno zakomunikowałem to po raz kolejny głośno i wyraźnie na moich urodzinach, ciotka zareagowała w sposób, który mnie potwornie zirytował:
– Nie pójdziesz na studia? Ależ! Pójdziesz, pójdziesz, zobaczysz, jestem tego pewna!
Kiedy więc chwilę później wyszła z łazienki i spytała, czy nasza waga dobrze działa, odpowiedziałem:
– Generalnie dobrze, tylko musisz jeszcze pięć kilo dodać.
Mina jej zrzedła, ale sama się o to prosiła.
Ale wracając do matury. Matmy podstawowej w ogóle się nie bałem, ale rozszerzonej już tak. I nawet porobiłem trochę zadań, aby się do niej lepiej przygotować.
Polski pisemny niespecjalnie mnie stresował. Nie czytam co prawda lektur, ale ich słucham, co nawet zdaniem mojego ojca na jedno wychodzi, bo to podobno różnicy nie ma żadnej. Choć jak puściłem mu „Lalkę” w mocno przyśpieszonym tempie, bo tak tej powieści wysłuchałem, to stwierdził, że różnica chyba jednak jest. Ale on ma już swoje lata i do nowinek technicznych podchodzi nieraz z niezrozumiałym oporem.
Angielski to w zasadzie mój drugi język ojczysty, więc tutaj nic nie zamierzałem robić. Miałbym na koniec szóstkę, gdybym nieco częściej na angielskim się pojawiał, ale człowiek w trakcie dnia jest tak zaganiany, że nie zawsze ma czas na lekcje zajrzeć. Takie życie.
No i geografia. Próbne matury, które robiliśmy w klasie, wychodziły mi całkiem całkiem, więc geografia też mnie specjalnie nie niepokoiła.
Jak zatem mi poszło?
Polski pisemny bardzo przyzwoicie. Część testowa matury z polskiego wydała mi się wręcz prosta. Rozprawkę napisałem z tematu „Bunt i jego konsekwencje dla człowieka”. Przed wejściem na salę rozmawialiśmy ze znajomymi z klasy o tym nieszczęsnym błędzie kardynalnym, który unieważnia całą rozprawkę. To zasada kompletnie idiotyczna! Skutek jest taki, że każdy pisze ogólnikowo, nie wchodząc w szczegóły, bo boi się, żeby się gdzieś nie rąbnąć. Odwołałem się do „Roku 1984” Georga Orwella, „Antygony” Sofoklesa i „Romea i Julii” Szekspira. Wspomniałem też o filmie „V jak Vendetta”. Jeśli nie zrobiłem przypadkiem z Romea Romana, a z Antygony Genowefy, to wszystko powinno być ok. Ciekawe, że te teksty w sumie nie zachęcają do buntu, tutaj bunt doprowadza bohaterów do klęski. Czyżby szkoła chciała wychowywać rzesze potulnych baranów? To jak zmieniać świat w takim razie?
Matematyka podstawowa była bardzo prosta, a już zwłaszcza dla mojej klasy, która ma profil matematyczno-geograficzny. Średnio rozgarnięty uczeń lub uczennica bez trudu powinni osiągnąć wynik w granicach 80 lub 90 procent. Straciłem tutaj zaledwie dwa punkty, choć niewykluczone, że egzaminatorzy przyczepią się też do kilku zadań, które rozwiązałem w sposób powiedzmy, że… nieortodoksyjny. Ale nawet jak się przyczepią, to mam wynik w okolicach 90 procent.
O angielskim podstawowym szkoda w ogóle gadać. To był moim zdaniem poziom porównywalny z testem egzaminu 8-klasisty. Choć słyszałem na korytarzu narzekania, że poziom egzaminu był… za wysoki.
Angielski rozszerzony już taki lajtowy nie był. Zadania słuchowe dość ciężkie, trzeba się było mocno skupić, żeby wyłapać szczegóły, ale dla osoby dobrze obeznanej z językiem to było oczywiście do zrobienia.
Ustny angielski poszedł mi bardzo dobrze. Niby po angielsku za często nie gadam, ale poszło wszystko gładko.
Polski ustny. Matura nie jest dla mnie tak istotna, jak dla innych, ale łapy ze stresu mi się jednak trzęsły. Na pierwszym pytaniu się rozwaliłem. „Pamięć o powstaniu styczniowym na podstawie Gloria Victis” – jakoś tak to brzmiało. Coś tam bełkotałem, ale z mizernym efektem. Ale nadrobiłem na pytaniu drugim. Na podstawie „Powrotu z gwiazd” Lema trzeba było odpowiedzieć na pytanie, czy możliwe jest życie idealne. Dorzuciłem do tego „Tango” Mrożka, żeby ukazać kontrast między społeczeństwem ze zbytnią kontrolą i społeczeństwem bez zasad i mówiłem tak przekonująco, że komisja zapomniała o moim wcześniejszym bełkocie.
I matematyka rozszerzona. Porażka, choć mam nadzieję, że nie katastrofa. Mam podobno do tego talent, ale go nie szlifuję. W mojej klasie są jednak osoby, które tę matmę ostro ryły przez cały rok i one też wyszły z sali lekko załamane. Co tu dużo mówić… Zadania były ciężkie, a polecenia często kompletnie niezrozumiałe.
Czy ten egzamin w takiej formie ma sens moim zdaniem? No ma. Matura jest mimo wszystko dobrym sprawdzianem tego, czego nauczyliśmy się w ciągu 4 czy 5 lat. Ocena z egzaminu maturalnego chyba lepiej niż ocena na świadectwie odzwierciedla stan naszej wiedzy. Można by się oczywiście czepiać szczegółów (poziom podstawowego egzaminu z angielskiego na przykład), ale matura jest egzaminem jak najbardziej sensownym.
A dziś (17 maja) mam ostatni egzamin z geografii. Wróciłem wczoraj do domu przed 23, bo się zagadałem z kolegami. Ale powtarzać cokolwiek ostatniego dnia i tak nie ma sensu.
A zaraz po maturze biorę się za realizację swojego życiowego planu. Już się zresztą za niego wziąłem, bo przecież szkoda czasu. A na studia pójdzie od października mój ojciec (znalazł sobie jakąś podyplomówkę).
Antoni Mazur