Od czwartku edukacja ponownie przeszła na tryb nauki zdalnej. W ostatnich dniach szkoły się mocno wyludniły. Na korytarzu łatwiej było spotkać nauczyciela niż ucznia. W licealnej klasie mojego starszego syna ostało się raptem dziesięć osób i była to jedna z najliczniejszych grup w całej szkole! Lekcje odbywały się w nieco innym trybie niż zazwyczaj, bardziej swobodnym, nie przeprowadzano też sprawdzianów ani klasówek, bo dla kilku osób nie było sensu tego robić. Przejście z powrotem na naukę zdalną wydawało się zatem sensownym rozwiązaniem. Zwłaszcza że w ubiegłym tygodniu i tak już 11 proc. szkół ponadpodstawowych i aż co trzecia podstawówka pracowały w trybie hybrydowym lub zdalnym.
Nawiasem mówiąc, nauka zdalna to jedno z nielicznych covidowych obostrzeń, które rząd jest w stanie bez jakichś większych problemów wprowadzić. Bo trudno zrozumieć, dlaczego w Polsce, w której w czasie ostatniej doby odnotowano ponad 57 tys. zakażeń, nadal można wejść do restauracji, pociągu, kina czy sklepu bez okazania paszportu covidowego! Dlaczego w supermarkecie można robić zakupy bez maseczki, nie narażając się choćby na upomnienie pana ochroniarza? Albo podróżować bez maseczki środkami komunikacji miejskiej? Bo przecież mandatu się za to nie dostanie.
We Włoszech, Niemczech czy Francji obowiązuje mnóstwo covidowych obostrzeń, choć w tych krajach o wiele więcej osób niż w Polsce się zaszczepiło (we Włoszech ponad 80,29 proc., we Francji – 78,28 proc., w Niemczech – 73,55 proc., a w Polsce jedynie 57 proc.). I w związku z tym także o wiele mniej osób na covid umiera. Dodajmy jeszcze, że od 1 lutego będą obowiązkowe szczepienia w Austrii, a w Grecji będą musiały się zaszczepić osoby po 60. roku życia. Takie rozwiązania w Polsce są kompletnie nie do pomyślenia. Nie bez powodu 13 z 17 członków Rady Medycznej do spraw Covid-19 działającej przy premierze złożyło rezygnację. Powód? Brak wpływu na realne działania rządu…
Być może tę niezrozumiałą indolencję rządu tłumaczy sondaż przeprowadzony przez United Surveys na zlecenie Wirtualnej Polski. Sondaż dotyczył poparcia Polaków dla wprowadzenia covidowych obostrzeń. Okazało się, że jedynie 19,8 proc. (sic!) respondentów było za wprowadzeniem ograniczeń wejścia do galerii handlowych, kin, restauracji, na koncerty czy imprezy sportowe! Reszta nie chciała żadnych zmian. Osoby te pewnie pragną powrotu do normalności, ale bez wprowadzania jakichkolwiek dodatkowych ograniczeń. A tak się niestety nie da…
Ale wróćmy do spraw edukacji. Od prawie dwóch lat proces nauczania został gruntownie zaburzony przez pandemię i to przecież nie tylko w Polsce, ale na całym świecie.
Mimo że nauczyciele stają na głowie, aby te różnice między zdalną a rzeczywistą edukacją były jak najmniejsze, to i tak niewiele da się zrobić. Nauka zdalna to jedynie substytut prawdziwej edukacji i społeczeństwa będą odczuwać jej skutki przez wiele lat – wynika z badań globalnej firmy doradczej McKinsey, które zostało przeprowadzone w USA, Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Australii, Niemczech, Chinach, Japonii i we Francji na przełomie października i listopada 2020 r. Czyli już ponad rok temu. Być może teraz te wnioski byłyby jeszcze bardziej zatrważające…
Jak badani nauczyciele ocenili efektywność nauki zdalnej? W sumie średnio na 48 proc. „stacjonarnej” skuteczności. Stosunkowo najlepiej w Australii (na 66 proc.), nieźle w Niemczech (na 61 proc.), najgorzej w Japonii (zaledwie na 33 proc.). Pandemia niestety ujawniła znaczące różnice między szkołami publicznymi i prywatnymi. O ile nauczyciele ze szkół publicznych ocenili skuteczność nauczania zdalnego na średnio 48 proc., to już ich koledzy ze szkół prywatnych, mający lepszy dostęp do narzędzi edukacyjnych, dawali edukacji zdalnej tych punktów procentowych znacznie więcej, bo średnio 62. Najniżej, jedynie na 35 proc., skuteczność nauczania zdalnego oceniali nauczyciele ze szkół publicznych, do których chodzą dzieci z biednych rodzin. Wniosek? Pandemia pogłębi istniejące nierówności edukacyjne, co jest dla nas fatalną informacją.
Da się temu jakoś zaradzić? W jakimś stopniu pewnie tak. Konieczne będzie silniejsze wsparcie uczniów, korepetycje, spersonalizowane programy, dodatkowe lekcje. Trzeba mieć nadzieję, że Ministerstwo Edukacji i Nauki nad takimi programami pracuje.
Przecież te pozbawione normalnej edukacji i relacji społecznych dzieciaki wejdą za jakiś czas ze swoimi deficytami w dorosłe życie. A im te deficyty będą większe, tym bardziej tę sytuację jako społeczeństwo odczujemy. W naszym interesie jest je niwelować.
Ale nawet najlepsze programy na niewiele się zdadzą, jeśli nie będzie osób chcących te rozwiązania wdrażać.
„Dzieci najlepiej uczą się od ludzi, a nie od programów” – napisali autorzy raportu.
To zdanie warto dać pod rozwagę decydentom z MEiN.
Paweł Mazur