Od kilku tygodni każdy nasz dzień (mój i mojej żony) wyglądał mniej więcej tak samo. I dodajmy od razu, że nie jest to monotonia, na którą chcielibyśmy utyskiwać. A niechby to trwało jeszcze i przez miesiąc! A nasz dzień wyglądał tak. Rano wyjście do pracy, potem powrót do domu, jakaś szybka kanapka na oszukanie głodu i odpalenie w komputerze stacji TVP Kultura (telewizora szczęśliwie od kilku lat nie posiadamy). Przed komputerem siedzieliśmy zwykle do 22.00, bo wówczas kończyła się transmisja. Ale w weekend siadaliśmy przed ekranem już od rana. A w najgorszym razie rano tylko włączaliśmy komputer i zerkaliśmy w ekran w przerwach między odkurzaniem a zrobieniem prania czy umyciem podłogi.
Do czego nas tak ciągnęło? Ano do konkursu chopinowskiego, na który trzeba było czekać aż 6 lat, ponieważ z powodu pandemii w zeszłym roku pianiści musieli obejść się smakiem. Chopin działa na nas silnie uzależniająco i leczyć się chyba tego specjalnie nie da (w każdym razie nigdy nie mieliśmy zamiaru). Wiadomo było, że jak zaczniemy te transmisje oglądać, to już w to wsiąkniemy i nie będzie nas można od ekranu komputera oderwać.
A tegoroczny konkurs był wyjątkowy. Eksperci wielokrotnie podkreślali niezwykle wysoki poziom, jaki prezentowali uczestnicy. Być może zaważył tutaj dodatkowy rok przerwy między konkursami, który pianiści mogli wykorzystać na doskonalenie swoich umiejętności? Trudno wyrokować, choć takie tłumaczenia też się pojawiały.
W każdym razie przez ostatnie tygodnie w naszym mieszkaniu rozbrzmiewały walce, preludia, sonaty, mazurki i polonezy Chopina w fantastycznym wykonaniu Bruce’a Liu, Aimi Kobayashi, Kyōhei Sority, Evy Gevorgyan, Leonory Armellini czy Piotra Alexewicza, żeby wymienić tylko tych, co skradli nasze serca. Broń Boże nie uważamy się za ekspertów, muzykę odbieramy w sposób intuicyjny i emocjonalny, dlatego bardzo ceniliśmy sobie fachowe uwagi ekspertów w studiu (zwłaszcza świetnego Pawła Kowalskiego, pianisty, który gra Chopina i wie chyba o nim wszystko). Czasem te uwagi potwierdzały nasze intuicje i sympatie, a czasem nie. No cóż, jakoś to dzielnie i po amatorsku znosiliśmy.
Muzyka, jak już wspomniałem, w mieszkaniu rozbrzmiewała, ale nie wspominałem jeszcze, że nie wszyscy domownicy byli z tego powodu szczęśliwi. Inni domownicy, czyli… dzieci. To one co i rusz psuły nam tę muzyczną frajdę, kierując do nas kategoryczne prośby i upomnienia:
– Ściszcie to pimplanie!!!
– Nie można tego znieść!
– I znowu będziecie tego słuchać? Błagam, nieeeee.
– Jak coś takiego może się wam podobać? Nie rozumiem!
Z ciekawości zerknąłem więc do podstaw programowych z muzyki dla szkół podstawowych i średnich. Bo przecież chłopcy musieli się w szkole z muzyką Chopina zetknąć. A jak się zetknęli, to przecież… te melodie, bo Chopin melodyjny jest niezwykle, nie mogły im się nie spodobać.
W podstawach wyczytałem więc, że uczeń świadomie słucha wybranych dzieł literatury muzycznej (fragmentów lub/i całości) reprezentatywnych dla kolejnych epok (od średniowiecza do współczesności).
Romantyzm nie został z tego zestawienia wyłączony, więc Chopin musi być w szkole również słuchany. A w innym miejscu: Uczeń zna repertuar kulturalnego człowieka, orientując się w sztandarowych utworach z dziejów historii muzyki i współczesnej kultury muzycznej.
Postanowiłem zweryfikować teorię z praktyką.
– W pierwszej klasie liceum mieliśmy historię muzyki, pani nam coś opowiadała, czegoś tam słuchaliśmy. No – starszy syn zreferował mi w dużym skrócie swoją edukację muzyczną.
Młodszy, który chodzi do podstawówki, również nie był specjalnie wylewny:
– Słuchaliśmy, tak, Bacha, Chopina to nie pamiętam, ale może też. Ale głównie to śpiewamy. I gramy. Na flecie.
Zdaje się, że wyglądające dość sensownie zapisy w podstawie programowej nie gwarantują jednak, że dzieci muzykę Chopina pokochają. A jeśli nie pokochają, to przynajmniej nie będą na nią reagować z wyraźną niechęcią.
Od lat w konkursach chopinowskich występuje wielu japońskich pianistów (w tegorocznym do finału dostała się Aimi Kobayashi i Kyōhei Sorita). Eksperci zastanawiają się, skąd tak duża popularność Chopina w Kraju Kwitnącej Wiśni. Czyżby japońska dusza niewiele różniła się od polskiej?
Ale może ta popularność Chopina to po prostu efekt świetnie prowadzonej edukacji muzycznej? W Japonii muzyka ma taki sam status jak „najważniejsze” szkolne przedmioty, czyli japoński i matematyka. Japońscy uczniowie czytają partytury, grają na instrumentach, śpiewają w chórach. W wieku 6 lat stykają się z pojęciem… solfeżu. Każda szkoła podstawowa i średnia ma orkiestrę dętą, a niektóre – nawet orkiestrę symfoniczną!
Orkiestry biorą udział w międzyszkolnych konkursach. Te konkursy cieszą się olbrzymią renomą, bo zespół reprezentuje przecież daną szkołę. Należeć do orkiestry to jak należeć do drużyny sportowej w szkole amerykańskiej. To jest olbrzymi prestiż.
Japończycy, mówiąc kolokwialnie, mają hopla na punkcie muzyki klasycznej. Co trzecia rodzina w Japonii (dane z połowy lat 90.) ma w domu pianino. Każdy, kto umie grać na jakimś instrumencie, zyskuje ogromne uznanie, a jego pozycja społeczna i towarzyska rośnie. W Tokio odbywa się 20 koncertów i recitali dziennie, 80 festiwali muzycznych rocznie i działa 9 profesjonalnych zespołów muzycznych, które występują w salach na minimum tysiąc miejsc. Jeśli spytać Japończyka o zainteresowania pozazawodowe, to prawie każdy odpowie – muzyka. Oczywiście Chopin zajmuje w sercach Japończyków miejsce szczególne. Jego muzyka jest grana w pubach, kawiarniach, restauracjach, a miasto Hamamatsu obrało sobie nawet Chopina za patrona duchowego. Na dachu sali koncertowej zaprojektowano ogród, a w nim pagórek z pomnikiem Chopinie na szczycie.
Czyli, jak widać, ta miłość do muzyki klasycznej, a do Chopina w szczególności, nie przychodzi ot tak sobie…
Dostać bilety na Konkurs Chopinowski jest prawie niemożliwością, czemu trudno się dziwić, bo to przecież jeden z najbardziej prestiżowych konkursów pianistycznych na świecie. Ale w Polsce jest kilkadziesiąt filharmonii, nie tylko w dużych ośrodkach, ale również w mniejszych miastach, np. Zielonej Górze, Częstochowie czy Słupsku. Zdarzyło mi się kiedyś być na recitalu pianistycznym (nazwisko pianisty wyleciało mi z głowy) w pięknej, nowo wybudowanej sali koncertowej, która zapełniona była jedynie w jednej trzeciej…
Jeśli chcemy te liczne sale zapełnić melomanami, trzeba się przyjrzeć edukacji muzycznej w polskiej szkole.
Niektórzy badacze rozwoju muzycznego twierdzą, że skutecznie kształtować gust muzyczny możemy jedynie do 9. roku życia. Potem już nic zrobić nie można. No cóż… Moje dzieci będą musiały słuchać do końca życia rapu, ale może te młodsze dałoby się jeszcze muzycznie uratować…
Paweł Mazur