Ba, tylko które? Minister edukacji też nie wie. Na Twitterze poklepuje uczniów po plecach: „Maturzyści, jesteście tu? Pokażcie mi listę lektur Waszych marzeń! Czekam na propozycje”.
Nie sprawia mi przyjemności obśmiewanie kolejnych pomysłów resortu edukacji. Jednakże – do licha ciężkiego! – licealiści mają obowiązek znać wybrane utwory (bądź ich fragmenty) zaledwie siedmiu polskich pisarzy! Anonimowego autora „Bogurodzicy”, Kochanowskiego, Mickiewicza, Prusa, Wyspiańskiego, Gombrowicza, Schulza. Dobrze, jeśli pamiętają z gimnazjum Krasickiego, Fredrę oraz Sienkiewicza. I to wszystko? Ano, wszystko. To może ja zabiorę głos w sprawie kanonu lektur szkolnych w Togo? W końcu znam utwory kilku afrykańskich ludzi pióra.
Niedobrze, gdy minister wdzięczy się do uczniów. To wcale nie przejaw poważnego ich traktowania, lecz zwykła gra pod publiczkę.
Skupmy się na problemie. Istnieje szczątkowy kanon lektur szkolnych i nie wiadomo, co z nim dalej. Zostawić, jak jest? Dołączyć nowe utwory? Zlikwidować, a wybór zostawić nauczycielom?
Istnieją dwa zasadnicze podejścia do nauczania literatury w szkole: tzw. konserwatywne – musi istnieć kanon, w którym znajdują się najwybitniejsze dzieła danego narodu czy kultury oraz tzw. liberalne – kanon nie jest potrzebny, gdyż listę lektur ustalają nauczyciel i uczniowie.
W świetle tej typologii nasza pani minister byłaby swego rodzaju metanauczycielem, który pozwala uczniom wybierać lektury (liberalnie), po czym (konserwatywnie) spisuje ich kanon. Znajdą się w nim zapewne niektóre propozycje uczniów (Panu Bogu świeczkę…) oraz wybrane utwory „kanoniczne” (…a diabłu ogarek). I wilk będzie głodny, i owca zjedzona.
Zostawmy w spokoju panią minister. Oba podejścia mają – jak to w życiu – swoje zalety i wady.
Kanon lektur pozwala młodemu człowiekowi zakorzenić się w kulturze swego narodu czy kraju i twórczo ją rozwijać.
Cóż warte wykształcenie bez smaku szlachetnego zdrowia? Bez złotego rogu, coś go, chamie, miał? (To nie do Ciebie, szanowny Czytelniku). Co począć, gdy młody człowiek wybałusza oczy na wzmiankę o szkiełku i oku, Zagłobie, Wokulskim, szklanych domach? Otóż to: wybałusza oczy. Miał przeczytać, ale nie przeczytał. Albo przeczytał i zaraz zapomniał. Co go obchodzi jakieś: „nasz naród jak lawa, z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa”?
Po co więc męczyć uczniów archaicznymi tekstami? – pytają nie bez racji lekturowi liberałowie. I dociekają: kto i na jakiej podstawie decyduje o kanonie? Przecież nie ma jasnych kryteriów. Na przykład poezje księdza Baki – „Cny młodziku, migdaliku, Czerstwy rydzu, Ślepowidzu”… – przez lata służyły jako ilustracja nędzy umysłowej czasów saskich. Dziś mają swoich wielbicieli.
O tym, co czytać, zwolennicy liberalnego podejścia chcą decydować wraz z uczniami. Albo bez nich, lecz i bez kanonu. Mówią: nauczyciel wie, co zainteresuje jego klasę. Niech będzie „Harry Potter”, byle dzieciaki czytały, dyskutowały, zdobywały literackie kompetencje.
Pora opowiedzieć się po którejś ze stron. Sięgam do Arystotelesa (mój kanon!) i znajduję zasadę złotego środka. Pasuje jak ulał. Złoty środek między tchórzostwem a brawurą – odwaga. Między kanonem a jego brakiem… No tak, tu leży pies pogrzebany.
Potrzebny jest i kanon, i wolny wybór nauczycielsko-uczniowski. Ten ostatni nie może być urzędowo zapisany, bo przestanie być wolny. Ten pierwszy nie powinien być omawiany tak, jak nieraz bywa. Ale o tym w kolejnym wpisie.
Tomasz Małkowski
Kanon – tak, choć nie sądzę, żeby udało się ułożyć taki, który obecnie będzie jak kod kulturowy, ponadczasowy porządek, który pomaga żyć, porozumiewać się pokoleniom, jest jak busola …
Więc niech będzie tylko podstawą, minimum, wstępem dla literatury z wyższej półki. Najważniejsze jest, żeby z niego zrezygnować w szkole podstawowej. Bo MEN nie nadąża – więc niech uwolni lektury w szkole podstawowej i pozwoli nam w ten sposób rozbudzać w dzieciach miłość do czytania
Jestem za kanonem i historią literatury w liceum, za tradycją, kodem kulturowym, ponadczasowym porządkiem, który pomaga żyć, porozumiewać się pokoleniom, jest jak busola. Czy możliwy jest jeszcze powrót do imperatywu? Czy też mamy się godzić na relatywistyczny tumiwisizm? Szkoła podstawowa i gimnazjum (powinno się ten twór zlikwidować) muszą uczyć czytać, pisać – i to dosłownie! To właśnie czas na rozmiłowanie w czytaniu. Tu można sobie pozwolić na nie-kanony.Dowolność, propozycje uczniów i nauczycieli.Licea powinny kształcić elitę.
Kanon jest przestarzały, a do tego kompletnie zignorowane zostały w nim pisarki! Taki kanon to utrwalanie patriarchalnych schematów. Żenujące, ale niestety także typowe w polskiej rzeczywistości.
Miłość do książek musi się urodzić bardzo wcześnie, stąd akcje czytaj dziecku codziennie 20 min., stąd nauka czytania poprzez codzienne ćwiczenie czytania, zaleca sie głośne czytanie nawet w życiu płodowym tak jak i słuchanie dobrej muzyki. Przykład musi iść z góry, jeśli rodzic dziecku nie czyta, nie rozbudza jego ciekawości lekturą to dziecko potem idzie na skróty, niezbyt przykłada się przy nauce czytania, ma problemy z czytaniem ze zrozumieniem, bo łatwiej szybciej obejrzeć film, przeczytać streszczenie… jest też taka potrzeba w człowieku. W moim domu ja czytam, mąż nie, starszy syn czasem kilka książek na raz, młodszego trzeba niemal zmuszać do przeczytania obowiązkowej lektury. Ciągle sie zastanawiam co zrobiłam nie tak że młodszy syn nie czuje takiej potrzeby. W gimnazjum mój syn był przerażony, oburzony że z jego klasy nikt nie czyta nic poza lekturą szkolną, a on sam ma ciągle kłopoty bo czyta w każdej wolnej chwili, na przerwie, gdy nie ćwiczy na WF, gdy zrobi wszystkie zadania na fizyce – ciągle słyszę że to brak szacunku do nauczyciela, na szczęście ma szacunek do książek i pochłania je rozwijając się. Jadąc na kolonię jako opiekun mile byłam zaskoczona, że jednak ktoś zabrał ze sobą książkę nie tylko Ipoda czy Smartfona. Sama jestem nauczycielką I-III i staram się zarażać uczniów czytaniem i ciekawą książką, pożyczam moim uczniom ciekawe pozycje, nawet gdy nie są już w mojej klasie i jestem dumna, kiedy słyszę że potrafią twórczo pracować – czuję satysfakcję, że nie tylko gry komputerowe potrafią ich zainteresować, wciągnąć, pochłonąć do świata fantazji. Bo książka to zupełnie co innego niż jej interpretacja. Co do kanonu, to faktycznie sama zrezygnowałam z przygnębiających pozycji, podsuwając pełne humoru, radości i ciekawych przygód książki. Warto pomyśleć nad kanonem – w naszych wiekopomnych dziełach jest owszem kultura narodu, historia ale czy zrozumiała dla obecnego pokolenia. Czytanie o powstaniu warszawskim, nie da jego pełnego obrazu i przeżyć można sie tylko wczuć w ten klimat jeśli ma sie właściwa wrażliwość, jeśli przeczyta się coś obowiązkowo bez zaangażowania w temat to jakby w ogóle się nie przeczytało… Jednak jakiś wybór, spis ważnych dzieł jest potrzebny żeby młody człowiek wiedział czego w bibliotece, księgarni ma szukać, w jakim kierunku podążać ma jego myślenie, rozumowanie, zaciekawienie światem. Miłego czytania wszystkim życzę, dobrych książek i wzorców
Pani Asiu, parę słów à propos tego, co „zrobiła Pani nie tak” – bo słyszę tu ból rodzica. Jedne dzieci ciągnie do czytania – a innych nie. I choćbyśmy stawali na głowie, one wybiorą co innego. Po prostu. Jednak widok mamy, która czyta zamiast oglądać telewizję, na pewno w dziecku zostanie. I może kiedyś… Serdecznie Panią pozdrawiam
O właśnie, widok rodzica, który czyta – to dziecko zakoduje! Kiedy rodzice pytają, dlaczego ich dziecko nie chce czytać, co zrobić….? Ja pytam: „A czy Pani/Pan czyta?” To strasznie trudne, sama jestem tak zabiegana, że czasem traktuję czytanie jak obowiązek, jak… sprzątanie na przykład i czytam, czytam przy moim dziecku – tak, żeby to widziało. Cieszę się, że i Pan tak to widzi, jakaś nadzieja jest:)
Ten szczątkowy kanon, który obowiązuje obecnie w gimnazjum i w liceum, to tylko mydlenie oczu. Daje nam to iluzję, że tworzymy jakąś wspólnotę kulturową, a przecież nie tworzymy. Zlikwidujmy ten pożal się Boże kanon, a nie odczujemy żadnej różnicy. Dzieciaki i tak znają te teksty z bryków i streszczeń. Nie wiedzieć czemu przyjęło się uważać, że znajomość dzieła literackiego to znajomość treści (kto, gdzie, kiedy itd.). Jakie jest zatem wyjście? Praca u podstaw. Trzeba promować czytelnictwo, zwłaszcza wśród najmłodszych. Problem niestety w tym, że w Polsce do jakiegokolwiek kontaktu z książką w ciągu roku przyznaje się jedynie … 39 proc. osób (jak łatwo obliczyć 61 proc. nie czyta w ogóle). Ale dodajmy, że rzeczywistych czytelników, czyli takich, którzy czytają przynajmniej 6 książek rocznie (co nie jest, przyznajmy, jakimś zachwycającym wynikiem) jest jedynie 11 proc. :(. Jeśli dla rodzica książka nie jest niczym ważnym, to rzecz jasna nie zarazi miłością do książki swojego dziecka. Zostaje zatem przedszkole i szkoła. Ta miłość do książek tam musi się właśnie wykuwać. Ale aby odnieść sukces na tym polu, potrzebne są ciekawe i zajmujące lektury. A w podstawie programowej dla klas 4-6 zaleca się przerobienie (fatalne słowo) takich książek jak: „Ten obcy” Ireny Jurgielewiczowej, „Sposobu na Alcybiadesa” Edmunda Niziurskiego, „W pustyni i w puszczy” Henryka Sienkiewicza czy „Szatana z siódmej klasy” Kornela Makuszyńskiego. Nie twierdzę, że są to złe książki, ale przecież dzisiejszy uczeń nie odnajdzie się w szkole z lat 60., którą opisuje Niziurski! Literatura, jeśli ma do niej sięgać, musi być żywa i aktualna. Musi opisywać świat, w którym uczeń funkcjonuje. Jestem jak najbardziej za modelem liberalnym (bez kanonu), wierzę w nauczycieli, którzy będą w stanie podsuwać dzieciom wartościowe lektury.
„byle dzieciaki czytały, dyskutowały, zdobywały literackie kompetencje” – no właśnie, z tym niestety największy problem, żeby uczniowie chcieli czytać 🙂 próbowałam różnych metod, sposobów, pozwalałam uczniom wybierać lektury spoza kanonu, niestety nie przyniosło to zadowalających rezultatów : (
Pani Lucyno, czasem po prostu nic się nie da zrobić. Tak krawiec kraje, jak materii staje. Pozostaje mi życzyć Pani więcej uczniów ze skłonnościami do czytania. Może pojawią się tacy po wakacjach? Serdecznie pozdrawiam.