Święty Augustyn nie miał dobrych wspomnień ze szkoły, skoro w wieku 72 lat stwierdził: „I któż by nie odskoczył ze zgrozą i nie wybrałby raczej śmierci, gdyby mu kazano wybrać śmierć lub powrót do lat dziecięcych”. Piętnaście wieków później Woody Allen wypowiedział się w podobnym duchu: „Nienawidziłem każdego dnia i żałuję każdej chwili spędzonej w szkole”. Czy tylko oni dwaj narzekali? Nie.
Zastanawia liczba ludzi wybitnych, którzy w ten czy inny sposób cierpieli na fobię szkolną. Nauczyciel Horacego, Orbiliusz, lał przyszłego poetę rózgą, by wpoić mu umiłowanie poezji (i wpoił, czy może raczej nie obrzydził). Franz Kafka cierpiał na stany lękowe w drodze do szkoły; nienawidził jej, choć uzyskiwał dobre oceny. Winston Churchill (literacki Nobel) liczył dni i godziny do końca semestru; szkołę uważał za „nienawistną niewolę”. Sigrid Undset (literacki Nobel), by uniknąć szkolnego drylu, wypracowała własną metodę „wyłączania się” podczas lekcji. Andriej Sacharow (pokojowy Nobel) uznał szkołę za „stratę czasu”.
Trudno nie zadać pytania: dlaczego wszyscy oni (i wielu innych) tak bardzo nie lubili szkoły?
Weźmy Einsteina (Nobel z fizyki). Nie jest prawdą chętnie powtarzana opowieść o jego poprawce z matematyki. W rzeczywistości nastoletni Albert miał znakomite oceny z tego przedmiotu; był natomiast uczniem wyjątkowo niezdyscyplinowanym. Nie widział sensu wkuwania na pamięć, nie wykonywał poleceń nauczycieli, zadawał im kłopotliwe pytania i miał „zły wpływ” na klasę. W końcu rzucił gimnazjum, co grono pedagogiczne przyjęło zapewne z niemałą ulgą.
Co zrobiłby Einstein w dzisiejszym gimnazjum, gdyby nauczyciel kazał mu wykuć i pokazać na mapie przeszło osiemdziesiąt nazw geograficznych? Przypuszczalnie rozwaliłby lekcję. Wybitni uczniowie potrzebują wybitnych nauczycieli, ot co. Czy mają? Różnie z tym bywało.
Thomas Edison, późniejszy wynalazca żarówki i przeszło tysiąca innych urządzeń, został wyrzucony ze szkoły jako półgłówek. Ojciec przyszłego botanika Karola Linneusza usłyszał od nauczyciela, że powinien oddać syna do terminu u szewca, bo chłopak włóczy się po łąkach zamiast siedzieć w szkole. Tomasz Mann (literacki Nobel) powtarzał klasę. Podobnie Winston Churchill i Otto von Bismarck, uchodzący za najwybitniejszego (niestety!) polityka XIX stulecia.
Zdolni uczniowie są często trudni. A to dlatego, że duszą się w systemie szkolnym, więc obnażają jego wady, krytykują nauczycieli, buntują się, uciekają… Przyszły kompozytor Franz Schubert i późniejszy pisarz Hermann Hesse (literacki Nobel ) rzucili szkołę. Hessemu tak dopiekła surowość rodziny i nauczycieli, że próbował nawet popełnić samobójstwo. Na szczęście mu się nie udało, bo nie mielibyśmy „Siddarthy” ani „Wilka stepowego”.
Jest niepowetowaną stratą, że ludzie o talentach Einsteina czy Manna rzadko zajmują się układaniem programów nauczania i w ogóle organizacją oświaty. Inna rzecz, czy MEN zechciałby ich słuchać. Co innego mazurki jakiegoś drugiego Chopina, a co innego napisana przez niego podstawa programowa dla trzeciego etapu edukacyjnego. W 1907 roku Maria Skłodowska-Curie (dwa Noble), zrozpaczona fatalną edukacją swej starszej córki, urządziła szkołę dla niej i ósemki innych dzieci. Nauczycielami byli tam wykładowcy Sorbony, a oprócz eksperymentów naukowych czy zajęć o kulturze chińskiej dzieciaki miały dużo ruchu na świeżym powietrzu. Szkoła istniała krótko, gdyż wykładowcom trudno było pogodzić lekcje z pracą naukową. Czy francuskie władze skorzystały z ich doświadczeń? Nie.
System oświaty zawsze premiował uczniów wszechstronnych, pracowitych i zdyscyplinowanych, utrudniał zaś życie pozostałym. Stefan Żeromski miał poprawkę z matematyki i nie zdał matury, gdyż zbytnio pochłaniała go literatura. Jan Lechoń maturę z matematyki zdał, ale tylko dzięki ściądze, podrzuconej mu przez kolegę na polecenie (sic!) nauczyciela. Ów kolega wspominał: „[Natychmiast] zrozumiałem mądrość tej decyzji: niepowodzenie maturalne dla jednostki tak ambitnej i przewrażliwionej jak Leszek Serafinowicz [Jan Lechoń] skończyłoby się katastrofą i wypaczyłoby rozwój tak wspaniale zapowiadającego się talentu”. Świetnie, ale czy o to chodzi, by ratować wybitnych uczniów ściągami?
George Bernard Shaw (literacki Nobel) porównywał szkołę z więzieniem – na niekorzyść szkoły: „W więzieniu nie trzeba na przykład czytać książek napisanych przez strażników (którzy oczywiście nie byliby strażnikami ani naczelnikami, gdyby umieli pisać książki nadające się do czytania) i nie jest się bitym ani w inny sposób dręczonym, gdy nie pamięta się ich niezapamiętywalnych treści. W więzieniu nie trzeba słuchać klawiszy rozprawiających nudno i bez wdzięku o tematach, których nie rozumieją i które ich nie obchodzą (…). Gdy półki całego świata uginają się pod zachwycającymi, natchnionymi książkami (…), [w szkole] zmuszają was do czytania ohydnej podróbki nazwanej podręcznikiem, napisanej przez człowieka, który nie umie pisać”. (1)
Co Państwo na to?
1 Nobel Prize Winners Hate School
Są tam też teksty innych noblistów na temat szkoły (wszystkie niepochlebne).
Tomasz Małkowski
Ale jak to? Nie było ani jednego noblisty, który lubiłby szkołę? Ależ oczywiście, że byli. Tyle tylko, że „od zawsze” wypada mówić o szkole źle, żeby nie wyjść na starego suchara. To trochę tak, jak z matematyką. W dobrym tonie wśród celebrytów jest mówić, że nigdy się matematyki nie umiało. Na kogoś, kto przyzna, że lubił szkołę (matematykę) patrzy się, jak na dwugłowe cielę. A kto chciałby być dziwem natury?
O ile pamiętam zresztą Kafka czy Allen miał kłopoty ze swoją psychiką nie tylko w szkole, więc raczej nie ona tu zawiniła. Churchill był nieuleczalnym leniem, więc wcale się nie dziwię jego szkolnym kłopotom. Ostatnim, który mógłby narzekać jest zaś pan Bismarck, który jako kanclerz ostatecznie upaństwowił szkoły.
Jedynym, któremu się nie dziwię jest absolwent szkoły radzieckiej.
Gdybyśmy zaś zapytali dzieci magnackie czy królewskie myślę, że usłyszelibyśmy o ich edukacji równie przykre słowa. A przecież nie chodzili oni do szkół, nie obejmowała ich jakaś podstawa programowa. Mieli idealne warunki!
A skoro przytaczamy tutaj słowa Shawa, może warto by było przypomnieć sobie opis szkoły u Żeromskiego czy Dąbrowskiej. Zgoła inne, prawda? No, ale to nie nobliści…
Co do Kafki i Allena i ich kłopotów z psychiką… To coś mi podpowiada… :), że właśnie nadwrażliwość, neurotyczność, skłonność do pogłębionej autoanalizy, lęki i fobie tych dwóch panów pozwoliły im na stworzenie takich dzieł jak „Proces” czy „Annie Hall”.
Ale wyobraźmy sobie takiego Kafkę albo Allena we współczesnej szkole. Być może trafiliby do szkół specjalnych?