Godna praktykowania sztuka refleksji pomaga nam uczyć się na podstawie doświadczeń. Bez rozważania tego, co nam się przydarza, wciąż popełniamy te same błędy. A powtarzanie niewłaściwych działań je utrwala. Wyciąganie wniosków z tego, co nas spotkało, pomaga wychodzić ze stereotypowych procedur oraz prowadzić pogodne i satysfakcjonujące życie. Jako ludzie ustawicznie uczący się i nauczający, dzięki sztuce refleksji, wprowadzamy do naszych domów, szkół i środowisk życzliwość, pokorę i zrozumienie. Ucząc się, jak żyć pomyślnie, uczymy tego innych.
W moim przypadku refleksja domaga się pisania. Dopiero kiedy piszę, dowiaduję się, co mam na myśli i co mam do powiedzenia. Pierwszą z zamieszczonych niżej opowieści spisałem na początku XXI wieku. Gdybym tego nie zrobił, nie pamiętałbym tego z pozoru błahego wydarzenia i nie mógłbym korzystać z wyciągniętych na jego podstawie wniosków.
Spędzaliśmy z żoną i znajomymi sympatyczny tydzień w Borach Tucholskich. Większość czasu pływaliśmy, rozmawialiśmy i spacerowaliśmy. Nasi znajomi przyjechali z trójką dzieci i psem. Tego popołudnia wszyscy wybraliśmy się do lasu. Było ciepło i beztrosko. Dorośli rozmawiali, a dzieci i pies się bawiły, nie zawsze w zasięgu naszego wzroku.
W pewnej chwili usłyszeliśmy przerażający, wibrujący w uszach krzyk. To czteroletni synek znajomych, Krzyś, najgłośniej jak potrafił, obwieszczał światu, że popadł w tarapaty. Zaniepokojeni nie na żarty pobiegliśmy w kierunku, z którego dobiegał głos. – Co się stało, Krzysiu? – głos ojca widzącego syna, który stał na obu nóżkach i nie ociekał krwią, emanował spokojem i autorytetem.
Krzyś nie odpowiadał. Płakał i głośno krzyczał. Wydawało nam się, że głośniej już nie można. Po chwili zauważyliśmy duży sosnowy patyk trzymany kurczowo przez malca za jeden z końców, podczas gdy drugi zanurzony był w mrowisku. Patrzyliśmy z przerażeniem, jak hordy czerwonych owadów wędrowały po patyku i po Krzysiu. Tato Krzysia pierwszy zdecydował się usunąć przyczynę inwazji i zapobiec jej kontynuacji. Skuteczna pomoc miała wkrótce zakończyć tę straszną przygodę. Byliśmy jednak nadmiernymi optymistami.
Chłopczyk nie zgodził się na wypuszczenie patyka z rączki. Według niego był to wyjątkowo ładny kawałek drewna, więc zwielokrotnionym płaczem dawał ojcu do zrozumienia, że nie odda swego trofeum, choćby nie wiem co. Jego cierpienie sięgnęło zenitu. Nie dość, że został zaatakowany przez parzące stwory, to jeszcze ojciec chciał pozbawić go cennego znaleziska. Okazało się, że można płakać głośniej.
To w zasadzie koniec tej opowieści. Każdy domyśla się, co się działo dalej. Każdy wie, jak należało się zachować, by pomóc Krzysiowi. Tak też się stało. Piękny patyk szerokim łukiem poleciał w pobliskie krzaki, a Krzyś doświadczył pociechy w ramionach zatroskanej mamy, która wcześniej otrzepała go z mrówek. Długo jeszcze chłopczyk popłakiwał, my zaś zastanawialiśmy się, co zasmucało go bardziej, piekące zaczerwienienia czy utrata patyka.
Żona i ja chętnie przytaczamy tę historię w sytuacjach, gdy ktoś zwierza się nam ze swoich problemów wynikających z niedostrzegania związku niekorzystnej sytuacji z jej główną przyczyną lub z niemożności zrezygnowania z czegoś nawet wtedy, gdy kurczowe trzymanie się tego czegoś przynosi ewidentnie przykre konsekwencje.
Jesteśmy dorośli, zdajemy więc sobie sprawę, że to, co czasem robimy lub robią nasze dzieci, jest dla nas lub dla nich na dłuższą metę szkodliwe. Ludzie z trudnymi do rozwiązania problemami bardzo często tak mocno są przywiązani do nawyków, które te problemy generują, że praca nad nimi wydaje się procesem bardziej bolesnym niż zaakceptowanie konsekwencji, zwłaszcza odroczonych. I tu właśnie potrzebna jest refleksja. Bez niej jesteśmy skazani na tkwienie w błędnym kole powtórzeń oraz nieustanne zadawanie sobie i innym irytującego pytania, które demaskuje naszą głęboką ignorancję: Dlaczego znowu to nam się przydarza?
Na podstawie poniższych przykładów zachęcam do tworzenia własnej listy „patyków Krysia”:
Na zakończenie chcę przytoczyć jeszcze jedną opowieść o wakacyjnej tematyce, z morałem i ku przestrodze dla tych, którzy długo się wahają, zanim zastosują radykalne środki, lub zmieniają zdanie pod presją, chociaż nie powinni.
Jesteśmy na wakacjach z innymi naszymi znajomymi, którzy mają córeczkę. Zosia ma sześć lat i ochotę na to, by się popluskać w jeziorze. Ma wiaderko i łopatkę. Mama Zosi ma argumenty: tu nie ma plaży; przy samym brzegu jest płytko, ale niewiele dalej jest już głęboko; woda jest za zimna; nikt z nas nie wejdzie z tobą; bo nie. Łezki w oczach Zosi obalają wszystkie powody zakazu. – Dobra, to właź do tej wody, ale stój przy samym brzegu. – mówi mama, która uległa córce dla świętego spokoju, ponieważ jesteśmy w rezerwacie przyrody.
Zosia zanurza nogi po uda, brodząc z zadowoleniem i przy samym brzegu, zgodnie z umową. Nie mija jednak pięć minut, gdy dziewczynka wyskakuje na brzeg jak oparzona, krzycząc i zalewając się łzami. Na nogach dziecka dostrzegamy charakterystyczne przecinki pijawek. Zosia widzi je po raz pierwszy w życiu.
Jesteśmy świadkami lub uczestnikami podobnych zdarzeń, może nie aż tak drastycznych, nieomal codziennie. W tym ostatnim także wszystko wydaje się oczywiste. Dziecko poniosło konsekwencje swego uporu. Nie posłuchało mamy. Dobrze mu tak. Na drugi raz posłucha. Nie o takie jednak moralizowanie mi chodzi. Na wagę złota jest przestroga wynikająca ze słów Zosi wypowiedzianych po tym, jak zdjęto z niej ostatnią pijawkę. Z wyraźną pretensją, wydawałoby się całkiem nie na miejscu, zwróciła się do matki: Mamo, dlaczego pozwoliłaś mi wejść do tej wody?! Jak mogłaś?!
Życzę Państwu jak najciekawszych i przy tym bezpiecznie spędzonych wakacji i urlopów. Gdyby jednak zapowiadały się pochmurno i stacjonarnie, proszę pamiętać o magicznej sztuce refleksji, czyli o praktyce nadawania znaczeń zdarzeniom przez ich opisywanie sobie i opowiadanie innym.
Marek Pisarski