I kto miałby jej uczyć?
Bo przecież nie tak, po prostu, z biegu nowy przedmiot!
Najliczniejsza grupa w naszym kraju z kilkuletnią filozofią w programie studiów to zapewne klerycy w seminariach duchownych. Czy więc filozofii w szkołach mieliby uczyć duchowni? Albo katecheci?
Jeśli nie, to pytanie: dlaczego nie? Dlaczego ich wykluczać? To byłaby dyskryminacja ze względu na wyznanie.
***
Katolickie uczelnie dostarczają pokaźną liczbę absolwentów filozofii. Więc może nie księża, ale absolwenci tych ośrodków?
Ciśnie się jednak pytanie: czy jest różnica między filozofią wykładaną na uniwersytecie katolickim i na uczelni świeckiej?
Może jest, może nie ma?
Ale może jest!
Jeśli tak, to gdzie tkwi sedno różnicy?
Czy filozof na KUL musi mieć chrześcijański światopogląd, czy raczej jest to opcjonalne? Czy można być ateistycznym filozofem na UKSW. A może – jeśli już – to nie należy się z tym obnosić? Czy Uniwersytet Papieski Jana Pawła II w Krakowie ma w swoich kadrach, pośród braci studenckiej agnostyków otwarcie przyznających się do swego agnostycyzmu? A co z jezuickim Ignacjanum – możliwy jest tam otwarty spór światopoglądowy? Czy może raczej dobór kadr idzie innym torem?
W wysuwanych tu wątpliwościach niekoniecznie chodziłoby o rugowanie katolickich filozofów, ale o zapewnienie różnorodności ideologicznej wewnątrz kadry nauczycielskiej, o światopoglądową demonopolizację. Tylko jak to zrobić, by zachować standardy nowoczesnego państwa prawa? Co oznacza między innymi brak dyskryminacji z uwagi na światopogląd.
Tymczasem filozofia to nie fizyka, granica między badaniem a ideologią bywa rozmyta. Różnorodność filozoficznych stanowisk przypomina niekiedy bardziej sekciarskie zacietrzewienie aniżeli bezstronność badania. Ponadto, w naszym państwie, w którym zasady religijnej bezstronności są od lat systematycznie naruszane, a w istocie w ogóle nigdy nie były jasno i precyzyjnie wprowadzone, pytanie o sens filozofii w szkołach ma także kontekst polityczno-społeczny. Aktywne i sprawne grupy lobbingowe Kościoła katolickiego dążą do dominacji ideologicznej wewnątrz praktyki edukacyjnej w całym kraju. Obrzędowość szkolna, nieformalna hierarchizacja wewnątrz kadr nauczycielskich (kolejno: proboszcz, wikary, katecheta, dyrektor szkoły, szeregowy nauczyciel) już dziś nacechowane są katolickim wpływem, o światopoglądowej bezstronności nie ma mowy.
Taki stan rzeczy można przemilczać i go nie zauważać, i tak rzeczywiście się dzieje. Jednak, jak uczy doświadczenie, podobna niefrasobliwość sprawia, że zmiany, choćby ewentualne wprowadzenie filozofii do szkół, przyniosłyby efekt inny od spodziewanego.
***
Idźmy dalej tym tropem. Jeśli filozofia, to jaka filozofia? Filozofia chrześcijańska, czy może filozofia ateistyczna, albo deistyczna, albo agnostyczna? Czego potrzeba naszej młodzieży? Przed takim dylematem zwykle próbuje się uciec, pisząc program oparty na wykładzie historii filozofii. A więc różne filozofie i te religijne, i te niereligijne, wszystkiego po trochu. Taki straganiarski obiektywizm.
Problemy jednak się piętrzą. Historia filozofii w swej istotnej treści jest bowiem lekturą dawnych filozofów wedle własnych predylekcji czytającego. Platona czytano w późnym antyku w ten sposób, że dzięki rozmaitym adaptacjom i zniekształceniom stał się on podstawą chrześcijańskiej teologii. Arystoteles z kolei był filarem teologii średniowiecznej. A XIX- i XX-wieczni ateiści wyrzucili ich wszystkich do kosza, bo swąd chrześcijaństwa drażnił ich nozdrza niepomiernie, nie mówiąc już o rozmaitych nienaukowych poglądach obecnych w tekstach autorów z dawnych epok: Arystoteles na przykład sądził, że mózg jest rodzajem chłodnicy dla rozgrzanego organizmu, sądził, że męska sperma jest materią, z której rozwija się płód ludzki, a ciało kobiety jest tylko odpowiednim środowiskiem itp.
Filozofia rozumiana bywa zazwyczaj jako rozmaitość doktryn. Mamy więc platonizm, arystotelizm, stoicyzm, epikureizm, atomizm, nominalizm, idealizm, kantyzm, heglizm, nietzscheanizm, heideggeryzm itd. Streszcza się poglądy słynnych filozofów. A ponieważ nie sposób ich wszystkich przeczytać samemu, streszcza się streszczenia. Powstaje ciąg przekazów przypominających głuchy telefon. Wytwarza się wspólna błędna opinia na temat tego, co dany filozof uważał, która zazwyczaj bulwersuje specjalistę. Dotyczy to Parmenidesa, Heraklita, Sokratesa, Platona, Tomasza z Akwinu, Kanta, Hegla, Nietzschego, Heideggera i wszystkich z filozoficznego panteonu.
Jak więc uczyć filozofii w szkole, by nie powielać uproszczeń, stereotypów, rozmaitych klisz, tego co się mówi i jak powinno się mówić? Zwłaszcza że ci najwięksi nie byli doktrynerami, ale żywymi umysłami, krytycznymi i wnikliwymi.
Może więc tego trzeba by uczyć w szkole, żywej myśli, badania, a nie memoryzacji formułek o idealizmie Platona czy Hegla, realizmie Tomasza z Akwinu, antropocentryzmie Nietzschego itp. To jednak zadanie ponad miarę. Pozostajemy w sytuacji bez wyjścia. Nie ma powodu, by problem nierozwiązywalny od tysiącleci został rozwiązany dziś w Polsce. Zwłaszcza że nikt się do tego nie kwapi, choćby dlatego, że nie widzi problemu.
Co szkodzi jednak spróbować puścić wodze fantazji. Także próby bez szansy na sukces mogą mieć jakąś kojącą wartość. Otóż filozofia, jak ją opisuje Giorgio Colli, zrodziła się z antycznej dialektyki. Grecka dialektikḗ była pasją rywalizacji na słowa, zadawania zagadek i ich rozwiązywania. Zagadka to rzecz niebezpieczna dla człowieka antycznej Grecji. Homer miał, wedle legendy, umrzeć ze zgryzoty, kiedy na starość przyglądał się rybakom powracającym na brzeg i zapytał ich nieroztropnie, co złowili, na co ci mieli mu odpowiedzieć: „Cośmy złowili, tośmy wyrzucili, a to, czegośmy nie złowili, mamy ze sobą”. Mamy jeszcze mit o potworzycy Sfinksie, która stała na drodze i wrzucała do przepaści każdego, kto nie odpowiedział na pytanie: „Co to za zwierzę, obdarzone głosem, które z rana chodzi na czworakach, w południe na dwóch nogach, a wieczorem na trzech?”.
Zagadka, rozwiązywanie zagadek – to początki filozofii. Nie potrzeba filozofii, by uczyć się filozofii. Potrzeba sztuki, która inicjuje myślenie. W archaicznej Grecji istniały grupy rywalizujących w dyskusjach. Prowadzący zadawał pytania dotyczące tego, czy można coś tak powiedzieć, czy raczej nie. Następnie prowadził tymi pytaniami rozmówców ku sobie wiadomemu celowi. Chciał ich doprowadzić do sprzeczności, pokonać. Także ośmieszyć. To był kunszt, sztuka i zarazem zabawa.
Może więc to byłby trop właściwy w myśleniu o filozofii w polskiej szkole? Stawianie pytań i rozmowa, projekt rozmowy na dowolny temat (fizyka, biologia, matematyka, Wokulski itp.). Może to być także temat filozoficzny – czy dusza istnieje, czy bogowie istnieją, czy człowiek jest najdoskonalszym ze zwierząt itp. Tak było u Greków. Czy tak może być też w polskiej szkole? Nie sądzę. Nie temu służy współczesny system edukacji. Ale może kiedyś?
Ćwiczyć można by także chwyty retoryczne, praktykować erystykę, choćby tę opisaną w książeczce Schopenhauera, by zrozumieć na własnej skórze, jak działa propaganda, nieuczciwe chwyty w dyskusji, jak to jest być kanalią w sporze.
***
We wszystkim tym idzie najpierw o to, by mówić, by gadać, dużo gadać, bo z czasem nabiera się wprawy w gadaniu, w publicznym występowaniu, w dobieraniu argumentów, w dowodzeniu racji, podważaniu racji. To jedyna droga, by – używając starodawnej formy – niewolników (niemoty – sit venia verbo) przedzierzgnąć w obywateli. Zdolnych do publicznego życia, wypowiadania swych racji, zdolnych do dialogu, negocjacji, szarży lub kompromisu.
Grecka definicja człowieka: zoon logikon, tłumaczona później jako animal rationale, zwierzę rozumne, najpierw oznaczała przede wszystkim zwierzę gadające (logikon pochodzi od legein ‘mówić’). Paplające, tokujące na każdy temat istoty – oto różnica gatunkowa. Potrzeba więc sztuki mówienia.
Im więcej mówi, tym lepiej, od małego. Niech nie przestaje paplać także w okresie dorastania, właśnie wtedy gadanie jest najważniejsze. Dzięki temu nieśmiali stają się mniej nieśmiali, bezczelni zostają w rozmowie w swej bezczelności utemperowani. W rozmowie kształtuje się człowiek, w rozmowie, w której nauczyciel prowadzi, kieruje, zwodzi, wyprowadza w pole, daje wygrać: budzi do myślenia.
To dzięki takiej pracy rozmowy powstawały dialogi Platona. Są one pracami badawczymi. W błędzie jest ktoś, kto sądzi, że wszystko co interesowało Platona, o czym pisał i mówił, było jednocześnie jego filozoficznym poglądem. Platon najpierw stawiał problemy i je zgłębiał. Był w drodze, a nie u celu. Bycie u celu to definicja dogmatyzmu myślowego. Otwarty teren badań, a nie zamknięty stragan doktryn – oto dialektyka, czegoś warta filozofia.
Myśleć przeciw sobie, przeciw swoim najbardziej ulubionym myślowym predylekcjom, trwać w zapytywaniu, pytać z nadzieją, że coś nowego, czego nie pojmowałem, nie widziałem, odsłoni mi się, oto wieczna młodość. Ucieczka ze świata zamkniętych trumien myślowych denatów.
prof. Tadeusz Bartoś
Autor jest filozofem, publicystą, profesorem Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku, a także dyrektorem programowym Warszawskiego Studium Filozofii i Teologii. Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Tygodniku Powszechnym”, „Polityce”, „Newsweeku”.