Nowy rok szkolny zaczął się nowymi i starymi kłopotami. Największy z nich to obecnie brak kadr. Co prawda minister zwolnił w szkołach średnich limit możliwych do przeprowadzenia godzin, ale to nie rozwiązuje sprawy. Znam nauczycieli, którzy w związku z powyższym mają obecnie 50 godzin tablicowych. Czy taki nauczyciel jest efektywny w pracy? Nie, nie jest. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Sama zazwyczaj miałam półtora etatu, czyli 27 godzin, i wiem, że dla polonisty jest to bardzo dużo. Przyjęcie każdej dodatkowej klasy wiąże się z kolejnymi wypracowaniami do sprawdzania, czyli z dodatkowym czasem, którego i tak brakuje. Uwolnienie godzin w szkołach średnich spowoduje obniżenie poziomu nauczania i tak już bardzo nadszarpniętego nieudanymi reformami.
W tym roku szkolnym żywo jestem zainteresowana tym tematem, tym, co dzieje się w szkołach średnich, ponieważ mój syn zdaje maturę. Do tej pory orientowałam się w temacie ogólnie. Teraz przyszedł czas na szczegóły. Wychowawca syna na bieżąco zapoznaje nas – rodziców – z procedurami i odmienia słowo „matura” przez wszystkie przypadki. Wyjaśnia nam, czym jest podstawa, a czym rozszerzenie. Powoli zaczynamy wszystko rozumieć.
W związku z powyższym już w wakacje zastanawiałam się, jak pomóc mojemu dziecku. I czy aby na pewno muszę? Czy aby na pewno on tego chce i potrzebuje? Tymi małymi pytaniami zmierzam do pytania kluczowego: czy można dziś zdać maturę bez korepetycji?
Już pod koniec wakacji na Facebooku można było zobaczyć mnóstwo reklam zachęcających do skorzystania z oferty dla maturzystów. Forma dowolna. Stacjonarna i online. Indywidualna i grupowa. Zaraz za nimi podążyły publikacje z serii w pigułce. Lektury w pigułce, pytania jawne w pigułce, matematyka w pigułce itd. Przyznam szczerze, że na jedno wydawnictwo się skusiłam i wtedy zdałam sobie sprawę, jak dalece matura odbiega od tego, co co powinno być esencją w edukacji przyszłych inteligentnych ludzi. Ludzi, którzy będą stanowili prawo, którzy będą nas leczyli i uczyli. Popytałam tu i tam moich byłych uczniów, jak wygląda sprawa dla polonisty najważniejsza, czyli czytanie lektur. Obraz jest przerażający. Lektur nikt nie czyta. I to nie tylko na profilu matematyczno-fizycznym, ale i na humanistycznym. Nie czytają i ci, którzy nie mają przykładu z góry, i ci, których rodzice do czytelników należą. A jednak maturę większość zdaje. Pytam więc: po co komu taka matura? Do czego ona ma służyć? Nauczyciele udają, że nie widzą, że uczniowie czytają streszczenia, uczniowie nawet nie pomyślą, żeby przeczytać książkę, z góry zakładając, że jest nudna, niezrozumiała i należy iść drogą na skróty przez opracowanie obecnie już nawet nie pisemne, a w formie filmiku.
W takiej beznadziejnej sytuacji kwitnie rynek korepetycji. Co do istoty jestem im bardzo przeciwna i uważam je za porażkę szkoły, ale wiem, że przy obecnym stanie pensji nauczycieli są one po prostu niezbędne dla domowego budżetu. Wielu nauczycieli odeszło ze szkoły i założyło działalność opartą na udzielaniu korepetycji. Rozumiem ich decyzję, bo w szkołach dzieje się źle, ale pytam też, do czego zmierza takie rozwarstwienie edukacji.
Szkoła na ogół organizuje zajęcia dodatkowe przygotowujące do matury (tak jest w przypadku szkoły mojego syna). Inna sprawa, na ile uczniowie chcą z tej oferty korzystać. Bardzo często nie chcą uczęszczać na zajęcia szkolne, z góry uznając je za mniej efektywne niż te płatne. Wolą powtarzać wiedzę na korepetycjach lub kursach. Ich rodzice uważają tak samo – wolą zapłacić i żyć w przekonaniu, że dołożyli cegiełkę do edukacji dziecka.
Matura jest ważna. Jej wynik pozwala na dalsze kształcenie. Ale czy sama w sobie jest jeszcze znakiem jakości? Czy można dziś mówić, ze człowiek z maturą to człowiek wykształcony, potrafiący rozwiązywać problemy i zastanawiać się na sensem życia? Odtwórczy charakter egzaminów maturalnych tych kompetencji nie kształci. Może trzeba zmienić formułę tzw. egzaminu dojrzałości na działanie projektowe oparte na pracy grupowej, na poszukiwaniu, na tworzeniu?
Czekam na takie czasy.
Joanna Hulanicka