Postaw na edukację

29.06.2018

Edukacja futbolowa

Czyli czego może nas nauczyć porażka

Edukacja futbolowa

Na mistrzostwach świata w piłce nożnej dzisiaj przerwa. Zakończyła się faza grupowa, kto miał odpaść, ten odpadł, kto miał awansować do fazy pucharowej, ten awansował. Piękno futbolu polega na tym, że do domu po porażce wracają nie tylko ci, którym to wróżono przed mistrzostwami, ale też piłkarskie lwy, które okazały się papierowymi tygrysami. Ktoś mądry po szkodzie mógłby powiedzieć, że nie należy dzielić skóry na żywym niedźwiedziu i nie ma co chwalić dnia przed zachodem słońca. Znawcy futbolu zaś dodadzą, że niewykorzystane sytuacje się mszczą, nazwiska same nie grają, a boisko wszystko zweryfikowało. No i że w piłce nie ma już słabeuszy. To ostatnie oczywiście nie jest prawdą, co udowodniła na tych mistrzostwach nasza reprezentacja.

Dziennikarze już dokładnie to wszystko omówili, mam wrażenie, że byli do tej opowieści po klęsce bardzo dobrze przygotowani. Tak jakby czuli podskórnie, że temat „szukanie przyczyn porażki” może się rychło przydać. Analiz przyczyn naszej słabej gry było tak wiele, a przy tym były one tak wielostronne, że ktoś, kto je przeczytał, mógł wybierać to, co mu pasuje (racjonalista złą taktykę, a kibic emocjonalny – spisek), albo brać wszystkie jak leci.

Winni byli zawodnicy, trener, przygotowanie kondycyjne, wyszkolenie techniczne, krótkie zgrupowanie, długi sezon, kontuzje, powroty po kontuzjach, intensywne granie w klubach, niegranie w klubach, zła taktyka, złe ustawienie piłkarzy, eksperymenty taktyczne, błędy sędziego, fryzury zawodników, udział piłkarzy i trenera w reklamach, krótka ławka rezerwowych, brak zaangażowania, relaks na basenie, żony zbyt blisko reprezentacji, oddalenie miejsca zakwaterowania od stadionów, upał, błędy sędziego, zły układ meczów, czyli gra drużyn z naszej grupy na samym końcu. To same autentyki, chociaż nie wszystkie, bo nie mam pamięci do szczegółów.

Tylko w jednym z artykułów znalazłem coś ciekawego i zastanawiającego – analizę błędów popełnianych podczas nauki gry w piłkę najmłodszych piłkarzy. Autor artykułu nie zgodził się z tezą Jana Tomaszewskiego, że mamy najlepsze szkolenie piłkarskiej młodzieży na świecie i wytknął niedoskonałości tego szkolenia. Jednym z błędów, które się mszczą na zawodnikach w dorosłym piłkarskim życiu, jest niewystarczające szkolenie techniki piłkarskiej. Bierze się ono stąd, że dzieci, które przychodzą do klubu po naukę (a robią to dlatego, że lubią grać w piłkę, jest to dla nich najlepsza zabawa), zamiast rozwijania ogólnych umiejętności piłkarskich, takich jak drybling, celne strzały i umiejętne podawanie piłki, wstawiani są w określone dla nich role piłkarskie i „używani” w różnego rodzaju rozgrywkach (ligi młodzików, trampkarzy, kadetów i tym podobne), z którymi wiążą się prestiż, finanse, dowartościowanie rodziców, trenera i klubu.

Trener, który wypatrzy sobie wysokiego 10-latka, uczy go gry fizycznej w obronie. Każe mu się przepychać, wykorzystywać przewagę nad niższymi kolegami, czyli czerpać całymi garściami z tego, co ma wrodzone. Po co mu umiejętność dryblowania, skoro może „zagrać ciałem” i w ten sposób odebrać mniejszemu piłkę? Tylko że wysoki 10-latek może przestać rosnąć w wieku 16 lat i w ciągu roku dać się przegonić wzrostem tym małym, których dotychczas mógł postponować za pomocą barku, łokcia lub wyspecjalizowanego biodra. I jego walory fizyczne przestają mu dawać przewagę nad innymi graczami. Odgrywając rolę rosłego obrońcy, przesypia najlepsze dla swojego rozwoju lata. Mści się to bardzo szybko – w konfrontacji z innymi drużynami, które w naszych warunkach działają tak samo i też mają swoich wysokich i silnych. W dorosłej piłce widać to jeszcze wyraźniej – żadna z naszych drużyn klubowych nie potrafi się przebić w rozgrywkach europejskich, bo wszystkie szkolą w ten sam, ograniczony do doraźnych potrzeb, sposób. Nasza reprezentacja na tle innych krajów wypada blado, gra schematycznie, bez polotu, bo okazuje się, że gdzie indziej też są rośli zawodnicy, którzy do tego potrafią jeszcze dryblować i celnie podawać, bo tak ich wyszkolono. Więc gdy któryś z naszych obrońców dobiegnie do nich, żeby ich przepchnąć ciałem, to nie ma szans. I nie są to zawodnicy wyłącznie mitycznej Brazylii, ale także nieosławionego piłkarsko Senegalu.

Jaki z tego wniosek? Ja mam dwa. Po pierwsze, nauka przez zabawę jest lepsza od przysposobienia do określonej roli (sportowej, społecznej, zawodowej itd.).

Jeśli coś sprawia dzieciom przyjemność i ich raduje, to nie powinno się im przerywać tej dobrej zabawy, tylko starać się ją wykorzystać w nauce. Może to i banał, ale o tym, że się sprawdza, może świadczyć Włodzimierz Lubański, który opowiadał, że techniki piłkarskiej uczył się na ulicy, grając z kolegami na gliwickich osiedlach. Jego zdaniem to, że miał tak dobrze wyćwiczoną nogę, zawdzięcza zabawie w kopanie piłką o ceglaną ścianę.

Zabawa polegała na tym, żeby trafić w określoną cegłę w murze, a po pewnym czasie Włodzimierz Lubański był w tej zabawie najlepszy. Obawiam się, że w dzisiejszej piłce Lubański musiałby grać tyłem do bramki, umieć brać na plecy rywala i „nurkować”, gdy nadarzy się okazja.

Drugi wniosek jest taki, że wąska specjalizacja jest jak bycie trybikiem w maszynie. Zawsze można trybik wymienić. To dobre dla maszyny, ale gorsze dla trybika, który bez żalu można wyrzucić na złom. Dlatego, mimo że mamy czasy wąskiej specjalizacji (jak mawiała kobieta pracująca w Czterdziestolatku), warto dbać o jak najbardziej wszechstronny rozwój i wyrabiać szeroką wiedzę i różnorodne umiejętności. Nie tylko na wczesnym etapie edukacji, ale w całym życiu. Piłkarskim przykładem może być holenderska szkoła „totalnego futbolu” wprowadzona w czasach Johana Cruyffa, w której na boisku każdy zawodnik pełni taką rolę, która jest akurat potrzebna – napastnik broni, jeśli jest taka konieczność, a obrońca atakuje.

No tak, ale do tego trzeba mieć płuca jak miechy! Czego i Państwu serdecznie życzę.

Ryszard Bieńkowski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.