Egzamin, egzamin i po egzaminie – chciałoby się powiedzieć. Ósmoklasiści, jak tak posłuchać ich opinii, są raczej zadowoleni. Mówią, że było łatwiej niż na egzaminie próbnym. W sumie nic dziwnego – przy tylu zabiegach odchudzających robionych niemal do ostatniej chwili próbny egzamin sprzed pół roku musiał być trudniejszy, zwłaszcza że ci, którzy go opracowywali, opierali się na wcześniejszych wytycznych. Znowu się okazało, że działanie strachem przynosi wybitne efekty dydaktyczne. Dumnie wracamy do sprawdzonych zasad dziewiętnastowiecznego pruskiego nauczania. Oczywiście żartuję – nigdy z nich nie wyszliśmy.
I czy aby rzeczywiście jest po egzaminie? Na pewno nie zakończył się dla samych zainteresowanych. Egzamin to nie sam test. Przemyślna perfidia, żeby nie powiedzieć sadyzm, naszego systemu egzaminacyjnego polega na tym, że stres jest serwowany etapami – na jakiś czas jest zagłuszany, ale nie mija całkowicie aż do ogłoszenia wyników. A i po tym ogłoszeniu jeszcze raz dochodzi do głosu. Procedura przypomina ucinanie kotu ogona po kawałku, żeby mniej bolało.
Pierwszy etap, jeszcze przed egzaminem, nie jest wcale najgorszy, bo pozwala wyzwolić w sobie mobilizację. Odbywa się w czasie, kiedy można jeszcze coś zrobić, mieć na coś wpływ. Być podmiotem. Przed egzaminem można przecież jeszcze się czegoś douczyć. To już gorzej mają rodzice, którzy zawsze będą uważali, że ich dziecko mogłoby się uczyć więcej.
Nawet w trakcie egzaminu uczniowie jeszcze mogą się czuć panami sytuacji. Mogą coś zdziałać, dysponując tymi zasobami, które zdobyli wcześniej. Ale po napisaniu testu? Kiedy pozostaje tylko czekanie na wynik, co można zrobić? Co najwyżej zwątpić, czy zadanie, które wydawało się proste, nie miało jakichś kruczków. A ocenianie trwa nadal, w dodatku jeszcze długo bez informacji o wyniku.
Przecież gdzieś tam, w ciemnym gabinecie, ktoś będzie sprawdzał ten test pisany rozedrganą emocjami ręką, przykładając do niej bezduszny klucz odpowiedzi. A łatwo się z nim minąć, zwłaszcza na języku polskim. Tu już nie jest się podmiotem, nic nie można zrobić. Dostanie się wynik i trzeba będzie z nim żyć. A potem znowu niepewność, co ten wynik da? Przecież znowu do liceów idzie wyż. Gdzie się dostanę? Czy się w ogóle gdzieś dostanę?
Ktoś mi powie, że robię z igły widły, że co proponuję w zamian? Chowanie dzieci bez stresu, bez tego etapu poznawania życia, który im się z pewnością przyda w przyszłości? Otóż właśnie tak, chciałbym doczekać takiego systemu, który nie będzie wprowadzał dzieci zawczasu w biurokratyczną machinę, w której człowiek jest przedmiotem przyporządkowania do określonej kategorii określonej procentami.
Nastolatkowie mierzą się z innymi problemami, swoimi i swoistymi dla wieku. Dorośli zbyt szybko postanowili zracjonalizować ich świat, zapominając, że jeszcze nie jest on w nich uporządkowany miarą dorosłych.
Bruno Bettelheim w swojej najbardziej znanej książce „Cudowne i pożyteczne” tak pisze o problemach, z którymi mierzą się młodzi dorastający ludzie – i są to ich realne wewnętrzne problemy wagi ciężkiej:
„Jeśli dziecko ma sobie poradzić z psychologicznymi problemami wzrastania – takimi jak zawody narcystyczne, dylematy edypalne, rywalizacja między rodzeństwem, uwolnienie od zależności dziecięcych, osiągnięcie poczucia własnej odrębności osobowej i własnej wartości oraz poczucia powinności moralnych – musi mieć możliwość rozumienia tego, co dzieje się w jego świadomym »ja«, tak by mogło radzić sobie również z tym, co dzieje się w jego nieświadomości. Może ono to uzyskać nie w ten sposób, że dzięki racjonalnym wyjaśnieniom pojmie, jaka jest natura i treść jego nieświadomości, ale oswajając się z nią w fantazjach na jawie – przez przetrawienie, przekształcanie i wzbogacanie imaginacyjne elementów opowieści, na które zareagowało w sferze nieświadomej”.
A jaką propozycję dla młodych ludzi, przytłoczonych problemami charakterystycznymi dla swojego wieku rozwojowego mają dorośli (którzy raczej nie czytali Bettelheima) na zakończenie szkoły podstawowej?
Egzamin z wynikiem procentowym i skalą staninową, na której młody człowiek będzie mógł się zobaczyć na tle innych młodych ludzi. Racjonalne, prawda?
Radźcie sobie młodzi i z tym. Liceum czeka. Na wszelki wypadek złóżcie papiery od razu do 50 szkół. Gdzieś was przecież przyjmą.
Ryszard Bieńkowski