Kiedy po wejściu do klasy próbuję umówić się na sprawdzian z przerobionego materiału, najczęstszą reakcją uczniów jest:
– A wie pani, ile my już mamy w tym tygodniu klasówek?!
– Ale my już mamy zajęte wszystkie terminy!
– Jutro mamy dwie kartkówki! Pojutrze też praca klasowa, dopiero za trzy tygodnie mamy wolny termin, w piątek…
– Niech nam pani daruje w przyszłym tygodniu, nie mamy kiedy tego napisać….
To codzienna rzeczywistość w wielu szkołach. Znalezienie dnia wolnego od testowania jest naprawdę dużą sztuką, a czasem graniczy z cudem. Od pierwszego września terminarz zapowiedzianych sprawdzianów i prac klasowych pęka w szwach, nie wspominając o niezapowiedzianych kartkówkach czy wejściówkach.
Uczniowie bombardowani są non stop testami wiedzy i praktycznie jedyną rzeczą, którą robią po szkole, jest przygotowywanie się do kolejnego pisemnego wyzwania z jednego z wielu przedmiotów.
Statuty szkolne przewidują zazwyczaj liczbę prac klasowych i sprawdzianów dopuszczalnych w jednym tygodniu. Zwykle to dwie duże prace klasowe lub sprawdziany. Co z tego, jeśli nauczyciele sprytnie obchodzą te zapisy i pod pretekstem szybkiej kontroli wiedzy serwują uczniom codzienne kartkówki. „To tylko dwa pytanka z ostatnich lekcji” – tłumaczą zestresowanym i zaskoczonym uczniom. Miejsce niespodziewanych kiedyś kartkówek, pisanych raz na jakiś czas, zajęły teraz częste, zapowiedziane „wejściówki”, do których uczniowie powinni się przygotować. Na pewno nie są z tego powodu bardzo szczęśliwi i najczęściej ten sprawdzianowy maraton spędza im sen z powiek. Zresztą nie tylko im, rodzicom również, gdy widzą jak ich latorośl ślęczy codziennie nad książkami.
A jak to wygląda z punktu widzenia nauczycieli? Z moich obserwacji w pokojach nauczycielskich, z reakcji samych nauczycieli wynika jasno, że sprawdzanie tych prac pisemnych nie należy do ich ulubionych zajęć. Owszem, to ich zawodowa powinność, ale świadomość siedzenia, czytania i poprawiania dziesiątek albo i setek prac budzi raczej negatywne emocje. Stosy klasówek i sprawdzianów piętrzące się na szkolnych stołach lub domowych biurkach zawsze działają odstraszająco. Każdy chciałby mieć to jak najszybciej za sobą. Pół biedy, kiedy prace są dobrze napisane i czyta się je z przyjemnością. Sprawdzanie wtedy też idzie szybko. Gorzej, gdy trafimy na słabeuszy i trzeba się przedzierać przez niedorzeczności i błędy. Tym, czym dla uczniów jest przygotowywanie się do tych pisemnych wyzwań kontroli wiedzy, tym dla nauczycieli jest późniejsze ich sprawdzanie. I myślę, że niewiele jest tu wyjątków.
Dlaczego zatem fundujemy sobie te „przyjemności” w takiej ilości? Dlaczego zasypujemy uczniów i samych siebie tak częstymi sprawdzianami? Czyż nie wystarczyłby jeden porządny sprawdzian w miesiącu, do którego i tak musieliby się przygotować… Weryfikacja wiedzy jest niezbędna w procesie nauki. To fakt, którego nie da się podważyć, ale czy zawsze musi to być kolejny sprawdzian czy kartkówka? Niektórzy nauczyciele tłumaczą to także koniecznością zdobywania ocen. A przecież utrwalać wiedzę, oceniać i egzekwować nabyte umiejętności można na wiele sposobów. Dzieciaki i młodzież i tak są zestresowane ogromem materiału, jaki muszą „wchłonąć” z wielu przedmiotów. Po co dobijać ich jeszcze tak ogromną ilością testów? Po co zmuszać do szukania korepetycji, by nadążyć za realizacją programu? Czy zawsze na pytanie „Jak minął weekend?” odpowiedź musi brzmieć „Cały weekend uczyłem/łam się do klasówek na nadchodzący tydzień”? Zachowajmy zdrowy rozsądek i dystans do swojej pracy, przedmiotu i wymagań. Inaczej wychowamy zestresowanych, przemęczonych i przeciążonych nadmiernym egzekwowaniem wiedzy młodych ludzi, którzy potem z niechęcią będą mówić o szkole… A przecież nie o to nam chodzi.
Zatem – testujmy, ale z umiarem!
Katarzyna Tryba