Kilka dni temu przydarzyła mi się w szkole ciekawa historia. Na lekcji historii zresztą. Przyznam, że niespecjalnie przepadam za tym przedmiotem. Wszystko niby jest spoko, wiadomo, czasem jest fajnie wiedzieć, co tam się kiedyś zdarzyło i to może się nawet w życiu przydać (pytanie tylko do czego?), ale jakoś nie mogę wykrzesać z siebie energii. No co zrobić… Ale wracajmy do tej konkretnej lekcji. Zwróciłem uwagę na to, że przed wejściem do sali pan nauczyciel zachowywał się inaczej niż zwykle, jakoś tak nietypowo. Był niespokojny i poddenerwowany. Widziałem, że rozmawiał na korytarzu z panią dyrektor i być może ta rozmowa go jakoś wewnętrznie rozstroiła. W każdym razie jeszcze zanim weszliśmy do klasy, powiedział nam z grobową miną:
– Słuchajcie, mam dla was złe wieści.
Ktoś tam od nas się odezwał:
– Ale co się stało? Niech pan powie. Proszę, proszę!
– Zaraz wszystko powiem, ale wejdźmy najpierw do sali.
Gul wszystkim mocno skoczył, nie powiem – mi także, choć z natury jestem raczej spokojny. O co kaman? Wyglądało to poważnie, mamy pewnie przerąbane jak nic. Tylko za co? Szukałem szybko w pamięci, czym mogliśmy sobie ostro przechlapać, ale jakoś niczego nie znalazłem. No ale może szukałem nieuważnie.
W każdym razie kiedy usiedliśmy już w ławkach, pan stanął przy tablicy i zaczął tak:
– Rozmawiałem przed chwilą z panią dyrektor… – i tu zawiesił głos, co sprawiło, że niektórzy z nas byli bliscy płaczu, nie tylko dziewczyny, w końcu mamy równouprawnienie. Ja czułem, że pikawa mi wali z taką siłą, jakby miała zaraz wyskoczyć i poturlać się pod tablicę. Aby temu zapobiec, wziąłem kilka głębszych oddechów. Tak robi mój tata, który ma dwupłatkową, czy jakoś tak, zastawkę aortalną z niedomykalnością, co prawda śladową, ale zawsze coś tam się nie domyka. Drzwi w moim pokoju też się nie domykają i wielkiej tragedii nie ma. Żyć z tym jakoś można. W każdym razie pan kontynuował:
– A więc rozmawiałem z panią dyrektor, która zakomunikowała mi, że wszystkie klasy siódme będą miały w tym roku egzamin z historii, który będzie obejmował materiał przerabiany w klasie czwartej, piątek i szóstej.
– Jak to egzamin??? Po co? Dlaczego? Przecież my nic z tego nie pamiętamy!!! – w klasie odezwały się przerażone głosy.
– To jest polecenie z góry. I chyba nic się nie da z tym zrobić – dodał zrezygnowanym tonem nasz historyk.
– Chyba? – ktoś się uczepił z nadzieją tego słowa.
– No możemy spróbować przekonać panią dyrektor do zmiany decyzji – słowa nauczyciela nieco dodały nam otuchy.
Pan zaproponował, żeby stworzyć uczniowską delegację. Niech do pani dyrektor pójdzie przewodnicząca klasy z dwoma osobami. Albo nawet z trzema. Ale żeby reszta klasy sama tak nie siedziała, kiedy delegacja będzie negocjować, to może wszyscy chodźmy pod gabinet dyrekcji. No to poszliśmy wszyscy, ale do pani dyrektor weszło tylko kilka osób. I pan od historii z nimi.
Wyszli po pięciu minutach. I pan mówi, że jest szansa, aby tego egzaminu nie było. Tylko… No właśnie. Trzeba napisać podanie o zmianę tej decyzji. Z tym że nie takie zwykłe podanie, ale podanie w formie… WIERSZA! Bo podobno kiedyś inne klasy tak zrobiły i to przyniosło skutek, więc my też możemy spróbować.
Weszliśmy do klasy (pan nas zostawił) i zaczęliśmy wybierać kompetentne osoby do tego karkołomnego zadania. Kto najładniej pisze? Zgłosiła się Gosia, ok., dobra, będziesz Gocha pisała. A kto się zna na wierszach? Cisza. To może ktoś chociaż potrafi rozróżnić wiersz od niewiersza? Wtedy Julka nieśmiało podniosła rękę. No dobra, Julka będzie szefem naszej wierszokleckiej grupy. Wzięliśmy się do roboty, ale szło nam tak sobie. Ledwo zaczęliśmy, a do klasy wszedł pan od historii z panią dyrektor. I pytają, jak nam idzie. Nie za dobrze, odpowiedzieliśmy zgodnie z prawdą.
– Zdążyliśmy napisać tylko trzy słowa – doprecyzowała Gosia i aby nie być gołosłowną zaraz je odczytała: – „Szanowna Pani Dyrektor”.
Zapadła kłopotliwa cisza, którą przerwał pan od historii:
– Nie będzie żadnego egzaminu, bo dlaczego miałby być? Zaczęliście pisać podanie w formie wiersza? Nie wydało wam się to niepoważne, żeby nie powiedzieć – głupie?
Każdy z nas spuścił głowę. No tak, przecież to głupie potwornie, idiotyczne wręcz, jak się nad tym zastanowić. A jednak nikt nie zaprotestował.
– Ale nie musicie się wstydzić, że się nabraliście – pocieszył nas pan. – Chcieliśmy wam po prostu pokazać, z jaką łatwością można manipulować ludźmi, jak łatwo można sprawić, że będą się zachowywać w sposób, w jaki chcemy, żeby się zachowywali. I będą robić rzeczy wydawałoby się, na pierwszy rzut oka, idiotyczne. Jak pisanie podanie w formie wiersza o odstąpienie od egzaminu. Potraktujcie to jako wstęp do lekcji o manipulacji i propagandzie w III Rzeszy, bo to będzie temat naszych kolejnych zajęć.
Cała sytuacja wydała mi się ciekawa i przerażająca jednocześnie. Dlaczego daliśmy się zmanipulować? Bo nauczyciel jest autorytetem, jest od nas starszy, mądrzejszy. Zaufaliśmy mu. To doświadczenie było fajne, ale jedna lekcja to za mało. Może przydałby się cały cykl zajęć na temat tego, jak bronić się przed manipulacją i propagandą? Jak ją rozpoznawać? Politycy ją przecież bardzo często wykorzystują. Przykład? Proszę bardzo. Rosja. Tam 70% społeczeństwa popiera Putina, bo mają tylko jedną telewizję, która opowiada im kłamstwa. I oni w nie wierzą. Widziałem w Internecie, jak żołnierz rosyjski dzwoni do swojej mamy i mówi jej, że na Ukrainie jest wojna, że mordowani są ludzie, ale mama mu nie wierzy. Bo przecież w telewizji mówili, że nic takiego się tam nie dzieje. A przecież jak mówili, to tak musi być. Okropne. Prezydent Biden mówił w Warszawie o wolnych mediach. To jest bardzo ważne. Rosjanie nie mają do takich mediów dostępu, dlatego łatwo nimi manipulować. Ale zawsze warto myśleć, nawet jak się ogląda niezależną telewizję, to nigdy nie zaszkodzi. Szkoda, że nie pomyślałem, kiedy kazano nam pisać ten nieszczęsny wierszyk. No jednak trochę mi głupio…
Maciej Mazur
Autor jest uczniem siódmej klasy. Mimo że dzisiaj jest prima aprilis, to opisana tutaj przez niego (z pomocą taty) lekcja historii odbyła się w jego szkole naprawdę.