Znużona i zmęczona ogólnym (uzasadnionym) narzekaniem i pytaniami moich uczniów o gotowość strajkową postanowiłam oddać głos młodym ludziom. Na godzinie wychowawczej postawiłam ich w roli reformatorów oświaty. Dałam zielone światło do zmiany (nie obyło się oczywiście bez dygresji o dobrej zmianie). Dałam całkowitą wolność. Zaproponowałam modną i efektywną (podobno) pracę w grupach. Byłam bardzo ciekawa efektów.
I czego się dowiedziałam? Uczniowie bezwarunkowo wyrzucają ze szkoły religię. Wszystkie grupy, bez wyjątku. Dlaczego? Religia niczego nie wnosi do życia młodego, zbuntowanego człowieka. Powinna pozostać w gestii rodziców, a odpowiednie dla niej miejsce to salka katechetyczna (skądinąd zastanowiło mnie, skąd oni znają to słowo i tę instytucję).
Na drugi ogień poszły plastyka i muzyka. Uznano je za przedmioty – zapychacze, nie wiadomo do czego służące, nudne i niepotrzebne. Nie pomogły moje kontrargumenty o rozwijaniu wrażliwości, budzeniu postaw estetycznych itp. Podobny przedmiot – technika – został jednak oszczędzony jako praktyczny.
Pozostałe przedmioty pozostałyby w zreformowanej szkole, ale okrojone o niektóre treści. Tak więc z historii usunięto daty i… przyczyny wydarzeń. O skutkach nie wspomniano. Matematyka – tylko ta praktyczna: dodawanie, odejmowanie, mnożenie, dzielenie. No, może jeszcze procenty. Innych zastosowań matematyki uczniowie nie widzą i nie potrzebują. Języki obce – ok. Język polski – może być, ale bez gramatyki, bo nudna, i bez lektur, bo czytanie też nudne. Pozostaje też klasyczny podział nauk przyrodniczych – biologia, fizyka, chemia.
Wychowanie fizyczne zostaje, bo potrzebne, bo ostatnio moda na zdrowe życie, bo pozwala zachować kondycję fizyczną.
Tyle faktów z lekcji. A teraz moje wnioski. Z przerażeniem odkryłam, z jakim uporem, mimo przyzwolenia na dowolność, uczniowie trzymają się utartego podziału na szkolne dyscypliny. Do głowy im nawet nie przyjdzie, że można by uczyć czegoś innego. Żadna grupa nie zaproponowała nowego przedmiotu, ba, nawet nowych treści do obecnych dyscyplin. Uczniowie z łatwością wyrzucali pewne zagadnienia, ale dodać nie umieli nic. Nic to – pomyślałam – są młodzi, niewykształceni pedagogicznie, nie ma się więc czemu dziwić. Minął jednak tydzień od reformatorskiej lekcji, a ja ciągle o niej rozmyślałam. W końcu olśniła mnie myśl – a co ja bym zmieniła? I jak? I tak myślę od kilku dni. Po drodze przeszłam nawet szkolenie poświęcone zmianie. Dowiedziałam się o fazach zmian – fazie wyparcia, fazie oporu, fazie działania i fazie akceptacji. Niewiele mi to jednak pomogło. Myślałam dalej. Ponieważ reformowanie całej oświaty szło mi opornie, przeszłam na własne podwórko, humanistyczne. I co wymyśliłam? Ano to, że na pewno w szkole powinny pojawić się zajęcia teatralne, jako interdyscyplinarne, łączące różne umiejętności i dające uczniom wiele frajdy i konkretnych umiejętności. Takie zajęcia ćwiczą autoprezentację, odpowiedzialność za pracę grupy. Ćwiczą pamięć, uczą wrażliwości. Poza tym dzieci uwielbiają wcielać się w różne role.
Jeśli chodzi o język polski, na pewno zmieniłabym listę lektur. W szkole podstawowej trzeba czytać to, co dla dzieci jest po prostu ciekawe. Nie zaproponuję teraz konkretnych tytułów, ale skończę ten akapit takim wnioskiem – lektury zaserwowane nam przez dobrą zmianę, czyli te jeszcze z mojej podstawówki, nie budzą entuzjazmu dzieci.
Sprawa wygląda tak, jakby przez 30, 40 lat w literaturze nie powstała żadna nowa jakość. A nawet na naszą prowincję docierają autorzy książek chętnie przez dzieci czytanych (ostatnio byli na przykład Paweł Beręsewicz czy Anna Onichimowska). Ale cóż, ich twórczość przegrywa z zupełnie niezrozumiałymi „Syzyfowymi pracami”.
Lektury chciałabym omawiać długo, nie spiesząc się. Na ich podstawie można zrealizować właściwie wszystko, ale nie w takim układzie lekcji, jak w klasycznej szkole. Marzy mi się nauczanie zblokowane – 2 razy w tygodniu po kilka godzin. Wtedy popracuję w grupach, zrobię projekt, lepiej poznam uczniów.
O korelacji z historią nie będę się już rozpisywać. Nie wyobrażam też sobie oddzielenia języka polskiego od nauk plastycznych, od historii sztuki.
Zapewne długo, ale na pewno warto. Beznadziejna likwidacja gimnazjów czy powołanie branżówek bez dogłębnych zmian programowych niczego nie dadzą. Wręcz przeciwnie, podkreślą tylko bezsens wielu treści obecnych w szkole.
Kto się odważy zacząć tak wielką reformę? Wielką i bardzo potrzebną.
Takiej dobrej zmiany nam trzeba.
Joanna Hulanicka