Jako że nauczyciel uczy się całe życie, postanowiłam pójść na kurs. Nawet nie musiałam się za bardzo zmuszać, bo robię to stale i systematycznie. Ot, tak mam. Lubię wiedzieć. Tym razem trafiło na edukację włączającą.
Taki model szkolnictwa opiera się na założeniu, że dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi uczęszczają do zwykłych placówek (z wyłączeniem dzieci z upośledzeniem w stopniu głębokim). Różnice między uczniami uznaje się za zaletę i czynnik sprzyjający edukacji. Szkoły stosują zasady uniwersalnego projektowania, czyli tak organizują przestrzeń, żeby odnalazło się w niej dziecko z każdym schorzeniem. Dla najbardziej wymagających wsparciem będzie nauczyciel współorganizujący. Szkoły powinny być doposażone według potrzeb, np. w syntezatory mowy, urządzenia zmieniające sygnały dźwiękowe w świetlne, pętle indukcyjne czy podnośniki. Nauczyciele stosują różne usprawniające pracę i dostosowane indywidualnie do każdego ucznia metody pracy. Dostosowują i modyfikują programy nauczania czy sporządzają diagnozę funkcjonalną. Wiedzą, że należy stosować czcionkę bezszeryfową i drukować na papierze o matowym wykończeniu. Nie używają metafor i skrótów. Krawędzie ławek oklejają żółtym papierem.
Na kursie przeanalizowaliśmy modele edukacji włączającej w innych państwach. Funkcjonują one z powodzeniem w Austrii, Finlandii i na Litwie. Szkoły są tam nastawione na naukę poprzez działanie, eksperyment. Bazują na wnikliwym zdiagnozowaniu predyspozycji uczniów, ich mocnych i słabych stron.
Gdy tak pozna się zagadnienie teoretycznie na kursie oraz prześledzi doświadczenia innych państw, wszystko wydaje się zrozumiałe i łatwe. W praktyce jest już gorzej…
Trudnym aspektem jest na przykład niska empatyczność naszych uczniów i ich rodziców. Wśród rodziców panuje teraz przekonanie, że moje dziecko jest najważniejsze, i to jemu należy się maksimum uwagi. Nazywamy to między sobą „pokoleniem nastawionym na duże JA”. Bardzo często uczniowie i ich rodzice nie są gotowi na współdziałanie we wspólnej przestrzeni z dziećmi o specyficznych potrzebach edukacyjnych.
Czy zatem dzieci te mogą czuć się dobrze w powszechnej szkole? Mam wątpliwości. Już dziś spotykamy się z pretensjami, że nauka nie idzie w takim tempie, jak by sobie życzył rodzic, bo jego zdolniejsza od reszty latorośl mogłaby się uczyć szybciej.
Opór może wystąpić także od strony nauczycieli. Nie każdy chce po prostu przyjmować na siebie nowe obowiązki. Zwłaszcza że zarobki mu od tego nie wzrosną. Wszak nowe wyzwania bezwzględnie powinny iść w parze z podwyżką, bo godziwe wynagrodzenie – czy się to komuś podoba, czy nie – jest głównym motywatorem do działania.
Czasami widzę oczami wyobraźni otwarte społeczeństwo, gdzie każdy traktowany jest tak samo, nawet jeśli odbiera świat inaczej. Gdzie rozumiemy, że nie jest to ani jego wina, ani zasługa. Tak po prostu bywa: jeden gorzej widzi, drugi gorzej słyszy, a trzeci siedzi na wózku. Nie skupiamy się jednak na wózku, aparacie słuchowym czy powiększalniku: patrzymy po prostu na człowieka. Póki co mam dużo obaw i wątpliwości. Nie co do istoty sprawy, bo ta wydaje mi się oczywista, ale co do postaw wszystkich zainteresowanych. Obawiam się, czy pomysł ministerialny nie wyleje części dzieci z kąpielą. Pomijam drobny fakt, że wykształcenie odpowiedniej kadry i doposażenie szkół po prostu kosztuje.
Podczas szkolenia bardzo często wymienialiśmy się refleksjami na różne tematy. Od jakiegoś czasu mamy wrażenie, że w ramach podnoszenia prestiżu zawodowego nauczycieli los sam nam podsuwa nowe wyzwania. Na przykład pandemia wymusiła naukę zdalną, trzeba było szybko poznać nowe technologie i nauczyć się z nimi pracować na co dzień, a wojna sprawiła, że wzięliśmy pod nasze skrzydła uczniów z Ukrainy i na gwałt trzeba było odświeżać znajomość rosyjskiego, aby nawiązać z nimi kontakt i móc ich choć trochę włączyć do pracy na lekcji. Co będzie za chwilę?…
I na koniec jeszcze słówko o finansach. Po przyszłorocznej podwyżce najniższego wynagrodzenia nauczyciel stażysta, kontraktowy i mianowani będą zarabiali mniej, niż wynosiło to najniższe wynagrodzenie. Mimo oszałamiającej tegorocznej podwyżki. Prestiż właśnie pękł. A wraz z nim ochota na nowe działania. Ze szkodą dla wszystkich. Najbardziej dzieci.
Joanna Hulanicka