Też brałem korepetycje, w liceum, z chemii. Pani profesor wybitnie mnie nie cierpiała i pierwszy kwadrans lekcji był przeznaczony na to, aby mnie psychicznie podłamać. Że jestem taki, owaki, generalnie dno i trzy metry mułu. I nie wiadomo, dlaczego w tej szkole się znalazłem. Potem mowa była o jakichś substancjach, związkach i reakcjach, ale ja byłem tak roztrzęsiony, że mój związek z tematem był znikomy, a reakcje na to, co słyszałem na lekcji, w zasadzie zerowe. I co sprawdzian, to pała, którą trzeba było poprawiać. Wziąłem się więc na sposób. Dostawałem pałę ze sprawdzianu, potem szedłem na korepetycje, które trwały… 45 minut (słownie: czterdzieści pięć minut) i poprawiałem sprawdzian na piątkę. To wszystko wydawało mi się banalnie proste. Początkowo pani profesor była tą piątką zaniepokojona, bo uczeń niby głupi, w sumie debil, w każdym razie do chemii absolutnie niezdolny, a tu takie rzeczy! Ale potem jakoś przywykła do tej serii dwójek i piątek i nawet mi trochę odpuściła. Dodam jeszcze, że tych korepetycji wziąłem w sumie może ze cztery, może pięć. Nie rozsadziło to w każdym razie domowego budżetu.
Bo ja chodziłem do szkoły w czasach, kiedy korepetycje brało się tylko wtedy, kiedy rzeczywiście miało się z jakimś przedmiotem problem. Teraz sytuacja wygląda zgoła inaczej.
Korepetycje stały się potężnym biznesem. Dochodzi nawet do tego, że korzystają z nich dzieci chodzące do pierwszych klas szkoły podstawowej. A niech sobie poćwiczą pisanie i czytanie po godzinach, bo w szkole pewnie dobrze ich tego nie nauczą.
Jak wynika z ubiegłorocznego badania CBOS-u aż 29 proc. (sic!) rodziców deklaruje, że posyła swoje dzieci na korepetycje. I wydają na to średnio 900 zł miesięcznie.
Wartość całego rynku korepetycji szacuje się na ponad miliard złotych, ale niektórzy oceniają go nawet na 8 miliardów. Korepetytorzy już nie chodzą po domach ani nie przyjmują uczniów u siebie, jak to dawniej bywało, większość zajęć odbywa się on-line. Niektórzy mają po kilkudziesięciu uczniów, tworzą się firmy zajmujące się tym biznesem, które zatrudniają regularnych pracowników. Na portalu e-korepetycje.net zarejestrowanych jest 108 tys. korepetytorów, co daje wyobrażenie o skali tego procederu.
Jaki z tego można wysnuć wniosek? Że polska szkoła jest w stanie katastrofalnym? Że w szkole nie sposób niczego się nauczyć? Chodzić do niej co prawda trzeba, bo jest obowiązek szkolny, ale tak naprawdę prawdziwa edukacja odbywa się poza szkolnymi murami?
Nie wydaje mi się, żeby był to wniosek prawdziwy. Gdyby tak było rzeczywiście, to stalibyśmy na skraju przepaści. Nierówny dostęp do edukacji pogłębiłby rozwarstwienie społeczne i zwiększył społeczne nierówności, co dla funkcjonowania państwa jest zawsze fatalne. Szkoła, mimo wszystkich swoich niedomagań i trudności, z którymi się boryka, spełnia jeszcze swoje zadania. Korepetycje nie są wcale potrzebne, aby zdać dobrze maturę czy nauczyć się języka obcego. Te braki szkolne można wszak uzupełnić we własnym zakresie (zwłaszcza jeśli chodzi o języki obce, bo szkoła rzeczywiście sobie z tym zadaniem nie radzi; przy wszystkich zasobach internetowych chodzenie na korepetycje z języka angielskiego wydaje mi się kompletną głupotą). Jeśli uczeń klasy maturalnej wybiera się na studia humanistyczne i aby przygotować się do matury bierze korepetycje z języka polskiego czy historii, to powinien się zastanowić, czy te studia są rzeczywiście dla niego. Przecież na studiach będzie musiał czytać setki czy nawet tysiące stron samodzielnie, studiowanie nie polega na tym, że ktoś wkłada nam wiedzę do głowy. Szkoła oczywiście nie nauczy go wszystkiego, ale są jeszcze książki czy wykłady w internecie. Wiedzę można uzupełnić samemu, bez płacenia ciężkich pieniędzy korepetytorom. Mój syn, który w szkole średniej miał dość duże problemy z frekwencją, przygotował się sam do matury z matematyki i zdał ją naprawdę przyzwoicie.
Ktoś, kto wiąże swoją przyszłość z naukami ścisłymi, musi mieć przecież umiejętność samodzielnego docierania do wiedzy i rozwiązywania matematycznych między innymi problemów. Nauka wymaga wysiłku. Wysiłek, jak to wysiłek, często wiążę się z pewnym trudem, chociaż może też być przyjemnością. Zwłaszcza gdy człowiek jest świadomy celu, do którego osiągnięcia się tym sposobem przybliża.
Co jest w takim razie przyczyną tego korepetycyjnego boomu? Może moda? Może chęć pochwalenia się swoim społecznym statusem? Powiedz mi, ile korepetycji w tygodniu bierze twoje dziecko, a powiem ci, kim jesteś? Polacy może i kochają wolność, ale równość to już niekoniecznie. Lubimy się czymś wyróżnić i poczuć się lepsi od innych.
Może ten boom to też efekt ciągłego utyskiwania na szkołę? W rodzicach zrodziło się przekonanie, że ta instytucja jest niewiele warta i wiedzę trzeba zdobywać gdzie indziej…
Nauka jest istotna, ale nie może przecież wypełniać młodym ludziom całego życia. Nawet jeśli stać nas na dziesięć korepetycji w tygodniu, to dajmy dzieciakom trochę pożyć. Młodość jest ulotna i szybko przeminie. Niech się nią trochę nacieszą.
Paweł Mazur