Jako że święta w tym roku trzeba będzie przygotować prawie z marszu, bo akurat wypadły w niedzielę, postaram się trochę pomóc i przypomnę, co jest do zrobienia, żeby zwłaszcza wigilia przebiegła zgodnie z tradycją. A że siedzę akurat w domu i próbuję się wydobyć z kolejnego covida (bo metod na wyleczenie ciągle brak), przynajmniej tak spróbuję być pożyteczny.
Nauczyciel, jak wiadomo, nie może wziąć urlopu, żeby jakoś przed świętami sobie pomóc zorganizować czas. Ale nie ma co narzekać, odbierze to sobie między świętami a Nowym Rokiem. Przynajmniej będzie mógł podojadać, co pozostało w lodówce.
A wolna sobota przed wigilią to i tak komfort. Dawniej, zwłaszcza na wschodzie naszego kraju, obchodzono tego dnia bogaty albo szczodry wieczór. Zawieszano adwentowy post, ucztowano na cześć wracającego do życia słońca, dziewczęta wróżyły sobie przyszłość, a chłopcy przebrani za przedstawicieli obcych chodzili po chałupach z najlepszymi życzeniami.
Ten starodawny zwyczaj chyba jednak możemy sobie odpuścić, bo gdyby jeszcze trzeba było zorganizować wigilię wigilii to bylibyśmy w kropce. Zostańmy przy zwykłej, tradycyjnej wigilii. Mniemam, że ciastka piernikowe i te na amoniaku już dojrzewają od co najmniej tygodnia? Babki i strucle makowe też już popieczone, proszę tylko pamiętać, żeby nie piec chleba w piątek, bo to grzech, i najprawdopodobniej wypiek się nie uda, już lepiej to zrobić w sobotę. Można za to dwa dni przed wigilią, co w tym roku wypada akurat w piątek, porobić zakwasy i rozczyny, żeby się przerobiły.
Najważniejsze, żeby w wigilię wstać bardzo wcześnie, żadnego ociągania się, żadnej drzemki w telefonie. Bo jaki wigilijny poranek, taki cały przyszły rok – a do pracy trzeba będzie wstawać i tak, więc lepiej to sobie zaklepać zawczasu. No i ważne, żeby też obudzić wcześnie dzieci. One już wiedzą, że muszą być tego dnia bardzo grzeczne i spełniać bez sprzeciwu wszystkie polecenia dorosłych – zwłaszcza te dotyczące przygotowania wigilijnego obiadu. Muszą nanieść do domu wody, ziemniaków z piwnicy, we wszystkim muszą pomagać ochoczo. Chociaż niespecjalnie mają co liczyć na prezenty, na te będą musieli poczekać do Trzech Króli, ale za to będą mogły spałaszować różne słodkości. Jeśli by trzeba było coś pożyczyć od sąsiada, to proszę pamiętać, żeby wysłać męża, kobieta niech nigdzie nie chodzi. I – o ile to możliwe – najlepiej, żeby mąż był młody i w miarę ładny. Starszego męża lepiej nie wysyłać, i nieurodziwego też, bo to zła wróżba dla sąsiadów by była. Już się lepiej obyć bez tego, co chcieliśmy pożyczyć, zwłaszcza że w wielu regionach panował zwyczaj, żeby niczego tego dnia nie pożyczać. Bo to oznaczało osłabienie mocy domu. Dawniej istniała nawet instytucja podłaźnika, który pełnił funkcję „dyżurnego” odwiedzającego. Przychodził jako taki swój obcy, żeby inny, przypadkowy obcy nie narobił czego złego.
Koniecznie tego dnia mężczyzna powinien rozpalić od nowa ogień w piecu, musi go oczywiście najpierw porządnie wyczyścić. A później może już iść do lasu po zielone drzewka (w tym czasie kobieta dokładnie wysprząta podłogi, omiecie pajęczyny i pobieli szybko ściany) – nie żeby zaraz szedł po choinkę w naszym dzisiejszym rozumieniu, ta w dochowaniu tradycji wcale nie jest konieczna. Oczywiście wszystko zależy od tego, jak daleko w głąb tradycji chcemy sięgać. Z całą pewnością chłop (przepraszam za ten kolokwializm) musi przynieść z lasu dwa małe świerki, które przymocuje po dwóch stronach bramy wjazdowej, jako tak zwane stróże, mające chronić domostwo przed złodziejami, a tak naprawdę złymi duchami, które tego dnia wyjątkowo mogą się uaktywnić – przecież przygotowujemy poczęstunek dla zmarłych, więc i one mogą się poczuć zaproszone. Tymczasem nie są, ten poczęstunek przeznaczony jest dla dobrych dusz, dla naszych przodków, dla tych, których pamiętamy i którzy nam sprzyjają zza światów. Ale te dusze nie przychodzą z zewnątrz, one są z nami w domu. I wymagają tego wieczoru ugoszczenia.
W domu są już ustrojone podłaźniczki, czyli zawieszone u powały wierzchołki świerków czy sosen, ustrojone słomkowymi ozdobami i kolorowymi bibułkami. Wiszą też słomiane pająki, piękne jak żyrandole w kościele. Teraz tylko wystarczy wnieść do domu króla, czyli snop niewymłóconego żyta i ustawić go w kącie izby. Niektórzy przynoszą cztery takie snopy. A jak jest u Państwa?
Proszę też pamiętać, żeby klepisko wyłożyć słomą – chyba że mają Państwo już w domu podłogę z desek. Zwyczaj zaścielania klepiska skończył się wraz z powszechną zmianą w architekturze, kiedy zaczęto kłaść podłogi. Zastanawiam się tylko, gdzie Państwo sypiają po pasterce, przecież to była taka atrakcja – przespać resztę nocy w ubraniu na ziemi zasłanej słomą. Koniecznie też trzeba przynieść na dobrą wróżbę po odrobinie każdego zboża uprawianego w gospodarstwie. Co państwo uprawiają? Nieważne, proszę przynieść wszystko, przyda się do wróżenia pomyślności.
Najważniejsze jednak jest przygotowanie wigilijnego obiadu, albo jak to dzisiaj mówimy – wieczerzy. Powiedzieć postnej to nic nie powiedzieć. Pamiętajmy, dla kogo ją przygotowujemy. Duchy preferują szczególny rodzaj diety.
Składniki powinny pochodzić z pogranicza światów – buraki, kapusta i groch z zagonu gdzieś pod miedzą, ryby z… wody (kto by pomyślał), czyli z podziemia, miód od postrzeganych jako święte pszczół, mak wprost ze świata snów, do którego w razie potrzeby przenosił. Grzyby z lasu, ziarna zbóż, których na wigilijnym stole powinna być obfitość, niby z pola, ale w gruncie rzeczy, jako dar boży, wprost od Boga, a jednocześnie z ziemi, która oby była płodna i w nadchodzącym roku. Owoce koniecznie w postaci suszu, bo i ci, którzy przyjdą na ucztę, są pozbawieni wody… Wszystko, żeby się przypodobać duszom naszych dobrych, pamiętanych i wspominanych przodków i domowników. Proszę też pamiętać, żeby podczas krzątania się po izbie nie usiąść przypadkiem na stołku, gdzie taka dusza mogła sobie na chwilę przycupnąć. Warto chociaż przeprosić albo omieść stołek ścierką. Po co narażać się na rozgniewanie pradziadka? To ich dzień, zaduszny.
Pozostaje jeszcze tylko przygotowanie tych wszystkich potraw – ale tu już podpowiadać nie będę. Różnic regionalnych jest sporo, a nie chcę wywoływać sporów o to, czy barszcz z ukiszonych buraków czy biały ze zbożowego zakwasu. A może w ogóle nie barszcz, tylko zupa grzybowa albo rybna? To już proszę we własnym zakresie zdecydować. Ważne, żeby potraw było 12. A jeśli mniej, to nieparzyście – minimum siedem. I będzie dobrze. Zdążą Państwo ze wszystkim?
Nie chcę wywoływać sporów kulinarnych, bo spory tego dnia były i są zakazane. To dzień przebaczania sobie uraz, dzień tylko poważnych rozmów (przynajmniej do czasu spożycia wigilijnych potraw, bo potem można sobie było już poswawolić), wspominania dobrych chwil z tymi, którzy odeszli, dzień i wieczór dobrych życzeń i dobrych wróżb. A wszystkie wróżby tego dnia musiały być dobre. Zresztą bardzo dbano o to, żeby niepotrzebnie nie kusić losu – proszę pamiętać, żeby sianko kładzione pod obrus było świeże, najlepiej ze śladami zieloności. Bo po co komu ma się trafić jakieś poszarzałe, podgnite źdźbło, które nie gwarantuje rychłego zamejścia?
Życzę Państwu, żeby podczas patrzenia tego wieczoru w przestworza zobaczyli Państwo rozgwieżdżone lub zachmurzone niebo! Bo rozgwieżdżone niebo to znak, że kury będą się Państwu niosły obficie cały rok, a zachmurzone – że krowy będą wyjątkowo mleczne!
Bo wszystkie wróżby tego dnia i wieczoru były i są dobre. Tak jak życzenia, włącznie z tym najważniejszym, które słyszałem zawsze przy moim wigilijnym stole: obyśmy się w tym gronie spotkali i za rok!
Wesołych świąt!
Ryszard Bieńkowski