Postaw na edukację

05.12.2025

Kto gra w karty, ten ma łeb obdarty?

Czyli czego nie wolno robić w szkole

Kto gra w karty, ten ma łeb obdarty?

Jestem z pokolenia dzieciaków, które całe dnie spędzały na podwórku, a nie przed komputerem, i to nie tylko dlatego, że w czasie mojego dzieciństwa jeszcze komputerów nie było (tzn. pewnie były, ale nie w powszechnym użyciu). Podwórko to był nasz świat, nasze życie, tam się socjalizowaliśmy, zawiązywaliśmy przyjaźnie, od czasu do czasu toczyliśmy wojny z innymi podwórkami, ale też uczyliśmy się rozwiązywać konflikty i zawierać mniej lub bardziej trwałe rozejmy. Mieliśmy swoje ulubione zabawy ruchowe, które na moim podwórku przechodziły z pokolenia na pokolenie, mieliśmy także rozrywki intelektualne. Taką rozrywką była… gra w karty. Graliśmy w prostego magistra (trzeba było się pozbyć wszystkich kart od dziewiątki do asa), w nieco trudniejsze makao oraz w  bardziej już skomplikowanego tysiąca. Nie mieliśmy na podwórku karcianego stolika, graliśmy na schodach, po których wchodziło się do naszej kamienicy. Graliśmy czasem wiele godzin, zanim mrok albo nawoływania rodziców (albo jedno i drugie) nie zmusiły nas do powrotu do domów. To było niezwykle przyjemne spędzanie wolnego czasu. Bez kłótni, bez starć, za to z intensywnym użyciem szarych komórek i dużą dawką emocji. 

Graliśmy nie tylko na podwórku. W karty grało się również na wycieczkach czy szkolnych wyjazdach. W latach 80. była to bardzo popularna rozrywka dzieciaków niekojarząca się z niczym złym, bo dlaczego miałaby się z czymś złym kojarzyć (na lekcjach religii, które odbywały się wówczas w katechetycznych salkach, nawet ksiądz tej rozrywki nie odsądzał od czci i wiary).

Pamiętam też, że mój kolega, z którym studiowałem polonistykę, a który w liceum chodził do klasy matematyczno-fizycznej, wspominał, jak to w szkole średniej często grał z kolegami w brydża (nie na lekcjach bynajmniej). Dla umysłów matematycznych brydż to była naprawdę niezła forma treningu szarych komórek. Zresztą jeszcze nie tak dawno w jednym z krakowskich liceów ogólnokształcących funkcjonowała klasa o profilu brydżowym. Dla każdego, kto mniej więcej wie, na czym gra w brydża polega, klasa o profilu brydżowym będzie czymś całkowicie naturalnym. To jest gra naprawdę skomplikowana i stymulująca rozwój mózgu.

Nie wszyscy są jednak tego zdania (nie tylko odnośnie do brydża, ale generalnie do kart jako takich). Jak doniosła ostatnio prasa, w statutach niektórych szkół pojawiły się zakazy „przynoszenia ze sobą kart do gry i innych niestosownych (sic!) przedmiotów”. Jakie to inne jeszcze przedmioty, oprócz kart, są niestosowne? Tego w statucie nie wymieniono, licząc może na to, że młodociani karciarze sami się tego domyślą. Może grzebień? Może chusteczka do nosa? A może notatnik, w którym się zapisuje wyniki karcianej rozgrywki?  No to już bliżej. W statucie jednego z techników karty do gry określono nie tylko jako niestosowne, lecz także jako… niebezpieczne. Nie chciałbym tu wchodzić w jałowe polemiki, ale długopis, a zwłaszcza pióro z ostrą stalówką, wydają mi się przedmiotami o wiele bardziej niebezpiecznymi niż papierowe karty.

Drodzy autorzy szkolnych statutów! Co się stanie złego, jeśli kilku uczniów na długiej przerwie pogra sobie przez kilkanaście minut w ulubioną grę karcianą? Pobędą ze sobą razem, pośmieją się, użyją w sposób efektywny szarych komórek, zrelaksują się, napełnią swoje głowy pozytywnymi emocjami.  Czy lepiej, by każdy uczeń spędzał przerwę osobno wpatrzony w ekran swojej komórki (lub w cokolwiek innego, jeśli akurat w szkole obowiązuje zakaz używania telefonów komórkowych)?

Zakaz przynoszenia kart to niestety niejedyny absurdalny przepis, który można znaleźć w szkolnych statutach (te absurdy tropią członkowie stowarzyszenia dO!PAmina Lab). W niektórych szkołach na przykład chłopcy nie mogą golić głowy, a dziewczyny mogą się co prawda malować, ale tylko pod warunkiem, że… przyniosą zaświadczenie od lekarza z zaleceniem stosowanie makijażu w celach korekcyjno-dermatologicznych. 

Autorzy tych zapisów pewnie nigdy w karty nie grali.  

Paweł Mazur

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.