Upatrzyłem sobie ciekawy temat na dzisiejszy wpis – chciałem napisać o matematycznych wynikach naszych czwartoklasistów w badaniu TIMSS 2023, aż tu patrzę, że mój kolega Paweł napisał o tym w ubiegłym tygodniu. Cóż, kto pierwszy, ten lepszy. Paweł swój felieton o tym, jak nie został inżynierem (przez brak chemii z matematyką), opublikował w mikołajki i, prawdę mówiąc, mógł pójść na łatwiznę (mnie by kusiło) i zażyczyć sobie dyplomu inżyniera w prezencie mikołajkowym. A tak pozostał mu żal za niewybraną ścieżką kariery. Ale może to i lepiej, bo wiara w to, że św. Mikołaj przynosi 6 grudnia prezenty, jest mocno dyskusyjna. Nawet jeśli to robi, to od bardzo niedawna, bo w naszej tradycji ludowej jest o tym cicho. Święty Mikołaj ochraniał przed wilkami stada pasące się na połoninach gdzieś tam na południowym wschodzie, na dalekim podkarpaciu (dalszym niż to dzisiejsze), ale raczej za to sam dostawał dary, niż je dawał ludziom.
I taka mnie naszła refleksja: tydzień przed mikołajkami były andrzejki, a jeszcze kilka dni wcześniej – katarzynki. Święta wróżebne, które wymagały od uczestników wysiłku i zaangażowania. I wiary w moc sprawczą adresatów wróżebnych zapytań. Z tym, że z katarzynek nie zostało w tradycji nic, może jedynie wspomnienia, a andrzejki to dziś okazja do imprezowania, czasem połączona z zabawowym laniem wosku.
Święta wymagające wysiłku odeszły w zapomnienie, natomiast to, które nie wymaga większego zaangażowania, zostało i ma się dobrze. Wystarczy wykazać się przed św. Mikołajem bliżej nieokreśloną grzecznością.
Analiza wyników TIMSS 2023, o czym pisał przed tygodniem Paweł, wskazuje na to, że uzyskane w teście rezultaty są odwrotnie proporcjonalne do deklarowanej przez uczniów satysfakcji z nauki matematyki. To znaczy wyniki są lepsze, ale samopoczucie gorsze, czyli odwrotnie niż w pamiętnej scenie z filmu „Rozmowy kontrolowane”. Wydaje się to dziwne, ale przestaje takie być, gdy do tej zagadki dodać małą podpowiedź – egzamin. Nasi uczniowie uczą się matematyki, mimo że jej nie lubią, ponieważ w przyszłości będą zdawać z tego przedmiotu ważne egzaminy: ósmoklasisty oraz maturę. Tylko że test TIMSS rozwiązują czwartoklasiści, którzy pierwszy z tych egzaminów zaliczą dopiero za cztery lata. Czy to aby nie za wcześnie na taką zadaniową mobilizację? I raczej wątpię, że to taki młodociany imperatyw wewnętrzny, chyba bym stawiał na presję i nacisk. Tylko skąd? Nauczyciel, rodzic? No tak, najłatwiej zwalić winę na trybiki w tej maszynerii. Ale ja sądzę, że guziki do tej prasy powodującej nacisk są gdzie indziej. A może już nie ma guzików i naciskającego je despoty, tylko jest system, który działa niezależnie od intencji tego czy innego decydenta?
Przykład własny, który opisał Paweł w zeszłotygodniowym wpisie, wskazuje, jak łatwo można młodego człowieka zniechęcić, sprawić, żeby mu już nie zależało. Sam też kiedyś stwierdziłem „nie to nie” – powiedziałem tak wszystkim przedmiotom kierunkowym, które w technikum elektrycznym wymagały ode mnie więcej, niż skłonny byłem z siebie wykrzesać. A na politechnikę miałem stamtąd bliżej niż na polonistykę. Z tego się bierze rozbrat z systemem: nie lubimy tego, co musimy. Tak samo jest przecież z czytaniem – mało który uczeń ceni lektury, wybrane dla niego jako obowiązkowe. A co gorsza, po takim doświadczeniu czytelniczym (za oseska) można się zniechęcić do czytania na resztę życia (co pokazują coroczne badania czytelnictwa prowadzone przez Bibliotekę Narodową).
Więc może więcej miękkiej zachęty, a mniej twardego przymusu? Pewnie łatwiej powiedzieć, niż zrobić.
A z zupełnie innej beczki. Dzisiaj mamy Dzień Świętej Łucji. Nie mogę do tego nie nawiązać. Dawno temu to też był dzień wróżebny. W naszej tradycji ludowej mniej związany z przewidywaniem rychłości ożenku czy zamążpójścia, a bardziej z powodzeniem w gospodarstwie i plonami w nadchodzącym roku (chociaż w innych tradycjach, na przykład skandynawskich czy bałtyckich to także dzień panien). Tak się składa, że od św. Łucji do Bożego Narodzenia jest dokładnie 12 dni, więc tyle, co miesięcy w roku, zatem obserwacja tych dni dawała obraz pogody w kolejnych miesiącach przyszłego roku. Łucja, oślepiona męczennica, kojarzy się jednak głównie ze światłem, a konkretnie ze słońcem – te kilkanaście dni do Bożego Narodzenia to dziwny okres. Co prawda słońce jeszcze wschodzi coraz później (o minutę lub dwie każdego dnia), ale zachodzi (podobno) już o stałej porze, zatem dnia co prawda ubywa, ale już nie kosztem wieczoru, tylko poranka. To przynosiło nadzieję. Ludwik Stomma twierdził, że obserwacje tego zjawiska prowadzili nasi nieuczeni chłopi, opisał nawet takie ludowe „obserwatorium astronomiczne” w swojej książce „Słońce rodzi się 13 grudnia”. Mniejsza o to, czy to obserwatorium rzeczywiście istniało (bo są poważne wątpliwości), ważna jest ogólna zasada, która mówi, że gdy dnia zacznie przybywać – a stanie się tak po tych 12 dniach pilnych obserwacji – to już wszystko będzie szło ku lepszemu.
Święta Łuca dnia przyrzuca, czego Państwu i sobie życzę.
Ryszard Bieńkowski