O maturze mojego starszego syna przypomniałem sobie dopiero kilka tygodni temu. I to tylko dlatego, że wróciłem nieco wcześniej z pracy do domu i zobaczyłem go, jak siedzi przy biurku nad… matematyką. Na nieszczęście wyładował mi się telefon, bo chętnie bym ten niecodzienny widok uwiecznił. Mój syn, który się uczy! To było niesamowite. Częściej mam chyba okazję widzieć całkowite zaćmienie słońca niż coś takiego.
– Ty się… uczysz? – wyjąkałem drżącym z przejęcia głosem.
– Tak – odpowiedział Antek w tonie beznamiętnym. – Do matury z matematyki rozszerzonej się uczę. Co w tym dziwnego?
– Nie, nic, tak tylko spytałem – zacząłem się szybko wycofywać z tej niezobowiązującej konwersacji, bo przestraszyłem się, że Antek zaraz rzuci książkę w kąt i już tym niecodziennym widokiem uczącego się syna nie będę się mógł dalej napawać.
Nie pamiętałem o maturze Antka nie tylko dlatego, że rzadko widziałem go ślęczącego nad książką, ale także dlatego, że prawie w ogóle o tym nie wspominał. Jego życie w czwartej klasie liceum wyglądało tak samo jak w trzeciej czy w drugiej. Rano szkoła (nie zawsze niestety, bo czasem zapominał się tam wybrać), potem prace stolarskie lub… jubilerskie (niestety wykonywane w jego pokoju, a nie w warsztacie, którego nie posiadamy), potem wieczorne spotkania z przyjaciółmi. A w weekend wyjazd do dziewczyny. I tak się jego życie toczyło i toczy.
Gdy czasem sobie przypomniałem o czekającym go egzaminie dojrzałości, pytałem go z głupia frant:
– A ty się w ogóle tym nie stresujesz?
– Czym znaczy?
– No maturą.
– A to jakiś obowiązek, że trzeba się stresować?
– No nie.
– To się nie stresuję.
Dla mnie to jest niepojęte! Matura w moich czasach (zdawałem ją całkiem niedawno, bo w… 1989 roku) to było wydarzenie dziesięciolecia. Wiązało się z ogromnym wręcz stresem. Przez kilka miesięcy praktycznie nie wychodziłem z domu, bo wkuwałem solidnie historię, powtarzałem lektury z języka polskiego i robiłem niezliczone ilości zadań matematycznych, które zadawała mi korepetytorka (bez korepetycji matury z matematyki bym nie zdał).
Waga tego egzaminu była niepodważalna. Matura to była przepustka do lepszego świata, otwierała drogę na studia (a przypomnę, że w tym czasie wykształcenie wyższe miało w Polsce około 6 proc. osób).
Ważność tego egzaminu widoczna była też w kulturze. Leszek Górecki, główny bohater serialu „Daleko od szosy” grany rewelacyjnie przez Krzysztofa Stroińskiego, dzięki maturze osiąga przecież awans społeczny. Pamiętam też krótką etiudę filmową (tytuł wyleciał mi z głowy) o chłopaku, który trenował w klasie maturalnej boks. Rodzice bali się, że sportowa pasja uniemożliwi mu zdanie matury, która była przecież najważniejszą sprawą w jego życiu, a w każdym razie powinna być. Ostatecznie chłopak umiał pogodzić sport z nauką i zdał maturę rewelacyjnie ku zaskoczeniu rodziców i nauczycieli (choć wychowawca bokserskiej pasji nie pochwalał).
Ale w 1988 roku wykształcenie średnie i policealne miało zaledwie nieco ponad 22 proc. Polaków, a w 2022 roku ten odsetek wyniósł aż 93,5 proc. (średnia dla Unii Europejskiej to 79,5 proc.). Matura nam spowszedniała, to egzamin dostępny w zasadzie dla każdego nie wywołuje już takich emocji. W latach 80. dyplomem wyższej uczelni mogło się pochwalić zaledwie 6 proc. Polaków, a w 2022 r. ten odsetek wyniósł aż 46,6 proc. (i tu znów jesteśmy powyżej średniej dla UE, która jest niższa o 3,8 proc.). Oczywiście 6 proc. osób z wyższym wykształceniem to było zdecydowanie za mało, ale może 46 proc. to zdecydowanie za dużo? Zdarza mi się rozmawiać z osobami, które wykładają na uczelniach, i ich relacje nie napawają optymizmem. Studenci anglistyki nie czytają po angielsku, a studenci historii sztuki nie są w stanie przebrnąć przez kilkunastostronicowy tekst.
Mam wrażenie, że młodzi ludzie już wiedzą, że nie każde studia zapewniają lepszy start w dorosłość. Coraz mniej osób podejmuje obecnie studia magisterskie, zadowalając się jedynie uzyskaniem licencjatu.
Mojemu synowi pierwsze trzy egzaminy maturalne (z polskiego, matematyki i angielskiego) poszły bardzo dobrze (angielski i matematyka, jak twierdzi, w granicach 100 proc.). Przed nim jeszcze rozszerzona matematyka (do której się uczył), rozszerzony angielski (tego przedmiotu nie uczy się już od wielu lat, bo język angielski uważa za swój drugi język rodzimy) i rozszerzona geografia.
Ale maturę robi tylko dlatego, żeby postawić kropkę nad i. Bo ukończenie liceum ogólnokształcącego bez matury wyglądałoby dziwnie. Na studia się nie wybiera. Ma swoje zawodowe plany, które chce realizować. Trochę nam żal z żoną jego zdolności matematycznych (oboje jesteśmy polonistami), ale jego wybór całkowicie zaakceptowaliśmy. To jego życie, nie nasze.
Paweł Mazur