Przypomniałem sobie scenę z ulubionej Konopielki Edwarda Redlińskiego: taplarscy siedzą we wspólnej izbie i słuchają połajanki partyjnego delegata, który przyjechał z powiatu, żeby uświadomić mieszkańcom wioski, jak się wspaniale kraj rozwija – oczywiście poza Taplarami. Na koniec przemowy z ust delegata padają takie słowa: „Na tle rozkwitającego się kraju wasze Taplary przedstawiajo sie jak wioska okropnie zacofanna”. Na co jeden z obecnych w izbie chłopów pyta całkiem serio: „Zacofanna, to dobrze, czy kiepsko?”, a dalej: „O to sie rozchodzi, czy tu gani sie nas, czy chwali, a jak gani sie, to za co?”.
Przypomniała mi się ta scena w trakcie lektury kolejnego z rzędu artykułu o tym, jak to nasza szkoła jest mocno „zacofanna”. Przy czym na to zacofanie składa się tak wiele sfer i zjawisk występujących w szkole, że właściwie trudno znaleźć w niej choćby ślad nowoczesności. Właściwie, czego by nie dotknąć, wyłazi z tego zacofanie jak myszka z norki.
Nawet zakaz używania na lekcji telefonów komórkowych to dla niektórych oznaka wstecznictwa. Pomyślałem, że warto by spisać te świadectwa zacofania, żeby w razie czego mieć je na podorędziu do unowocześnienia od zaraz.
Po pierwsze – treści, które szkoła dostarcza uczniom, są zbyt szczegółowe i jest ich za dużo. A nowy trend w społeczeństwie pokazuje przecież, że wystarcza wiedza powierzchowna, niepogłębiona, jednostronna i niezweryfikowana. Ponieważ tak jest łatwiej. A łatwiej to lepiej, prawda? Po co wiedzieć, jak działa fotosynteza, skoro wystarczy wpisać w internetową wyszukiwarkę „fotocośtam” i dla chętnego wyskoczą wyniki z czym się chce i jak szczegółowo się chce. I jest nowocześnie, jak w XXI wieku, a nie „zacofannie”, jak w szkole.
Swoją drogą to niesamowite, jak mimo wszystko w naszych globalnych Taplarach nadal dobrze działają stare prawa dwubiegunowej waloryzacji: łatwo – dobrze, trudno – źle, co jest zrozumiałe równie jednoznacznie jak opozycje: swój – obcy albo góra – dół, jasny – ciemny. A jeszcze bardziej niesamowite jest to, że z tej prastarej kategoryzacji wywodzi się oznakę nowoczesności. Per aspera – do kosza.
Po drugie, które łączy się z pierwszym – szkoła „nie odpowiada na wyzwania współczesnego świata”. Właśnie usunąłem cały przemądrzały komentarz, który w pocie czoła pisałem od rana, bo uświadomiłem sobie, jak wyświechtany jest to zarzut. Nie zmienił się co do litery, od kiedy sięgam pamięcią, widnieje na sztandarach wszystkich reformatorów, którzy już chwilę po wprowadzeniu swoich reform z oskarżycieli stają się oskarżonymi. To mnie doprowadziło do defetystycznego wniosku, że może szkoła nigdy wystarczająco dobrze nie odpowie na wyzwania współczesnego świata. Weźmy takie przykładowe wyzwanie, jakim jest zanieczyszczenie środowiska. Jak szkoła ma podjąć to wyzwanie? Nauczyć nie zanieczyszczać? Uczy. Rozwiązać problem zanieczyszczenia? Nie rozwiąże. Uczyć bardziej? Może to robić, ale tylko do czasu, aż ktoś ogłosi, że za dużo i zbyt szczegółowo mówi się w szkole o ochronie środowiska – bo po co uczniom tyle szczegółów.
Po trzecie – uczymy za pomocą przestarzałych metod. Co prawda ministerstwo w nowoczesny sposób odchudziło podstawę programową i zakazało zadawania zacofanych zadań domowych, ale postępowe ambicje niektórych, zwłaszcza rodziców, idą dalej. Wyczytałem na przykład taką opinię mamy ósmoklasistki: „W szkołach nie ma obowiązkowych zadań domowych i jakoś wszystko się kręci. Jasne, że o efektach będziemy mogli mówić dopiero za kilka lat, ale biorąc pod uwagę, że większość zadań była jednak oszustwem, bo robili je za uczniów rodzice albo AI, wydaje się, że likwidacja tej fikcji nie jest wielką stratą. Teraz czekam na ruch ministerstwa edukacji w sprawie katowania uczniów sprawdzianami”. Opinia jak opinia – mało to opinii? Ale tę wyczytałem w opiniotwórczej prasie, która w jakiś sposób kreuje oczekiwania społeczne, wyciągając taką a nie inną opinię do udowodnienia przyjętej tezy.
Zacytowana wypowiedź to piękny przykład nieprzemijalności figury Gombrowiczowskich Młodziaków, którzy walczą z tradycyjnymi konwenansami w imię idei nowoczesności. Bardzo jestem ciekaw, czy tym razem wygrają. Optymizmu im w każdym razie nie brakuje. Zapamiętajmy: większość zadań domowych była oszustwem, do tego fikcją, robili je za uczniów rodzice albo AI, a sprawdziany to katowanie uczniów. To sądzi o szkole statystyczny rodzic (tak zakładam, skoro taką opinię jako reprezentatywną przytoczył autor artykułu).
Pamiętamy, jak się skończyło hurraoptymistyczne podejście Młodziaków do wychowania? A skoro dla cytowanej wcześniej mamy jest „jasne, że o efektach będziemy mogli mówić dopiero za kilka lat…”, to na razie róbmy wszystko, żeby uczniom było łatwiej, lżej i sympatyczniej. Później się zobaczy. Ważne, żeby stare narzędzia dydaktyczne wyrzucić do kosza. A nikt tak dobrze nie wyrzuca staroci, jak ten, kto nie wie, do czego służą.
W Zmiennikach Stanisława Barei stróż stojący przy stercie papieru przeznaczonego do zmielenia mówi: „Pani, czego tu się nie mle… Miesiąc temu tośmy zemleli Biblię Gutenberga”. Właściwy człowiek na właściwym miejscu.
Ryszard Bieńkowski