a ściślej: na jej obraz w raporcie OECD Education at a Glance za rok 2015. (1) Oczywiście, nie będę tego dokumentu streszczać ani szczegółowo omawiać, bo zanudziłbym Państwa na śmierć. Wybiorę z niego co ciekawsze fragmenty.
Zacznijmy od finansowania oświaty. „Polska – piszą autorzy – wydaje stosunkowo niewielki odsetek PKB (…): 4,8%, w porównaniu ze średnią OECD 5,3%”. Od siebie dodam, że nasz odsetek maleje – w 2005 roku wynosił 5,3%. A maleje dlatego, że PKB nam rośnie, natomiast wydatki na oświatę – nie.
Kto w OECD łoży na edukację najwięcej? Oczywiście, bogaci: 6% PKB (i więcej) wydają Kanada, Chile, Izrael, Korea Południowa, Nowa Zelandia, Norwegia, USA i Wielka Brytania. Finlandia – 5,8%.
No i dobrze. Jak ktoś ma za dużo pieniędzy, niech sobie płaci. A jeśli – powie ktoś inny – tamci właśnie dlatego mają pieniądze, że inwestują w edukację? Nie – odpowiem, uśmiechając się pobłażliwie – to nie tak. Norwegia ma ropę, Finlandia jeziora, a my co mamy? Nic. Nam to zawsze wiatr w oczy. Poza tym i tak lepiej wiemy, na co wydać pieniądze.
Zresztą, niektórzy płacą na oświatę mniej od nas. Czechy, Hiszpania, Japonia, Niemcy (!), Turcja, Węgry, Włochy… Co prawda podejrzewam, że polscy nauczyciele woleliby 4,4% niemieckiego PKB od naszych 4,8%, no ale belfrom nigdy nie dogodzisz. Tak jak autorom raportu; wybrzydzają, że pensje polskich nauczycieli wciąż należą do „najniższych wśród państw OECD”.
Oj tam, oj tam. Ci sami autorzy podają przecież, że od 2000 roku pensje wzrosły u nas o 22%, a w innych krajach średnio o 1–3% (w zależności od etapu edukacji). No i co?
Porzucam ironię. Nasze wydatki oświatowe w przeliczeniu na ucznia też wypadają kiepsko, a w przeliczeniu na studenta – fatalnie. Rocznie wydajemy na tego ostatniego 9799 dolarów (wg przelicznika PPP); średnia OECD to 15 028 dolarów. Efekty? Uniwersytet Warszawski plasuje się w środku czwartej setki najlepszych uniwersytetów świata. Jest świetnie.
Miałem porzucić ironię… Porzucam. Nakłady na oświatę w przeliczeniu na ucznia wzrosły u nas w ostatnich latach o ponad połowę, w innych krajach OECD średnio o 21%. Nasz wzrost wynika jednak nie z jakiejś nagłej hojności państwa, lecz z „ogólnego spadku liczby uczniów” w Polsce.
Pisałem już kiedyś, że niż demograficzny daje nam szansę na zmniejszenie klas i wprowadzenie dodatkowych zajęć dodatkowych dla zdolnych inaczej (np. bardzo). Cóż, wołanie na puszczy. Dopóki o edukacji będą decydować politycy, żadnych długofalowych a sensownych zmian nie należy się spodziewać.
Inna rzecz, że według raportu nasze klasy i tak są mniej liczne niż w innych krajach OECD. Średnio mamy 18 uczniów w podstawówce, a 22 w gimnazjum. Zupełnie jak w tym starym dowcipie: jedna noga w wiadrze z lodem, druga w wiadrze z wrzątkiem, średnia statystyczna 36,6. Szkółki w małych miejscowościach zaniżają średnią; w gdańskim gimnazjum mojej córki wszystkie pierwsze klasy liczyły po 30 uczniów. Pracować z dwudziestką a z trzydziestką – jest różnica, prawda?
Raport ujmuje tę różnicę matematycznie. Stwierdza mianowicie, że istnieje „związek między liczebnością klasy a czasem poświęconym na nauczanie”: każdy uczeń ponad średnią statystyczną oznacza 0,5% mniej czasu na zajęcia dydaktyczne.
Hm, nie wiem, jak autorzy raportu to sobie wyliczyli. Przecież co innego dodatkowy, lecz pilny Jaś, a co innego Staś, który rozwali nam co drugą lekcję. I jeszcze rodziców naśle, że nauczyciel się na niego uwziął.
Co do nauczycieli, na koniec zostawiłem wiadomość zupełnie nie do śmiechu. Zapewne słyszeli Państwo o badaniach kompetencji osób dorosłych PIAAC (kto nie słyszał, łatwo sobie doczyta). Według raportu OECD wypadliśmy w nich dramatycznie: zaledwie 15% Polaków w przedziale wiekowym 25–64 wykazało się dobrymi kompetencjami w zakresie wykorzystywania technologii informacyjno-komunikacyjnych i rozwiązywania problemów. Jest to najniższy wynik wśród państw biorących udział w badaniu.
Co mają do tego nauczyciele? Przecież wypadli znacznie lepiej, bo 52% z nich ma kompetencje umiarkowane bądź dobre. Tyle że średnia w państwach OECD wynosi 83%.
Oczywiście, można kwestionować te badania i ich wyniki. Nie zmieni to jednak faktu, że pod niektórymi względami wciąż odstajemy od średniej. Potrzebujemy nie tylko większych nakładów na edukację, lecz także – a może przede wszystkim – pomysłu na sensowną ewolucję naszego systemu. Podkreślam: ewolucję, nie rewolucję. Ta ostatnia zawsze burzy, ale rzadko buduje. O czym, mam nadzieję, będą pamiętać nasi oświatowi decydenci.
Tomasz Małkowski
1 Education at a Glance 2015: OECD Indicators
To raczej nie komentarz a kilka uzupełnień z mojej strony. Uczę w gimnazjum na wsi i obecnie w klasie II jest 32 uczniów, więc to, że szkoły z małych miejscowości zaniżają średnią w kraju nie do końca jest prawdziwe. W zeszłych latach bywało 27, 28 uczniów. Zgadzam się, że kompetencje Polaków w zakresie wykorzystywania technologii informacyjno – komunikacyjnej są słabe, ale po pierwsze to wina infrastruktury, po drugie obserwując chociażby swoją rodzinę, są coraz większe. Szkoda, że badania objęły Polaków do 64 roku życia. Ludzie starsi dopiero na emeryturze wzięli się za kark z komputerem i internetem i myślę, że już niedługo podniosą średnią. Nauczyciele 52%. Przepraszam, ale mnie nikt nie badał. Średnia byłaby wyższa. Nikt nas nie chwali, więc chwalę się sama.