Z okazji Dnia Edukacji Narodowej zapytałam moich uczniów o cechy dobrego nauczyciela. Ci z młodszych klas ochoczo się rzucili do dyskusji. Okazało się, że dzieciaki chcą, by nauczyciel był miły i sprawiedliwy, miał poczucie humoru, ciekawie prowadził lekcje i nie zadawał prac domowych. Najczęściej padało słowo „fajny”. Właśnie tak – nauczyciel oczywiście powinien być fajny!
Zaproponowany przez nie zestaw prawie bez zmian pojawiał się i u starszych roczników. Tam dołączyły jeszcze tylko postulaty, by był empatyczny, kompetentny, pracował z pasją i potrafił zachęcić do swojego przedmiotu.
W tym roku tak się złożyło, że w okolicach naszego święta odbyła się akcja protestacyjna nauczycieli. Jako że do niej przystąpiłam i założyłam stosowną plakietkę, dałam uczniom impuls do pytań, o co chodzi. Młodszym dyskusja nie bardzo szła, starsi natomiast mieli dużo do powiedzenia. Na szczęście dla mnie zgadzali się z większością nauczycielskich postulatów, o których im mówiłam. A mówiłam o odchudzeniu podstawy programowej, o zaniechaniu ciągłego testowania, o unowocześnieniu listy lektur.
Rozmawialiśmy też o pracy nauczyciela. Nie musiałam obalać mitu, że pracuję 18 godzin w tygodniu, bo moi uczniowie są nieźli z matematyki i potrafią oszacować, ile mniej więcej może trwać sprawdzanie prac pisemnych i klasówek. Uwiadamiam im to też od czasu do czasu, organizując pracę tak, by sami je sobie sprawdzili. Zwykle mi wówczas współczują, spojrzawszy na charakter pisma swoich kolegów.
W pewnym momencie dyskusji pojawił się również temat zarobków. Tu się wycofałam, oddałam pole uczniom. Chciałam zobaczyć, co oni wiedzą. Klasa 8 była doskonale zorientowana w temacie. Usłyszałam obawę o przyszłość kraju, w którym początkujący nauczyciel zarabia na poziomie najniższej krajowej.
Uczniów nie dziwi odchodzenie nauczycieli ze szkoły z tego powodu. Wiedzą, ile pracy i ile lat kształcenia się wymaga ten zawód, a ile można zarobić, wykonując go. Rozdźwięk jest ogromny.
I w tych miłych pogawędkach nie padło słowo „szacunek”. Na szczęście. Ilekroć bowiem słyszę w mediach, że czas odbudować prestiż zawodu i sprawić, że nauczyciele będą szanowani, otwiera mi się nóż w kieszeni. Prestiż i szacunek to wartości, które nie pojawią się na zawołanie, bo ktoś się tego domaga. Na wartości te trzeba zapracować. I nauczyciele sobie zapracowali. W proteście należy mówić, że za ciężką pracę należy się należyte wynagrodzenie. Należy podkreślać, jakie obowiązki wypełnia nauczyciel i ile mu to czasu zajmuje. Domagając się głośno szacunku, odwracamy uwagę od tego, co naprawdę istotne, mam wrażenie. W swojej karierze zawodowej nigdy nie zauważyłam braku szacunku. Braki w portfelu natomiast widzę coraz częściej. Staram się je uzupełniać, wykonując inne rzeczy. Wiem doskonale, że rozdrabnianie się i wykonywanie ich może wpływać na poziom nauczania. I wpływa. Los nauczyciela wędrującego, udzielającego korepetycji lub prowadzącego inną jeszcze działalność edukacyjną i nieedukacyjną stał się normą. Tak jest, bo każdy chce żyć na odpowiednim poziomie. I dzieci doskonale to rozumieją. To nie jest sytuacja zdrowa ani dla nauczyciela, ani dla edukacji, ale jest koniecznością. Obecnie pensja podstawowa nauczyciela nie wystarcza nawet na tonę węgla. To ucina chyba wszelką dyskusję na temat zarobków nauczycieli. Klęska na całej linii.
Rozmowy z dziećmi dają promyk nadziei. Gdzieś w przestrzeni publicznej powoli pojawiają się głosy popierające nauczycieli. Fala hejtu podczas strajku z 2019 roku podcięła skrzydła najwytrwalszym nawet pedagogom, dobrze, że teraz kiełkuje w społeczeństwie myśl, że nauczyciele mieli rację. Edukacja wykańcza się i stoi nad przepaścią. Strajkujący zwracali na to uwagę. Nie mówili wbrew potocznej opinii tylko o pieniądzach. Edukację uratować mogą tylko nauczyciele, którym będzie się chciało to zrobić. Ci, którzy mimo wszystko nie zrezygnują i będą walczyć o lepszą szkołę. Tylko jak długo wytrzymają? I ilu ich zostanie? Czy doczekają czasów, w których kompetencje niezbędne w tym zawodzie będą należycie wynagradzane?
Joanna Hulanicka