Kiedy ponownie zamknięto szkoły, byliśmy z żoną przerażeni. Nauczanie zdalne, które odbywało się w poprzednim semestrze było w wypadku naszych dzieci kompletną katastrofą. Starszy syn rzadko włączał komputer, a jak już włączył, to zawsze był jakiś problem z zalogowaniem. A to hasło podane przez nauczyciela nie to, co trzeba, a to internet się zawieszał, a ekran niespodziewanie wyłączał. Antek nie widział zresztą najmniejszego sensu, aby uczestniczyć w wirtualnych zajęciach, co oczywiście skończyło się nie najlepiej. Kiedy już dotarło do niego, że grozi mu powtarzanie klasy, było za późno, aby odrobić straty. Próbował ostro nadganiać na finiszu, ale peleton odjechał mu za daleko… Rzucił więc flintę w żyto, jak mawiają Czesi, i zajął się swoimi sprawami… Młodszy z kolei okres pandemiczny potraktował jak nadprogramowe i nieoczekiwane wakacje. W tym pierwszym okresie nauki zdalnej jego nauczyciele dość rzadko prowadzili lekcje on-line. Raczej przesyłali zadania, żądali czytania lektur czy wypełniania testów. Do takiej pracy Maciek nie potrafił się zmusić, a my z żoną, choć oboje pracowaliśmy zdalnie, nie byliśmy w stanie ciągle nad nim stać i go pilnować. A wystarczyło tylko odwrócić głowę, aby Maciej zamiast szkolnymi sprawami zaczął się zajmować jakimiś internetowymi głupotami.
Tak więc, gdy rozeszła się wieść, że szkoły ponownie się zamykają, nastroje mieliśmy nie najlepsze.
– Jednego i drugiego wyrzucą ze szkoły, co zrobić… – snułem dość pesymistyczne wizje odnośnie do edukacji naszych latorośli. Żona próbował dawać tamę tym katastroficznym przewidywaniom, przedstawiając wersję nieco bardziej optymistyczną.
– Nie opowiadaj głupot! – strofowała mnie często, nie ukrywając złości. – Może nie będzie tak źle. Pewnie wyrzucą tylko jednego.
Już po dwóch tygodniach zdalnej nauki okazało się jednak, że są rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się filozofom. Mianowicie nasze dzieci bez specjalnego ponaglania zaczęły wstawać wcześnie rano lub nieco później, w zależności od planu lekcji, i karnie siadać do swoich komputerów. Żeby tylko siadać… Ależ skąd! Zaczęły brać aktywny udział w lekcjach, robić zadania domowe, pisać sprawdziany i klasówki, czytać lektury.
Efekty tej pracy widać już po ocenach. Nie przynoszą co prawda samych szóstek, zdarza się i jakaś jedynka za brak zadania domowego, ale te szkolne noty są naprawdę niezłe. Co zdecydowało o zmianie? W wypadku młodszego na pewno to, że obecnie wszystkie lekcje odbywają się on-line. Ma plan lekcji i według niego działa, to go mocno dyscyplinuje. Oczywiście nauczyciel często daje dyspozycje na Classroomie: przez dziesięć minut powtórzcie to i to, przeczytajcie taki a taki tekst, zróbcie takie a takie zadanie. Nie ma co kryć, czasem Maciej nas woła z prośbą o pomoc, ale generalnie stara się pracować samodzielnie. Ze zdalnej nauki jest bardzo zadowolony. O dziwo, bardziej mu się to podoba niż chodzenie do szkoły. Przede wszystkim może dłużej pospać. A towarzysko spełnia się na podwórku (w maseczce), choć pewnie w najbliższym czasie, z powodu rozszerzającej się pandemii i rządowych obostrzeń, te kontakty trzeba będzie ukrócić.
Dlaczego starszy syn zmienił swój stosunek do nauki zdalnej? Tu już odpowiedź nie jest taka łatwa. Po prostu… nie wiem. Może wpływ miała zmiana klasy? Ta, do której chodzi obecnie, wydaje się bardziej zgrana. Dzieciaki często się ze sobą kontaktują, oglądają wspólnie filmy, czasem umawiają się na spotkania w przestrzeni realnej, nie tylko tej wirtualnej (co się pewnie zaraz skończy).
Z raportu „Zdalne nauczanie a adaptacja do warunków społecznych w czasie epidemii koronawirusa” przeprowadzonego przez Polskie Towarzystwo Edukacji Medialnej, Fundację Orange i fundację Dbam o mój z@sięg wynika jednak, że nauczanie zdalne nie na wszystkich ma tak pozytywny wpływ jak na moje dzieci. Co prawda 17,2 proc. uczniów twierdzi, że ich samopoczucie psychiczne i fizyczne poprawiło się do czasu sprzed pandemii (pewnie moi synowie zaliczają się do tej grupy), ale jednak większość dzieci uskarża się na gorszy nastrój. Zdalne nauczanie najbardziej jednak uderzyło w nauczycieli. Ponad 65 proc. tej grupy skarży się na gorsze samopoczucie fizyczne i psychiczne, 76,8 proc. odczuwa zmęczenie i przeładowanie informacjami, 86,8 proc. ma dość bycia w ciągłej gotowości do odbierania połączeń i powiadomień, a prawie 60 proc. marzy o tym, aby być w sieci dla nikogo niedostępnym!
Pandemia i zdalne nauczanie mocno zachwiały również relacjami. Ponad połowa uczniów uważa, że ich relacje rówieśnicze w klasie przed pandemią były lepsze niż obecnie, co piąty uczeń ma poczucie, że przed pandemią miał lepszy kontakt ze swoim wychowawcą lub wychowawczynią. Edukacja zdalna negatywnie przekłada się również na relacje domowe i osobiste pedagogów. A jeśli spytać nauczycieli, czego im brakuje i za czym najbardziej tęsknią, to w pytaniach otwartych często padają takie odpowiedzi:
„Tęsknię za bezpośrednimi relacjami z uczniami i wychowankami, za tym, że mogłam być wtedy razem z nimi”,
„Tęsknię za uczniami, koleżankami z pracy, rozmowami, bezpośrednimi kontaktami w relacjach uczeń-nauczyciel, obserwacjami ucznia i bezpośrednią reakcją na jego problemy różnej natury”,
„Brakuje mi dyskusji, uczniowskich sporów z przekory, żywiołowości, po prostu normalnego szkolnego życia”.
Trzeba wierzyć, że to normalne życie wkrótce do nas wróci… Że jeszcze, Drodzy Nauczyciele, te bezpośrednie relacje z uczniami dadzą się Wam mocno we znaki i będziecie mieli swoich wychowanków po dziurki w nosie. Oby to się stało jak najszybciej.
Paweł Mazur
Wstępne wyniki badania „Zdalne nauczanie a adaptacja do warunków społecznych w czasie epidemii koronawirusa”: www.zdalnenauczanie.org