Wspomniałem ostatnio, że lektury ze szkolnego kanonu nie powinny być omawiane tak, jak nieraz bywają…
… i obiecałem, że w następnym wpisie wyjaśnię, co przez to rozumiem, gdyż – przyznacie Państwo – pod „nieraz bywają” każdy może sobie podstawić, co tylko chce. Od drobiazgowej charakterystyki bohaterów przez „co autor miał na myśli?” po „jakże nas zachwycają mistrzowskie opisy przyrody” – a nawet dalej, bo przecież każdy nauczyciel ma inną wrażliwość i chciałby przekazać uczniom to, co jest dla niego szczególnie ważne.
Nie jestem polonistą, niczyjego podejścia nie zamierzam krytykować (co w kraju nad Wisłą rzadkie), nie będę też nikomu udzielać światłych rad (jeszcze rzadsze). Powiem tylko swe zdanie, by dotrzymać danego słowa. Do rzeczy zatem. Weźmy dla przykładu Treny Kochanowskiego.
Gimnazjaliści (na ogół) nie mają swoich dzieci. Nie znają uczuć ojcowskich czy macierzyńskich. Śmierć dziecka – kiedyś chleb powszedni większości rodziców – jest w naszych czasach rzadkością. Także emocje wyrażamy inaczej niż nasi przodkowie z XVI wieku. A w szkole? Buch: „Nieszczęsne ochędóstwo, żałosne ubiory”…
Zastanawiam się, czy można by wymyślić lepszy sposób zniechęcenia młodych ludzi do czytania. Pewnie można – ale po co? Ten jest doskonały. Sprawdza się jak Polska długa i szeroka.
A przecież czytanie jest… atrakcyjne. Tysiące ludzi wciąż spędzają długie godziny na poznawaniu myśli innych ludzi. Mogliby grać na komputerze, grillować w wesołej kompanii czy rozpracowywać aplikacje nowego smartfona – a oni znajdują osobliwą przyjemność w mozolnym kleceniu sensu z tysięcy czarnych znaczków, które ktoś zestawił w ten a nie inny sposób.
Gatunkowi moli książkowych grozi jednak wyginięcie lub w najlepszym razie marginalizacja, w czym szkoła też ma swój udział. Każe młodym ludziom czytać książki, które oni odbierają jako nudne i niezrozumiałe. Ich omawianie uważają za stratę czasu. „Jak skończę szkołę, nikt mnie nie zmusi do czytania!”. Znacie tę śpiewkę? Pewnie, że znamy.
Wcale nie chcę przez to powiedzieć, że należy odstawić Treny na półkę i w ogóle zrezygnować z dręczenia dziatwy utworami sprzed, powiedzmy, 2000 roku.
Postawiłbym raczej pytanie: Co zrobić, żeby literatura, zwłaszcza literatura z przeszłości, stała się dla młodych ludzi atrakcyjna? Nie mam złudzeń: dla większości nigdy się taką nie stanie. Zadbajmy więc o tę mniejszość, bo to ona będzie – a przynajmniej być powinna – elitą naszego kraju. Jednak łatwo powiedzieć: zadbajmy. Tylko jak?
Zacznę od kolejnego pytania: Co sprawia, że my, dorośli, jedną książkę czytamy z wypiekami na twarzy, a drugą odkładamy znudzeni? Oczywiście – krąg naszych zainteresowań, nasze potrzeby, wrażliwość, ciekawość… „Racjonalna hodowla kur na zasadach przemysłowych” może być interesującą lekturą dla hodowcy kurczaków, lecz nie dla dziennikarza z dużego miasta (swego czasu ktoś zamówił takie właśnie dzieło dla piewcy stanu wojennego – rzecz jasna na koszt odbiorcy). Fascynująca skądinąd książka o kraju kwitnącej wiśni wcale nie musi oczarować kogoś, kto nigdy tam nie był i się nie wybiera. Chyba że wygra wycieczkę.
Otóż to. Taki szczęśliwiec chętnie poczyta sobie o Japonii, gdyż weszła w krąg jego zainteresowań. Jeśli wróci bez traumy po trzęsieniu ziemi na Honsiu, do końca życia będzie żywiej reagował na wiadomości stamtąd. Może zacznie się uczyć japońskiego?
Z Japonią łatwo, ale jak wprowadzić w krąg zainteresowań młodych ludzi „Treny”? Odpowiem: przez śmierć. Zetknęli się z nią w rodzinie, wśród znajomych, w mediach… Ona już jest w kręgu ich zainteresowań (nawet jeśli ją z niego wypychają). Mają historie do opowiedzenia, mają swoje przemyślenia, także obawy. Od tego trzeba zacząć. A gdy już spoważnieją najwięksi klasowi dowcipnisie, można porozmawiać o stosunku do śmierci w XVI wieku. I dopiero wtedy dać uczniom do przeczytania „Treny”. Jest szansa, że coś z tej lektury młodym ludziom zostanie.
Tomasz Małkowski
zawsze tak robię..przez emocje własne do innych..cieszę się , że odosobniona nie jestem:)ps nietypowa polonistka
Pani Elu, z pewnością nie jest Pani odosobniona. Trzymam kciuki i serdecznie Panią pozdrawiam
Myślę, że problem niechęci młodych ludzi wynika właśnie z nieodpowiedniego podejścia szkolnictwa do zagadnień przedstawianych w dziełach wielkich twórców literatury polskiej. Jako inny przykład można podać tutaj „Trylogię” Henryka Sienkiewicza, która była jak wiadomo pisana w bardzo trudnym dla Polski okresie historycznym. Uważam, że głównym problemem jest brak odpowiedniego wytłumaczenia, tego, o co chodzi w „Trylogii”, czy „Trenach” Kochanowskiego. Właściwym byłoby posłużenie się opracowaniami krytycznymi tych utworów zamieszczanymi w ich wydaniach w serii „Biblioteka Narodowa”. Jednak, czy w czasach największej popularności opracowań wydawnictwa „Greg” którykolwiek uczeń korzysta jeszcze z dobrodziejstw „Biblioteki Narodowej”?
Hm, widoki są raczej marne. Oprócz tekstu głównego uczeń musiałby jeszcze czytać komentarze do niego. Z uczniowskiej perspektywy to dużo więcej czytania. Na szczęście są młodzi ludzie, których to nie przeraża. W nich cała nadzieja, prawda? Pozdrawiam