– Nie przyszedł do szkoły?
– Zadzwoń do rodziców!
– Nie odrobiła lekcji?
– Poinformuj matkę!
– Napisz maila lub wyślij polecony z informacją o słabych ocenach.
– Bądź w stałym kontakcie z opiekunami dziecka.
– Zrób notatkę ze spotkania z matką…
To tylko część sytuacji, z którymi codziennie borykają się w szkołach nauczyciele. Kontakty z rodzicami stały się nieodłącznym elementem, a nawet i wymogiem współczesnych pedagogów i wychowawców. Trudno sobie dzisiaj wyobrazić funkcjonowanie szkoły bez konieczności informowania rodziców o niemal wszystkich uczniowskich niepowodzeniach i niewłaściwych zachowaniach. Nie znaczy to, że wcześniej w szkołach tego nie było, ale obecna skala zjawiska jest momentami porażająca. Nauczyciele skazani są non stop na trzymanie ręki na pulsie i natychmiastowe reagowanie w uzasadnionych (lub nie) przypadkach. Po lekcjach, często w swoim wolnym czasie, zasiadają do komputera, by pisać do rodziców elaboraty na temat ich dzieci, a co bardziej gorliwi po prostu telefonują, by porozmawiać. Potem czekają na reakcję matki lub ojca, by móc podjąć odpowiednie kroki edukacyjne – tak zwany program naprawczy. Często wynikiem takiej wysłanej informacji jest wizyta rodzica w szkole i spotkanie z nauczycielem w cztery oczy (nie zawsze zakończone sukcesem, a bywa też że i połajankami ze strony rodzica, któremu wydaje się, że jego dziecko jest idealne). Niektórzy rodzice, mając niewiele czasu dla swoich pociech z powodu nadmiaru obowiązków zawodowych, nie znają bardzo często prawdziwego oblicza swojej latorośli i dopiero w konfrontacji z wychowawcą dowiadują się, jak postępuje ich dziecko. Czasem jest to dla nich rodzaj terapii wstrząsowej, która potem ma wpływ na dalsze wychowanie własnego syna czy córki. Ostatnio jedna z nauczycielek, po takiej właśnie rozmowie usłyszała: „Jak to dobrze, że ktoś mi uzmysłowił, że powinnam więcej zajmować się moim dzieckiem i zwracać uwagę na jego potrzeby i problemy!” Nic dodać, nic ująć. I nie jest to przypadek odosobniony! Trudno się potem dziwić, że dziecko takiej matki nie zachowuje się, jak należy, i może stwarzać problemy wychowawcze. Rodzice często bagatelizują uwagi pisane przez nauczycieli, czasem wręcz je wyśmiewają lub ironizują. Efekty takiego postępowania widzą potem wychowawcy w klasie.
Druga grupa rodziców to ci nadopiekuńczy, którzy nie dość, że podwożą dzieciaka pod samą bramkę szkolną, by broń Boże nie zrobiło paru kroków pieszo, odprowadzają aż do szkolnej szatni, niosąc za niego plecak czy tornister, że telefonują do niego nawet w czasie lekcji (!), to jeszcze zasypują nauczycieli mailami z informacjami na jego temat i oczekują szybkiej odpowiedzi.
Ta nadgorliwość psuje potem dzieci i sprawia, że są one często niesamodzielne, nieporadne i podatne na depresję. Późniejszy brak rodzica w pobliżu rodzi strach i niepewność, czy sobie sami poradzą w trudniejszej sytuacji.
Zawód nauczyciela jest zajęciem bardzo kontaktowym. To codzienna styczność z ogromną liczbą uczniów i ich rodziców, których należy informować o różnego rodzaju postępowaniach ich dzieci. Budowanie relacji nauczyciel–uczeń–rodzic jest ważnym elementem szkolnego życia. Należy jednak pamiętać, by zachować zdrowe proporcje pomiędzy tymi zależnościami. By nie stać się niewolnikiem własnych uczniów i ich opiekunów, komunikujmy im tylko najważniejsze sprawy, te, które wymagają prawdziwej interwencji i podjęcia zdecydowanych kroków wychowawczych. Rozdrabnianie się, dzielenie włosa na czworo przy najmniejszej okazji rodzi niepotrzebne konflikty i eskaluje problemy. To nas, nauczycieli, naraża potem na niepotrzebny stres i konieczność konfrontacji z trudnymi często rodzicami. Namawiajmy rodziców do współpracy i kontaktujmy się z nimi w razie potrzeby, ale rozsądnie i z umiarem, by umocniło to relację rodzic–uczeń i poprawiło tę między uczniem a nauczycielem.
Katarzyna Tryba