Jeśli spytać przechodniów na ulicy: „Po co nam matematyka? Fizyka? Inne nauki przyrodnicze?” – padną sensowne odpowiedzi. Gdy jednak zapytamy: „A po co historia?”, usłyszymy zapewne: „Po nic”. Ewentualnie: „No, historię trzeba znać. Warto wiedzieć, kto i kiedy zbudował ten wspaniały kościół. Należy poznać swoje korzenie. Bo historia jest pasjonująca”. I tak dalej.
Sensowności nauczania historii nie kwestionują sami historycy, co zrozumiałe, oraz politycy, co także nie budzi zdziwienia. Historia to przecież „darmowy supermarket”, z którego każdy może sobie wziąć, co tylko zechce, i wykorzystać, jak mu się spodoba.
A jeśli pytanie o cel nauki historii postawię sam sobie? Przez kilkanaście lat pisałem podręczniki do tego przedmiotu, mam więc chyba jakieś przemyślenia? Owszem. Zacytuję zdanie z mojej książki do IV klasy: „Historię poznajemy po to, żeby wyciągnąć wnioski z przeszłości”. Tylko tyle? Aż tyle.
Co z tego, że wiemy, kiedy była bitwa pod Grunwaldem, kto ją stoczył i kto wygrał? Że umiemy omówić fazy tej bitwy, wskazać na mapie ruchy wojsk, których liczebność potrafimy podać? Co nas obchodzą wydarzenia po bitwie? Ich opis zaspokoi naszą ciekawość albo nie; wiele zależy od jego atrakcyjności. Tylko jaki jest związek tych wydarzeń z naszym życiem? Uczeń odpowie: żaden.
Możemy uczyć o przeszłości tylko wtedy, gdy potrafimy nadać sens wydarzeniom i wpleść je w nasze rozumienie świata. Właśnie dzięki znajomości historii to rozumienie staje się pełniejsze („staje się”, gdyż jest to ciągły proces). Fakty i daty są nam potrzebne jak cegły murarzowi: trzeba je ułożyć i spoić, by powstała budowla. Od nauczyciela historii zależy, czy jego uczniowie zbudują katedrę czy chlew.
Jeśli uchwycą sens wydarzeń, dostrzegą w nich to, co wciąż aktualne. Zmieniają się bowiem państwa, religie, warunki życia; to jednak, co tkwi w człowieku najgłębiej, co kryją w sobie jego wytwory, odnajdziemy w każdej epoce.
Jak się ma tak pojmowana historia do egzaminu gimnazjalnego AD 2015? Nijak.
Test z historii i wiedzy o społeczeństwie zawierał 25 zadań (20 z historii). Wszystkie były zamknięte, to znaczy uczniowie zaznaczali jedną z odpowiedzi jako poprawną. Co sprawdzał taki test? Proszę bardzo: Czy na mapie konturowej uczeń odróżni Babilonię od Egiptu, Palestyny i Grecji? Czy rozpozna na czarno-białych zdjęciach Koloseum, Partenon, kościół Hagia Sophia i piramidy egipskie? Czy pamięta, którą z tych budowli wzniesiono najwcześniej, a którą najpóźniej?
W zadaniu 4. uczniowie mieli wskazać kolejność, w jakiej powstały 3 wielkie religie: judaizm, chrześcijaństwo i islam (były 4 możliwości do wyboru). Czy potem opisywali podobieństwa i różnice między nimi? Czy wyjaśniali, co z tych podobieństw i różnic wynikało kiedyś, a co wynika dziś? I jakie to ma dla nas znaczenie? Gdzie tam. Zadania zamknięte nie dają takiej możliwości. Gimnazjaliści uzupełniali za to tekst na podstawie mapy Polski Mieszka I i Bolesława Chrobrego: wybierali jedną z trzech możliwości odnośnie do czasu panowania obu władców, dynastii, do której należeli (Piastowie, Andegawenowie czy Jagiellonowie? Oto jest pytanie), oraz ziem przyłączonych przez naszego pierwszego króla. I co z tego, że były to Grody Czerwieńskie, a nie Śląsk?
Nie mam zastrzeżeń do tego konkretnego testu: jest skonstruowany bardzo dobrze. Może nieco w nim za dużo trudnych dla młodych ludzi dokumentów prawno-ustrojowych – ale to raczej element zniechęcający do historii niż wada testu jako narzędzia pomiaru dydaktycznego. Mój podstawowy, jedyny zresztą zarzut jest skierowany nie do twórców testu, lecz do autorów pomysłu testowania z przedmiotu humanistycznego: dlaczego u licha każemy młodym ludziom rozwiązywać zadania zamknięte? Przecież oni mają po 16 lat, potrafią myśleć!
Zgoda, test sprawdza takie umiejętności, jak interpretacja mapy, czytanie ze zrozumieniem źródła historycznego itp. Tyle że to są jedynie narzędzia! Służą poznaniu przeszłości, ale nie mogą być celem samym w sobie.
Wiem, ocena zadań otwartych kosztuje. Aż tak nam szkoda pieniędzy? Rzecznik Praw Dziecka napisał w liście do gimnazjalistów, że test „stanowić ma podsumowanie dotychczasowej edukacji szkolnej”. Naprawdę? Żeby go zaliczyć, wystarczy czytać ze zrozumieniem oraz wkuć nie tak znowu wiele dat i faktów. To ma być podsumowanie trzyletniej nauki? Wolne żarty. Raczej potwierdzenie tezy, że nauka historii zda się psu na budę.
Tomasz Małkowski
Panie Tomaszu
Przecież żaden godzinny test nie sprawdzi tego, czego nauczył się uczeń w ciągu lat nauki. I nie ma tu znaczenia, czy jest to test z matematyki, fizyki, czy historii. Co więcej są takie umiejętności, których żadnym testem nigdy nie sprawdzimy – a szkoła ich nauczyła.
Czy to oznacza, że nie należy testować? Według mnie nie. Warto jednak zdawać sobie sprawę z ograniczeń narzędzi, którymi się posługujemy, a przede wszystkim – po co tych narzędzi używamy. Zanim więc pan rzecznik i wielu innych zacznie opowiadać o swoich wyobrażeniach na temat egzaminów, głos powinni zabrać autorzy (bądź inicjatorzy) egzaminu. O teście i jego celach powinien opowiadać więc na przykład przedstawiciel CKE.
Swoją drogą zazdroszczę Panu uczniów, na podstawie których doszedł Pan do wniosku „Przecież oni mają po 16 lat, potrafią myśleć!”.
Niezupełnie się zgadzam. W teście sporo było zadań wymagających od uczniów myślenia, a nie jedynie biernej znajomości faktów.
Oczywiście autor ma rację, że test nie sprawdza „umiejętności tworzenia i rozumienia narracji historycznej” – ale nie mam pojęcia czy tak naprawdę dało by się to sprawdzić egzaminem państwowym. Bo co do pytań otwartych – już widzę burzą związaną z interpretacją…