Postaw na edukację

23.08.2019

Schody bynajmniej nie do nieba

Czyli o reformie z perspektywy rodzica

Schody bynajmniej nie do nieba

Losy tegorocznych absolwentów szkół podstawowych i wygaszanych gimnazjów śledzę z kilku perspektyw. Jedną z nich jest perspektywa rodzica, który za rok wyśle swoje dziecko do szkoły średniej. Powoli zaczynam sobie uświadamiać, że chaos związany z deformą polskiej edukacji nie ominie i mojej rodziny. Być może nieco prościej będzie podczas rekrutacji, ale dalej już chyba same schody.  

Po pierwsze nie mamy pewności, kto będzie uczył nasze dzieci. Co z tego, że może dostaną się do renomowanych szkół, jak potem trafią na nauczyciela z łapanki, bo liczba uczniów z tegorocznego naboru wymusi przyjęcie do pracy nowych pedagogów. Z jaką perspektywą? Ano taką na przetrwanie, bo za 4 lata czasy frekwencyjnie tłuste się skończą. I liczba godzin także.

Z dużą dozą prawdopodobieństwa postawię tezę, że nauczyciel zatrudniony na chwilę niekoniecznie musi pracować na miarę wszystkich swoich możliwości. Dodając do tego ogólne zniechęcenie największych dotąd entuzjastów pracy w szkole (czyli na przykład mnie), czarno widzę przyszłość naszej edukacji.

Druga sprawa. Jeśli w szkole zostanie wprowadzony zmianowy system pracy, to nie obejmie on jednego rocznika, ale całą szkołę, bo inaczej nie uda się ułożyć planu zajęć. Zakres poszkodowanych uczniów rozszerzy się więc także w górę i obejmie klasy obecnie drugie i trzecie, a w przyszłym roku uczniów nowo przyjętych.

Sprawa trzecia – tłok w szkołach. Tłok korytarzowy i tłok klasowy. Ten pierwszy nie będzie dotyczył tylko klas pierwszych. Tłoczyć się będą wszyscy. Jakie to warunki do pracy, nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć. Tłok spowoduje zwiększenie pracy dla nauczycieli, a tym samym na pewno obniżenie standardów edukacyjnych. Polonista mający od września sprawdzać podwójną liczbę prac na pewno nie skacze z radości. Dobre wykonanie takiej roboty jest mało prawdopodobne bez skutków ubocznych w postaci wyczerpania i wypalenia zawodowego. Nie umiem sobie wyobrazić, jak w takich warunkach przebiegać ma indywidualizacja procesu nauczania, tak zalecana przez poradnie pedagogiczno-psychologiczne. Media skupiły swoją uwagę na torturach dzieci, ale torturą będzie też dla nauczyciela praca w czterdziestoosobowych klasach. O tym telewizja nie mówi.

Kolejna, dla mnie szczególnie ważna sprawa. Dzieci z mojej szkoły i moje własne, jeśli zdecydują się na kontynuację nauki w dużym mieście, muszą gdzieś zamieszkać. Dojeżdżanie do placówki w trybie dwuzmianowej pracy szkoły może się przecież nie udać. Na internaty i bursy można liczyć z rzadka. W tym roku w niektórych z nich na jedno miejsce przypadało nastu kandydatów. W przyszłym roku nie będzie lepiej, bo kto już do bursy się dostał, pewnie w niej pozostanie. W grę może więc wchodzić wynajem pokoju, mieszkania lub zakup własnego lokum. Ostatnie… za drogie, a wszystkie trzy mają jedną wadę, mianowicie wiek ewentualnego mieszkańca. Nie bardzo wyobrażam sobie czternastolatków (bo tyle mają niektórzy absolwenci, którzy poszli do szkoły w wieku lat sześciu) mieszkających samodzielnie, bez kontroli rodziców.

Ostatni przykład po raz kolejny uświadomił mi, jak bardzo minister Zalewska skrzywdziła dzieci z mniejszych miast i wsi. Dla nich odebranie roku nauki powszechnej w gimnazjum to strata nie do odrobienia. Dla rodziców – dużo większy koszt niż dla rodziców miejskich, którzy nie muszą wysyłać dzieci z domu. Tak trudno było to przewidzieć?

Wydaje mi się, że wszystko, co napisałam, jest oczywiste. Dlaczego więc władze tego nie widzą???

Utrata jakości edukacji będzie dotyczyć co najmniej 6 roczników. To już bardzo wielu młodych ludzi, którzy w dorosłość wkroczą z przekonaniem, że czyjś kaprys wyborczy zaważył na ich przyszłości.

Joanna Hulanicka


Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.