
Mój starszy syn nie czyta gazet ani tygodników opinii, a informacje czerpie głównie z Internetu, ale jakoś nie jest podatny na wchłanianie różnych bzdur niosących się po sieci. Może ma jakiś wrodzony zmysł krytyczny, który nie pozwala mu wierzyć we wszystko, co usłyszy, i skłania go do tego, aby te informacje skutecznie weryfikować. A może po prostu nie interesuje się tematami, które na takie przekłamania są podatne?
W każdym razie jakiś czas temu rozmawiałem z nim o tym, jak się bronić przed manipulacjami i fałszywymi informacjami. Zdradziłem mu sposób moim zdaniem najprostszy i najmniej czasochłonny, choć oczywiście niewolny od wad. Cóż to za sposób? Źródło. Zwracaj uwagę na źródło, z którego pochodzi dana informacja.
Jest zasadnicza różnica między informacją podaną przez influencera na kanale YouTube a artykułem w prestiżowym tygodniku „Science”. Powiedzmy, że to przykład ekstremalny, ale można podać przecież mnóstwo innych, bardziej życiowych i użytecznych. Są tabloidy, z zasady nastawione na wywołanie sensacji, i gazety opiniotwórcze, które dbają o jakość przekazywanych informacji. Są osoby, które tylko udają dziennikarzy, i dziennikarze, którzy zapracowali na swoją wiarygodność.
Oparcie się na właściwym źródle to więcej niż połowa sukcesu. Oczywiście, zawsze warto być sceptycznym i nie wierzyć w stu procentach w to, co czytamy czy oglądamy, ale wiarygodne źródło na pewno w dużym stopniu uchroni nas przed powielaniem niesprawdzonych bzdur.
Nasze działanie w dużym stopniu opiera się na różnych automatyzmach i trzeba być tego świadomym. Kiedy czytamy artykuł czy oglądamy program, nie mamy przecież czasu (i ochoty pewnie też) na sprawdzanie każdej podanej w nich informacji, musimy zaufać dziennikarzowi, że on to za nas zrobił i nie wciska nam do głowy wyssanych z palca banialuk. Jeśli dziennikarz zaprasza do studia osobę, która serwuje nam kłamstwa, to spodziewamy się, że te kłamstwa zostaną przez osobę prowadzącą rozmowę ujawnione. Istnieją przecież zasady dziennikarskiego fachu. Przede wszystkim dziennikarz do każdej rozmowy powinien się solidnie przygotować. Bardziej oczywiście ufamy dziennikarzom, których uważamy za wiarygodnych i rzetelnych, niż takim, którzy taką opinią się u nas nie cieszą. To kolejny automatyzm, który nam się włącza.
Zatem źródło. Gdybym był nauczycielem, szczególnie uczulałbym na to swoich uczniów. Zwracajcie uwagę na to, skąd czerpiecie informacje. Każdy nauczyciel pisał przecież pracę magisterską, która w dużym stopniu oparta jest na wiarygodnych źródłach. I na bazie tych źródeł buduje się dopiero własną opinię czy stawia swoją hipotezę.
Nadal wierzę w skuteczność tej metody, choć po rozmowie przeprowadzonej przez redaktora Bogdana Rymanowskiego z profesor Grażyną Cichosz, technologiem żywności i specjalistką bezpieczeństwa zdrowotnego żywności i żywienia, ufam tej metodzie coraz mniej…
Redaktor Rymanowski ma przecież opinię wiarygodnego dziennikarza. Przez wiele lat na tę opinię solidnie sobie zapracował. Był między innymi dziennikarzem w RMF FM, w TVN, w Polsacie, prowadził Kropkę nad i, a obecnie pracuje w Radiu Zet. W 2008 roku branżowy magazyn „Press” przyznał mu tytuł Dziennikarza Roku, potwierdzając poniekąd jego wysoką wiarygodność i rzetelność.
Po co zatem zaprosił profesor Cichosz na swój autorski kanał YouTube, jeśli nie miał zamiaru zweryfikować powielanych przez nią bzdur? Obawiam się, że wiem po co. Żeby zwiększyć zasięg swojego kanału, bo wyczuł, że na takie poglądy jest wśród Polaków olbrzymie zapotrzebowanie. I tutaj się nie mylił. Polacy chętnie wierzą w spiski i przekręty. Ktoś nam mówi, że coś jest niezdrowe? Pewnie ma w tym interes i chce na nas zarobić kupę forsy. Instytucje, które mają dbać o nasze bezpieczeństwo, są na usługach koncernów spożywczych. A my jak stado baranów w to wierzymy. Ale na szczęście jest wśród naukowców jedna sprawiedliwa, która odważnie nam ten przekręt ujawni. A ja, redaktor Rymanowski, będę akuszerem tego porodu niewygodnej prawdy.
Już w pierwszych minutach rozmowy profesor Cichosz mówi rzeczy, które są niezwykle łatwe do zweryfikowania. Rozumiem, że trudno te „fakty” sprawdzać na bieżąco, w trakcie wywiadu, ale można to przecież zrobić przed programem, bo przecież nie pierwszy raz profesor te rewelacje ujawnia. Sama przyznała na początku rozmowy, że uważana jest w środowisku naukowym za oszołomkę.
Profesor powiedziała na przykład, że genetycznie modyfikowana soja jest przyczyną chorób, których 30 lat temu jeszcze nie było, na przykład choroby Leśniowskiego-Crohna. Ale wystarczy minuta, aby sprawdzić, że choroba została opisana przez Antoniego Leśniowskiego już w 1904 roku! Zachorowalność na raka jelita grubego wzrosła w ciągu ostatnich 30 lat trzykrotnie? Znowu nieprawda, wzrosła, ale niespełna dwukrotnie. Francuzi wycofali aspartam, czyli sztuczny słodzik, w 2015 roku? Nieprawda. Aspartam nie został we Francji wycofany. I takie przykłady można by mnożyć. A redaktor Rymanowski tylko macha ze zrozumieniem głową. A oglądalność kanału rośnie…
Dla mnie, jako polonisty, który w technice żywienia ma rozeznanie raczej niewielkie, pani profesor straciła wiarygodność już na początku wywiadu, kiedy powiedziała „w dwutysięcznym szesnastym roku”. Po prostu nie dowierzam osobom, które robią takie błędy.
Paweł Mazur